30 grudnia 2015

Krótko i na temat (9)

Opowiastki Hjalmar Söderberg
tytuł oryginału: Historietter
tłumaczenie: Paweł Pollak
data wydania: 2003
data wydania oryginału: 1898
liczba stron: 104








       Kiedy zobaczyłam na LC, że zaledwie garstka ludzi przeczytała Opowiastki- a dokładnie 15 osób- postanowiłam, że jednak coś o nich napiszę, choć nie za bardzo przypadły mi do gustu.
       Tytuł tego zbioru powinien raczej brzmieć "Przypowiastki", albowiem książka Söderberga to zbiór krótkich opowieści, które bardzo przypominają właśnie przypowieści- niektóre są zaskakujące inne zabawne, część jest "moralizatorska".
       Jak już napisałam niezbyt przypadła mi do gustu pierwsza książka Hjalmara Söderberga, którą przeczytałam. Nie zawsze wyłapałam sens opowieści, nie zawsze wydawały się sensowne czy warte przeczytania. Nie potrafię napisać wiele więcej, ponieważ na podstawie takich krótkich tekstów zawsze trudno mi ocenić kunszt pisarski autora, sposób kreowania świata czy postaci. Opowiastki nie wyróżniały się także klimatem, ot coś lekkiego do przeczytania w trakcie lektury jakiejś "cegiełki".
      Niezbyt dobrze wybrałam pierwsze "spotkanie" z Söderbergiem. Mimo to wiem, że nie będzie to ostatnia jego książka jaka trafi w moje ręce, bo nie przepadam za opowiadaniami i chcę mu dać jeszcze jedną "szansę".

 Rzecz o mych smutnych dziwkach Gabriel García Márquez
tytuł oryginału: Memoria de mis putas tristes
tłumaczenie: Carlos Marrodan Casas
data wydania: 2005
data wydania oryginału:
2004
liczba stron: 112 












       Rzecz o mych smutnych dziwkach to specyficzna książka. Powiedziałabym, że Marquez ma styl typowy dla autorów hiszpańskich, z ameryki łacińskiej i japońskich, wszyscy oni tworzą tego typu powieści- momentami zabawne, czasem absurdalne i z jakimś przesłaniem. Wydarzenia w takich książkach są często odrealnione, a ludzie jakby z innej rzeczywistości. Mimo, że nie uważam takich powieści za arcydzieła i raczej nie trafiają do ulubionych, to bardzo lubię je czytać.
       Powieść Marqueza kojarzyła mi się trochę z Lolitą, traktuje bowiem o miłości dziewięćdziesięciolatka do nastoletniej dziewczynki. Jednak miłość starszego mężczyzny do dziecka to jedyne skojarzenie.
Jest to zarazem moje pierwsze spotkanie z tym autorem i jego ostatnia książka, być może będę teraz czytać poprzednią i tak do najstarszej ;)
       Książka nie spodobała mi się jakoś szczególnie, ale dobrze mi się ją czytało, toteż gdyby ktoś mnie zapytał czy warto spróbować, powiedziałabym: jasne, czemu nie, szybko się ją czyta i jest cienka, więc grzechem byłoby tego nie zrobić.

 _____________________________________________________________________________________________

To ostatni post z opiniami w tym roku. Krótkie podsumowanie roku pojawi się pierwszego stycznia. Czujecie już 2016? Ja się nie mogę doczekać, ale tylko jeśli chodzi o podsumowania :P
Jest coś o czym chciałabym napisać wcześniej niż w podsumowaniu. W tym roku minęło 5 lat od kiedy zaczęłam blogować. Nadal sprawia mi to frajdę i mam nadzieję, że będę to robić jeszcze długo. Poza tym zabawnie jest spojrzeć na swoje posty na przestrzeni tylu lat. Są tu takie, które najchętniej bym usunęła, są też opinie, z którymi obecnie bym się nie zgodziła- być może zacznę pisać ponowne opinie na temat książek już czytanych (oczywiście wybranych), to by było ciekawe doświadczenie :)
Raczej nie obchodziłam żadnych rocznic, ale ta jest okrągła, wręcz "uderzyło" mnie to, że minęło aż pięć lat! Z tej okazji chciałabym obdarować kogoś książką :) Wystarczy zgłosić się pod postem- wybrać książkę z poniższego stosiku i podać maila. Zwycięzcę wylosuję 6 stycznia.

Tymczasem życzę Wam udanej zabawy sylwestrowej! :)

29 grudnia 2015

"Zasada trzech dni" Josie Lloyd, Emlyn Rees

tytuł oryginału: The three day rule
tłumaczenie: Anna Gralak
data wydania: 2006
data wydania oryginału: 2005
liczba stron: 384












      Zasada trzech dni to książka, która długo czekała na półce na przeczytanie, a ponieważ jej akcja rozgrywa się w okresie świątecznym, chciałam ją przeczytać właśnie w grudniu, ale jakoś zawsze miałam coś ciekawszego. Kiedy wreszcie przyszła jej kolej nie żałuję, że tyle zwlekałam.
      Książka Josie Lloyd i Emlyn Rees nie jest niczym ciekawym co mogłabym wam z czystym sercem polecić, a jedynie czytadłem. Choć może to tylko przez to, że to nie moje klimaty i komuś innemu bardzo by się spodobała?
       Od czego by tu zacząć... Może od bohaterów, bo w tym względzie były jakieś zgrzyty. Książka opowiada między innymi o świętach rodziny Thorne'ów. Stephanie i Isabelle to dwa typy kobiet, które każdy zna. Ta pierwsza to wiecznie narzekająca cierpiętnica (chociaż ma powód), a druga to kobieta perfekcyjna w (niemal) każdym calu. Kellie, nienależąca do rodziny bohaterka drugiego wątku książki, to błyskotliwa prawniczka (tak można wywnioskować z jej kariery).
A teraz moje spojrzenie na sprawę- po skończeniu książki widzę w wątku Isabelle wielką dziurę, bo z jednej strony jest przedstawiana jako kobieta ideał, z drugiej jako jędza, ale czytelnik nie dowiaduje się jak jest naprawdę, moje przypuszczenie jest takie, że za pozą ideału coś się kryje. Autorzy niestety nie skupiają uwagi na jej postaci, to co o niej wiemy pochodzi w zasadzie tylko z przemyśleń i przypuszczeń reszty ferajny.
Następnie Kellie- taka z niej błyskotliwa osoba, a jej przemyślenia i zaskoczenia w ostatniej części wychodziły mi bokiem. Wygląda to mniej więcej tak: hmmm zakochałam się w Benie, nie chcę już Elliota, więc ocenię sytuację powierzchownie. Przez tyle miesięcy kochała Elliota, ale nawet nie potrafi z nim normalnie porozmawiać, zamiast tego rzuca się na faceta poznanego dwa dni wcześniej... Błyskotliwa prawniczka :)
Natomiast jeśli chodzi o mężczyzn: podobała mi się postać Michaela i jego wątek; podobnie jak u Isabelle zabrakło mi rozwinięcia u Davida.
      Poza tym wszystkim starałam się wczuć w wydarzenia i emocje panujące w Zasadzie trzech dni i całkiem nieźle mi się to udawało, więc nie jest to książka całkowicie beznadziejna. Ma jakiś tam swój przekaz, ale zdecydowanie nie jest to coś co czytam na co dzień, więc odkładam ją na półkę z zamiarem pozbycia się jej. Krótko mówiąc: "chały" nie ma, ale nie moje klimaty ;)

Jeszcze tak na marginesie dodam, że było dużo błędów w tej książce, takich wiecie braków literek itp., ale również wyłapałam błąd merytoryczny! Ktoś sobie pomylił nazwę miejscowości, pytanie tylko czy tłumacz, czy autorzy.

26 grudnia 2015

"Chłopcy z Ferajny" Nicholas Pileggi i "Chłopcy z ferajny" Martin Scorsese (1990)

tytuł oryginału: Wiseguy. Life in a Mafia Family
tłumaczenie: Bernard Andrzejewski
data wydania: 1991
data wydania oryginału:1985
liczba stron: 211












      Henry Hill snuje swoją opowieść, a czytelnik chłonie ją nie dowierzając, że to wszystko się wydarzyło. Przecież to brzmi jak zlepek filmów o gangsterach! A jednak, jeśli wierzyć Henry'emu, tak właśnie wyglądało jego życie, a jeden z takich filmów powstał na podstawie jego opowieści.
      W moim przypadku najpierw był film, a potem książka, jednak zupełnie mi to nie przeszkadzało. Nie przeszkadzało mi nawet to, że film jest bardzo wierną ekranizacją i pamiętałam większość wydarzeń. Jest to książka, którą czyta się bardzo szybko... Czy przyjemnie? No nie wiem. Czytamy bowiem o mafii, cały ten świat jest dość brudny, brutalny, a chłopcy mają dość "oryginalną" moralność (a raczej mam tu na myśli jej brak). Dlatego ciężko mi powiedzieć, że czyta się ją przyjemnie, jednocześnie ta brutalność mnie nie nużyła ani nie męczyła.
      Nigdy wcześniej nie czytałam biografii o tej tematyce; bo chyba można to potraktować jako biografię, mimo, że czyta się jak normalną powieść, niemal jak kryminał. Polecam każdemu zainteresowanemu tą tematyką, a także każdemu kogo choć trochę zaciekawił opis, bo Chłopców z Ferajny czyta się naprawdę szybko i szkoda by było nie spróbować.



      Chłopcy z ferajny to film o specyficznym klimacie, który na długo pozostaje w pamięci. Został dobrze nakręcony, a przede wszystkim to świetna ekranizacja powieści Nicholasa Pileggi. Naprawdę nie ma na co narzekać, jak widać da się zrobić dobrą ekranizację bez zmieniania fabuły książki. Losy Henry'ego są nieco okrojone, ale to w żaden sposób nie umniejsza wartości filmu ani nie przeszkadza w odbiorze. Również mnie to nie dziwi, bo i tak trwa ponad 2 godziny.
      Gra aktorska była moim zdaniem na dobrym poziomie, nikt nie odstawał w żaden sposób. Ray Liotta zagrał swoją postać wyraziście, nie odstawał na tle swoich bardziej znanych kolegów (choć ciągle kojarzył mi się z Leonardo DiCaprio). Muzyka wpasowała się w ten lekko szalony klimat.
      Polecam nie tylko każdemu kto czytał książkę, ale także miłośnikom filmów gangsterskich. Nie zawiedziecie się.



Zabawna jest ta mała różnica w tytułach- raz ferajna jest z dużej, raz z małej litery, nie wiem z czego to wynika. Dodatkowo oryginalny tytuł filmu to Goodfellas, co być może nieprzypadkowo kojarzy się z Ojcem Chrzestnym.

20 grudnia 2015

Żołniersko

Jest to dość stary post, który miał wyglądać nieco inaczej (więcej recenzji seriali i książek, ale wyszło jak wyszło). Troszkę mi się teraz poglądy na pewne sprawy zmieniły, post został stworzony dawno temu, ale mimo wszystko wrzucam na bloga.



Podróż powrotna (2009)
Opis:
"Oficer amerykańskiej armii eskortuje zwłoki poległego w Iraku 19-letniego żołnierza do jego rodzinnego Wyoming. Film oparty jest na prawdziwej historii. Bohaterem filmu jest amerykański oficer, Michael Strobl (Kevin Bacon), który bierze udział w misji eskortowania zwłok zabitego w Iraku młodego żołnierza, szeregowca Chance’a Phelpsa. Ciało chłopaka ma zostać przetransportowane z Iraku do jego rodzinnego Wyoming. W czasie długiej podróży Strobl staje się naocznym
świadkiem zachowań amerykańskich żołnierzy w stosunku do poległego kompana. "







Wielu zarzuca temu filmowi przesłodzenie, nadmiar patosu i patriotyzmu. To smutne, że Polska niewiele znaczy dla Polaków, a tym bardziej życie żołnierzy poległych w Iraku czy Afganistanie. Ich śmierć przechodzi wręcz bez echa. Jednak wojskowi czy nawet cywile służący w Afganistanie czy tylko związani z wojskiem wiedzą, że tak jest naprawdę, nawet w przypadku polskich żołnierzy. Tutaj link do króciutkiego tekstu -> http://zafganistanu.pl/?p=2832 (tak się złożyło, że akurat przy tym poście jest wzmianka o książce autora bloga, recenzja poniżej).
Szokują mnie niektóre komentarze na filmwebie, są okropne, bezduszne. Porażają mnie także opinie Polaków o samych żołnierzach. Ludzie nie mają pojęcia o czym mówią.
Film oparty jest na prawdziwej historii, Chance Phelps naprawdę istniał, był młodym bohaterem- miał 19 lat, zdobył w rok sześć medali. Michael Strobl ponoć napisał przeżycia z tej podróży jednak nie mogę znaleźć nic na ten temat w języku polskim.
Chance był tzw. ganerem, to osoba, która znajduje się na wieżyczce pojazdu, strzelec karabinu maszynowego, jedna z najniebezpieczniejszych funkcji. Kiedy zginął pojechał na patrol, choć nie musiał.
Dla mnie ten film nie był przesłodzony. Polecam. Ale jedynie tym, którzy szanują poświęcenie żołnierzy dla Ojczyzny.
Podobał mi się cytat z końcówki:
Jeżeliby było więcej takich ludzi, to US Marine Corpse nie byłoby potrzebne.


Ocena: 10/10

Jarhead: Żołnierz piechoty morskiej (2005)

Opis:
"Reżyser, prezentuje w Żołnierzu piechoty morskiej historię brutalnie szczerą i prawdziwą, pozbawioną tanich chwytów i ozdobników, ale niezwykle pięknie sfilmowaną. Obserwujemy losy rekruta o przezwisku "Swoff" od jego pierwszych, nieporadnych kroków w koszarach, aż po snajperskie akcje na piaszczystych równinach Iraku, podczas których nie sposób znaleźć żadnego schronienia przed wrogiem i lejącym się z nieba żarem. Swoff i jego towarzysze broni znaleźli się w bolesnej sytuacji. Muszą walczyć w bezwzględnej wojnie, której przyczyn nie rozumieją i nierzadko nie akceptują. "








Jarhead prezentuje zupełnie inne spojrzenie na wojnę niż większość współczesnych produkcji. Pokazuje ją niejako "od kuchni" dając wgląd na życie żołnierzy w koszarach. Pokazuje inne oblicze wojny- wieczne czekanie, napięcie, nudę, ale też rozbite związki, rodziny, niewierne dziewczyny i piętno jakie wywiera na duszach żołnierzy wojna.
Jednak nie jest to tylko jeden wielki dramat. Jest tam wiele scen, podczas których widz wybuchnie śmiechem. Bo przecież żołnierze to też ludzie, mają poczucie humoru jak każdy. A może nawet większe ;)
Co najważniejsze Jarhead ukazuje wojnę bez lukru, patosu, wybuchu, efektów specjalnych, pokazuje ją taką jaka jest.


A po obejrzeniu filmu możemy czuć rozczarowanie. Zupełnie jak jego bohaterowie.
Film powstał na podstawie książki, którą koniecznie muszę przeczytać. 

Ocena: 10/10


Pacyfik (2010)
Opis:
"Wyprodukowany przez Toma Hanksa, Stevena Spielberga i Gary'ego Goetzmana, epicki miniserial ukazuje przeplatające się losy trzech żołnierzy amerykańskiego Korpusu Piechoty Morskiej: Roberta Leckiego, Eugene'a Sledge'a i Johna Basilone'a w czasie II wojny światowej na Pacyfiku. Nadzwyczajne przeżycia tych mężczyzn i ich towarzyszy broni obserwujemy od pierwszych starć z Japończykami w nawiedzonych dżunglach na Guadalcanal, poprzez niedostępne lasy deszczowe na przylądku Gloucester, koralowe
bastiony na Peleliu, czarne plaże Iwo Jimy, śmiercionośne pola Okinawy, aż do niełatwego triumfu i powrotu do domów po zwycięstwie nad Japonią."







Od Pacyfiku uzależniam się za każdym razem, gdy go oglądam i za każdym razem, gdy go kończę przeklinam i ubolewam nad faktem, że jest tak krótki.
Przyznam, że kiedy pierwszy raz oglądałam pierwszy odcinek nie mogłam się połapać kto jest kim, ale bardzo szybko zorientowałam się kim są główni bohaterowie i... Pacyfik po prostu nieźle mnie wciągnął.
Mimo, że występują tam nieznani aktorzy z małą ilością filmów na koncie to zagrali świetnie! Każdy z nich prezentuje odmienny charakter, inne podejście do życia, łączy ich jedno- są Marines, walczą o swój kraj.
Przyznam, że zanim oglądnęłam ten serial, nie przywiązywałam zbyt wielkiej wagi do wojny na Pacyfiku, była to pierwsza produkcja, dzięki której zwróciłam na nią uwagę.
Czołówka serialu jest świetna! Zawsze ją oglądam, nigdy nie przewijam ;)
Jest to kolejna produkcja związana z książką. A mianowicie chodzi o Piekło Pacyfiku Eugene B. Sledge'a, jednego z bohaterów serialu, link do recenzji tu.

Ocena: 10/10


"Z Afganistanu.pl Alfabet polskiej misji" Marcin Ogdowski
wydawnictwo: Ender Sławomir Brudny
data wydania: listopad 2011
liczba stron: 256

opis:
"
Myślę, że byłbym kiepskim żołnierzem. Nienawidzę ścisłej hierarchii i bezwzględnego podporządkowania. Pewnie dlatego zamiast armii wybrałem studia socjologiczne, a później zawód dziennikarza. Ale zainteresowanie wojskiem nie pozostało bez wpływu na to, co robię. To dlatego jako korespondent znalazłem się w Afganistanie, a wcześniej w Iraku.
Tym, co w wojnie interesuje mnie najbardziej, nie są techniczne aspekty militarnych operacji. W wojnie – tu trzeba nazwać rzecz po imieniu – pociąga mnie jej codzienność. Żołnierze nie tylko biorą udział w akcjach – częściej na nie czekają, korzystając z wątpliwych uroków bazy. A cywile nie zakopują się pod ziemię z intencją, by wygrzebać się po wszystkim. Próbują jakoś żyć.
I o tym starałem się pisać.
Marcin Ogdowski
"

Marcin Ogdowski napisał świetną powieść o prawdziwym obliczu wojny w Afganistanie z perspektywy (głównie) Polaków. To nie jest jakaś przygodowa książka o Sealsach czy innych "bohaterach", nie jest o żadnych operacjach czy bitwach. Jest o ludziach. O tym co przeżywają żołnierze, ich rodziny, ale także cywile. Wojna zostaje całkowicie obnażona, a właściwie nie wojna tylko jej zaplecze. Jest o lęku, o tęsknocie i o tym co się dzieje z człowiekiem kiedy wraca do domu. Nie zawsze jest tylko radość.
 Początkowo pan Marcin pisał tylko blog, później postanowił wydać książkę. Rozdziały są właśnie zbiorem wpisów, tytuł każdego to kolejna litera alfabetu i zaczynające się na nią słowo, np. L jak Latanie.
Jednakże co ważne Z Afganistanu.pl to nie tylko słowa. To także zbiór przepięknych fotografii, które są średnio na co drugiej stronie.
Polecam gorąco każdemu zainteresowanemu tym tematem, każdego kto chce poznać prawdziwe oblicze wojny.

ocena: 6/6

10 listopada 2015

"The Selection" Kiera Cass


data wydania: 2012
liczba stron: 215















The Selection zaczęłam czytać z dwóch powodów. Po pierwsze chciałam przeczytać coś po angielsku, a że mój poziom nie jest jakiś zachwycający musiałam sięgnąć po coś lekkiego o nieskomplikowanym języku. Po drugie byłam po prostu ciekawa tej serii, bo jest ona dość znana. Jeśli chodzi o znane młodzieżówki to od razu istnieją dwie obawy- o prymitywny język, taki że czytanie aż boli, oraz o idiotyczne relacje między bohaterami, takie że nie wiadomo czy się śmiać, czy płakać nad tą głupotą.

W tym względzie Keira Cass mnie zaskoczyła. O dziwo wątek romansu nie był taki zły! Język nie był "wyrafinowany", ale dało się to normalnie czytać, choć z tym językiem to też nie do końca dobrze, bo mamy do czynienia z rodziną królewską, która że tak powiem wyraża się tak jak lud, spodziewałam się jednak jakichś różnic.
Co do postaci, główna bohaterka o dziwo nie do końca była taką głupiutką naiwną dziewczynką, jak to się teraz zdarza w książkach dla młodzieży. Natomiast postać Aspena... Nie wiem czym on się kierował w ostatnich scenach powieści, ale troszkę się uśmiałam (szyderczo) z ostatnich rozdziałów z jego udziałem.

Fabuła The Selection też nie była zła, choć nie była też porywająca, ot taki romans, lekka książka, ale w porównaniu do tego co czasem czytałam to całkiem niezła. Ale żeby nie było tak różowo to muszę teraz "obsmarować" absurdalność świata przedstawionego w tej książce. Otóż mamy świat po o ile się nie mylę czwartej, wojnie światowej, akcja powieści toczy się w niedawno powstałym kraju, Illei, który jak się można domyśleć powstał na terenie Stanów Zjednoczonych. Kraj ten walczy z Nową Azją. W tym świecie mamy samoloty, ale strażnicy w pałacu używają halabard, czy czegoś podobnego. Rodzina królewska posiada telefony komórkowe, a prości ludzie stacjonarne, ale WSZYSCY PISZĄ LISTY. Illea toczy wojnę z innym krajem, ale nie potrafi zapanować nad rebeliantami, którzy wdzierają się do pałacu! Absurd goni absurd. W Nowej Azji walczy się pewnie na zapałki...

Kiera Cass może pisać romansidła dla nastolatek, to jej całkiem nieźle wychodzi, ale byłoby lepiej gdyby nie próbowała się wbić w nurt powieści młodzieżowych, których akcja toczy się w alternatywnym świecie, bo widać, że nie potrafi logicznie poskładać tego świata. The Selection nie wywarła na mnie wrażenia, nie zamierzam czytać kolejnych tomów, zresztą zerknęłam sobie na opisy kolejnych części- tyle mi wystarczy. Swoją drogą ciekawe ile jeszcze książek autorka dopisze do tego cyklu...

Przy okazji rozmyślania o absurdach świata wykreowanego przez Cass zaczęłam się zastanawiać, dlaczego u licha autorki (głównie kobiety) romansideł dla młodzieży tak się teraz uparły na te alternatywne światy, czy nie można zostawić fantastyki w spokoju?

28 października 2015

Krótko i na temat (8)

Kobieta na krańcu świata Martyna Wojciechowska

data wydania: 2009
liczba stron: 352















       Ktoś mógłby powiedzieć- po co czytać książkę skoro mogę sobie obejrzeć filmy i wszystko WIDZIEĆ, a nie tylko wyobrażać sobie jak to wygląda?
       Ja powiem- warto oglądnąć program Martyny Wojciechowskiej, ale warto także przeczytać książki. Jako takie uzupełnienie. Bowiem w książce Martyna przekazuje więcej, to czego nie mogła zamieścić na wizji, a co najważniejsze swoje przemyślenia dotyczące danych sytuacji, obserwacje i osądy poszczególnych bohaterów. Dla mnie takie informacje były cenne, nie tylko dlatego, że mogłam choć trochę poznać charakter autorki, ale także ponieważ mnie jako czytelnikowi czy widzowi mogło coś umknąć, a Martyna, mimo, że jest subiektywna, jednak żyła jakiś czas z opisywanymi ludźmi.
       Oczywiście sam temat książki jest ciekawy, a jeśli dodamy do tego aspekt "podróżniczy"- pozycja zdecydowanie warta polecenia. Dzięki Martynie poznajemy różne "odcienie" kobiecości- z jednej strony globu kobietę wykonującą męski zawód, a z drugiej żyjącą w związku bigamicznym. To zdecydowanie wyróżniająca się książka na tle literatury podróżniczej.
       Poza tym to lekka książka, którą przyjemnie się czyta, dlatego polecam fanom literatury podróżniczej i nie tylko.
Odcinki Kobieta na krańcu świata nie zawierają wszystkiego co jest opisane w książce i na odwrót, dlatego myślę, że warto sięgnąć po książkę jak i obejrzeć serial.



Tektonika uczuć Éric-Emmanuel Schmitt

tytuł oryginału: La tectonique des sentiments
tłumaczenie: Barbara Grzegorzewska
data wydania: 2008
data wydania oryginału: 2007
liczba stron: 100












       Tektonika uczuć to krótka sztuka teatralna, którą napisał Éric-Emmanuel Schmitt. Autor dość znany polskim czytelnikom, mnie samej znany z blogów, jednak nie czytałam do tej pory żadnej jego książki. Myślę, że Tektonika to całkiem dobry wybór jak na początek, mimo swojej formy.
       Książka Schmitta traktuje głównie o uczuciach. Niby do "dyspozycji" mamy same dialogi, opisy są skąpe, jednak dość mocno skupia się na emocjach, być może właśnie forma pomaga w tym czytelnikowi. Historia zawarta na kartach Tektoniki wydaje się dość nieprawdopodobna, ale po chwili zastanowienia przestaje taka być. Pomiędzy ludźmi niestety za dużo jest niedomówień i nieporozumień oraz zdecydowanie za dużo nienawiści, a przecież miłość jest takim pięknym uczuciem...
       Tektonika uczuć  to książka warta przeczytania, skłania do refleksji, jest krótka, czytanie jej to czysta przyjemność!

Ptak smutnego stulecia. Edith Piaf Rawik Joanna

data wydania: 2003
liczba stron: 295















       Znacznie bardziej cenię sobie autobiografie, więc ta książka przede wszystkim dostarczyła mi wiedzy o tym, że Edith takową popełniła.
Ale lektury Ptaka smutnego stulecia nie żałuję, bowiem, jak gdzieś przeczytałam jest to "biografia zbeletryzowana", poza tym Edith nie o wszystkim mogła napisać, a także Joanna Rawik wiele poczynań artystki zanalizowała, raczej subiektywnie, o co bywa trudno w autobiografiach. Wierzę
zatem, że książka ta jest subiektywnym spojrzeniem na życie najsłynniejszej pieśniarki Francji.
       To całe zbeletryzowanie sprawia, że książkę czyta się przyjemnie, niemal właśnie jak zwykłą powieść, ale też postać Edith Piaf jest na tyle barwna, że sama by się "obroniła", ciężko byłoby powiedzieć, że jej życie było nudne. Ciekawe było zaznaczanie jaka piosenka była pisana
w danym momencie życia Edith, podane były przydatne informacje, zwłaszcza podczas słuchania utworów Edith.
       Ktoś na LC polecał tę książkę jako dobrą biografię Piaf. Przed przeczytaniem nie miałam żadnego pojęcia o Edith, dlatego ze swojej strony mogę jedynie powiedzieć, że dobrze się ją czytało, dlatego polecam jeśli ktoś jest zainteresowany życiem najsłynniejszego wróbelka Francji.
A sama postaram się przeczytać Ma vie, autobiografię Edith Piaf.

19 października 2015

"Brud" Irvine Welsh i "Brud" John S. Baird (2013)

tytuł oryginału: Filth
tłumaczenie: Jacek Spólny
data wydania: 14 października 2014
data wydania oryginału:
liczba stron: 388













    Ależ to jest brudna książka! Ciężko przez nią przebrnąć, bowiem umysł głównego bohatera, w który się zagłębiamy jest naprawdę mroczny. Niemal w każdym zdaniu jest przekleństwo lub obelga, skierowana w stronę innych ludzi, lub użyta zupełnie bez powodu. Przez 3/4 książki myślałam jedynie o tym, że chcę ją skończyć jak najszybciej.

    Język książki jest okropny, ale wiem, że to część kreacji głównego bohatera i inaczej się nie dało. Brud to książka specyficzna- czyta się szybko ze względu na niski stopień skomplikowania, a z drugiej strony cała ta ohyda jaka siedzi w umyśle bohatera sprawia, że nie mamy ochoty za dużo czasu nad nią spędzać.
Sam bohater jak się okazuje jest postacią nietuzinkową w świecie literatury (chociaż przecież spotykamy się z takimi postaciami nie raz, ale ze zdecydowanie innej perspektywy). Początkowo po prostu myślałam o tym jak ludzie potrafią być fałszywi i okropni, a jednocześnie udają dobrych kolegów i manipulują innymi jak chcą. Fakt, że Bruce to pod pewnym względem przypadek ekstremalny, ale wyobraźcie sobie, że ktoś z waszego otoczenia, ktoś kto udaje dobrego znajomego myśli podobnie, a na dodatek jego celem jest szkodzenie wszystkim wokół. Niestety są podobni ludzie...

    Od początku domyśliłam się pewnych rzeczy, jednak nie wszystkiego, dlatego na końcu zostałam zaskoczona. Stało się to także dlatego, że Irvine Welsh nie odkrywa wszystkich kart, wszystko po trochę, powoli, zupełnie jakby pokazywał jeden puzzel po drugim, tak abyśmy dopiero na końcu mogli zobaczyć cały obrazek. A robi to w nieprzeciętny sposób. Jednocześnie zostawia czytelnika z wieloma pytaniami o przeszłość Bruce'a i przyszłość niektórych postaci. Z jednej strony jestem bardzo ciekawa, ale z drugiej nawet mi się podoba taki zabieg, sprawia, że chwilę się pozastanawiałam po zamknięciu książki.

    Szczególnie zastanawia mnie jeden wątek książki- liczne podboje Bruce'a. Z jednej strony powiedziałabym, że to wytwory jego chorego umysłu, z drugiej dużo wskazuje na to, że to miało faktycznie miejsce w książce- w takim razie autora trochę poniosło. Bowiem z jednej strony opisuje to jak Bruce okropnie śmierdział (aż czuł sam siebie!) i miał ohydną wysypkę, a z drugiej strony są te wszystkie kobiety, które wręcz rzucają się na niego. Jest to jakoś tam wytłumaczone, ale nie przemawia do mnie.
Poza językiem książki był to jedyny zgrzyt.

    Jestem niemal pewna, że nikt z was nie czytał książki takiej jak Brud. Irvine Welsh podchodzi do tematu bardzo oryginalnie, stosując niespotykane wcześniej środki. Myślę, że jest to ciekawy eksperyment, zarówno dla pisarza jak i czytelnika. W każdym razie nigdy nie czytałam podobnej książki i nie sądzę żebym jeszcze kiedyś przeczytała. Polecam miłośnikom kryminałów jako coś innego, ale tylko jeśli macie mocne nerwy i dużo samozaparcia.
Można powiedzieć, że w jakiś "perwersyjny" sposób mi się podobało.


 Film jako ekranizacja trochę mnie rozczarował, jednak nie oznacza to, że mi się nie podobał- wręcz przeciwnie. Przede wszystkim dlatego, że lepiej się go oglądało niż czytało książkę Welsha. Mniej tam było ohydy, raczej powiedziałabym, że to taki komediodramat.
Postać Bruce'a została całkowicie zmieniona, no może nie całkowicie- Bruce nadal jest cwaniakiem i manipulantem wykorzystującym wszystkich.  W innym wypadku zapewne by mi to przeszkadzało, jednakże ten film odebrałam naprawdę dobrze i akceptuję fakt, że twórcy tylko inspirowali się książką.
Po prostu pokazali jeden "problem", pominęli inny, bo przypuszczam, że gdyby np. użyli takiego zabiegu, że wprowadziliby narratora- Bruce'a- i słyszelibyśmy jego myśli... Cóż zapewne niektórzy wychodziliby z kina. To mogłoby dać filmowi większy rozgłos, ale widać filmowcy nie zaryzykowali.
Czy polecam film? Oczywiście. Nie tylko tym, którzy przeczytali książkę.

21 września 2015

"Ciotka Julia i skryba" Mario Vargas Llosa

tytuł oryginału: La tía Julia y el escribidor
tłumaczenie: Danuta Rycerz
data wydania: kwiecień 2008
data wydania oryginału: 1977
liczba stron: 473













    Mario Vargas Llosa potrafił zaciekawić mnie opowieścią tylko przez pierwsze 2/3 powieści, potem było już tylko brnięcie do końca. Takie pierwsze zdanie zapewne sprawi, że stwierdzicie, że nie musicie czytać reszty opinii i macie rację, nic odkrywczego nie napiszę.

    Moje rozczarowanie wynika przede wszystkim z tego, że nie lubię opowieści tylko i wyłącznie dla opowieści albo po prostu nie zainteresowała mnie historia Maria. Może trochę brutalny jest zwrot, że jest to "opowieść dla opowieści", jednak jakoś brakowało mi w tej książce akcji, bo wszystko toczy się wokół romansu Maria z własną (daleką bo daleką) ciotką, który kończy się tak jak z góry przewidziałam. Poetycko opisane momenty ich miłości są może ze dwa, nie ma wydarzeń, które by czytelnika jakoś poruszyły, wszystko toczy się do pewnego punktu. Może i końcowe perypetie na chwilę przykuwają uwagę, ale jednak gdyby ktoś mnie zapytał w trakcie czytania twardo obstawałabym przy swojej wersji zakończenia.

    Książka urozmaicana jest fragmentami opowieści radiowych autorstwa tytułowego skryby. Niektórych zapewne ten co drugi rozdział bawił, na pewno wielu pokusiło się o odnajdywanie w nich fragmentów życia Pedra, mnie jednak w połowie książki zaczęły one niesamowicie nużyć, ponieważ nie dążyły do niczego, a rozdział był objętościowo taki sam jak rozdział o Mario i Julii. Gdyby je usunąć książka byłaby o połowę cieńsza i moim zdaniem nic by nie straciła. Może nieco z ewentualnej końcowej konsternacji czytelnika co do postaci Pedra Camacho.

    Ciotka Julia i skryba to powieść zawierająca elementy autobiograficzne, więc zapewne zagorzali fani pisarza będą zachwyceni. Myślę, że to ciekawa sprawa napisać książkę o swoim romansie urozmaicając ją Pedrem Camacho i jego opowieściami. Dokładnie tak: ciekawa sprawa! Mnie jednak książka Maria nie przypadła do gustu.




Niestety filmu na podstawie książki nie udało mi się obejrzeć, może kiedyś.

11 września 2015

"Zabić drozda" Harper Lee i "Zabić drozda" Robert Mulligan (1962)

tłumaczenie: Zofia Kierszys
tytuł oryginału: To kill a mockingbird
data wydania: 1973
data wydania oryginału: 1960
liczba stron: 389












      Pierwszy kontakt z książką- pożółkłe strony, książka pachnąca starością, może i zmęczeniem, kartkowana przez dziesiątki czytelników przede mną, okładka z całą masą zmarszczek, zagięć. Tytuł znany, klasyka niemal. Ja nic o nim nie wiem, nie wiem o czym jest, czego się spodziewać. Pierwsze strony idą nieco opornie, odczułam starszy język- w końcu zarówno oryginał, jak tłumaczenie powstały na długo przed moimi narodzinami.
Od razu pomyślałam, że będę musiała jakoś zmęczyć tę książkę, że ten język będzie mi przeszkadzał, ani trochę się nie wciągnę w fabułę.

      Kilkadziesiąt stron później- wpadłam jak śliwka w kompot. Język powieści wcale nie jest archaiczny czy ciężki w odbiorze, narratorem jest mała dziewczynka, ma nieco "mądrzejszy" język niż dzieci w jej wieku, ale jest on prosty i przyjemny. Zabić drozda kusi najpierw niewinnymi tematami dzieci, zagadką, która, jak przewidujemy, wkrótce zostanie rozwiązana.

      Gdzieś w połowie- pojawia się temat poważniejszy, bardziej emocjonujący, zapowiadający świetną lekturę. Jego przebieg śledziłam razem z dziećmi, nie mniej przejęta. Mimo, że wcześniej przebrzmiewał gdzieś w dialogach, drobnych sytuacjach, mimo, że podobne problemy były poruszane, nic nie zwiastowało takiego obrotu spraw.

      Między wierszami- Zabić drozda to bardzo specyficzna powieść. Dość wiernie opowiada oczami dziecka o dorosłych. O zaślepieniu, dyskryminacji, niesprawiedliwym traktowaniu innych, hipokryzji. O tym, że dobrzy ludzie są piętnowani, a złym wszyscy, wiedząc, że czynią źle, przyklasną.
To wszystko tak bardzo uderza, ponieważ dziecko nie rozumie dlaczego dorośli tak postępują. Ono ma jasne poglądy na pewne sprawy, a hipokryzja dorosłych jest dla niego nielogiczna.
W książce Harper Lee przyglądamy się także dorastającemu nastolatkowi i jego dojrzewającemu buntowi. Ale buntowi nie w znaczeniu negatywnym, bo niejeden dorosły ma ochotę na zbuntowanie się przeciw temu jak ten świat jest urządzony i jak człowiek człowiekowi potrafi zgotować piekło nie patrząc na konsekwencje.
Zabić drozda traktuje także o dyskryminacji osób czarnoskórych, to jeden z jej najważniejszych tematów. Zresztą długo mogłabym pisać o czym jest. Myślę, że wiele z niej można zaczerpnąć, wiele przemyśleń się rodzi podczas lektury.

      Końcówka- nieco straciłam rozpęd. Czytałam już z nieco mniejszą przyjemnością, sama nie wiem czemu. Może byłam rozdrażniona tym, że to już koniec? W tym roku jakoś mało świetnych książek przeczytałam, może nie chciałam już kończyć. To jednak nie tłumaczy tego, że lekko kręcę nosem na pewien urwany wątek, który zainteresował mnie od początku książki. Cóż, autorka musiała kiedyś skończyć, jednak mogła rozwiązanie tej historii napisać nieco jaśniej. Może je zrozumiem dopiero przy kolejnej lekturze.

Drodzy, wysuńcie z tej opinii własne wnioski. Ja powiem tylko jedno słowo- warto!



Często zamieszczam cytaty z książek na końcu postu, tym razem zapraszam po nie na mój świeżutki profil na Instagramie :)




 Nie stronię od starych czarno-białych filmów, niejeden ma w sobie magię. Są też takie, które w dzisiejszych czasach ciężko odebrać tak jak ludzie odebrali je ówcześnie. Po części ekranizacja Zabić drozda to taki właśnie film. Na pewno bardziej szokujący był w latach sześćdziesiątych. O ile dobrze się orientuję wtedy dopiero osoby czarnoskóre zaczynały walczyć o swoje prawa. Dziś już niestety tak nie szokuje.

Druga kwestia jest taka, że w filmie zabrakło mi tego napięcia jakie było zbudowane w książce. W większości przypadków mogłabym powiedzieć, że było odwrotnie, ale ten film w ogóle na mnie nie podziałał. Można powiedzieć, że dlatego, że oglądałam go krótko po obejrzeniu książki. Cóż, zapewne miało to swój wpływ, ale raczej nie aż taki.

Jeśli chodzi o grę aktorską to Mary Badham zagrała uroczo, także Gregory Peck zagrał "nie najgorzej" ;)
Muzyka jak na tamte czasy została zgrabnie wkomponowana w film. Podobała mi się także początkowa sekwencja, rzadko kiedy w starych filmach jest ciekawa, chociaż to raczej mrugnięcie okiem w stronę czytelnika.

Zabić drozda poleciłabym jedynie tym, którzy uwielbiają stare filmy lub nie mają zamiaru przeczytać książki, a są ciekawi tej historii.


31 sierpnia 2015

"Osiem cztery" Mirosław Nahacz

wydawnictwo: Czarne
data wydania: 2003
liczba stron: 96 

      Osiem cztery to debiut młodego polskiego pisarza, który niestety w 2007 roku popełnił samobójstwo. Do tego czasu stworzył 4 książki, według opisów wszystkie zawierające psychodeliczne elementy. Dwie z nich mnie nie zainteresowały, mogłabym przeczytać w przyszłości jeszcze jedynie Niezwykłe przygody Roberta Robura, choć myślę, że jego debiut najbardziej by mi się z nich wszystkich podobał.
 
      Osiem cztery to dość specyficzna książka. Fabuła kręci się wokół imprezy, na której jest główny bohater, Olgierd. A w zasadzie wcale nie, kręci się tylko wokół jarania, picia i grzybienia, czyli głównych zainteresowań postaci występujących w tej książce. I nie do końca rzecz dzieje się na tej imprezie, trochę na niej jesteśmy, a trochę nie. Olgierd po prostu dużo wspomina, dużo też myśli. Są to miejscami bezsensowne myśli, nieukształtowane, ale z tej masy jakby wyłania się jakiś sens.

      W zamierzeniu książka ma ukazać życie u schyłku komunizmu, młodych ludzi, którzy czują jakby ich generacja nie miała sensu, bo przecież nie ma żadnej wojny, PRL obalono, nie ma o co walczyć. Już nie pamiętam czy przeczytałam to w książce, czy w jakiejś opinii, ale skojarzenie z generacją nic jest natychmiastowe.
Książka ta ukazuje młodych ludzi, których los jeszcze do niedawna mógłby podzielić każdy nastolatek z małego miasteczka, gdzie po prostu nie ma co robić, więc młodzież zajmuje się piciem i paleniem. Ba, znam podobnych ludzi, tylko palenie zastąpili sobie grami komputerowymi. Autor Osiem cztery urodził się właśnie w 1984 roku, więc całkiem możliwe, że również znał takich ludzi, a przemyślenia Olgierda są jego własnymi.

      Zakończenie... Jest dość specyficzne, na szczęście nie takie urwane, ma jakiś sens, widać, że autor miał pomysł na książkę. Nie każdemu mogłabym polecić tę książkę, ponieważ nie do każdego ona trafi. Na LC wielu na nią narzekało, mnie się ją dobrze czytało. Czy wzbogaciła jakoś mój umysł, moje życie? Może nie jakoś szczególnie, może mnie nie powaliła ani nie zachwyciła, ale zmusiła do kilku refleksji, a chyba tego oczekujemy po książkach.


25 sierpnia 2015

Krótko i na temat (7)

Norwegian Wood Haruki Murakami

tytuł oryginału: ノルウェーの森
tłumaczenie: Dorota Marczewska, Anna Zielińska-Elliott
wydawnictwo: MUZA
data wydania: 22 lipca 2013
data wydania oryginału: 1987
liczba stron: 320











              Jak dotąd czytałam (powiedzmy) dwa twory Murakamiego- pierwszy był zbiór opowiadań Wszystkie boże dzieci tańczą, który pozostawił jakieś mgliste wrażenie; drugi to była powieść Kronika ptaka nakręcacza, ale jej nie dokończyłam, była dość dziwna. Żadna z nich nie przekonała mnie do Murakamiego, ale dałam mu kolejną szansę, w końcu do trzech razy sztuka. I bardzo się z tego powodu cieszę, bo Norwegian Wood trafiło prosto w serce. Ała!
              Główny bohater, Toru Watanabe, wspomina swoją ukochaną Naoko. Tak naprawdę nie są to spisane wspomnienia z nią związane, tylko kilkanaście miesięcy z życia Watanabego, kiedy to nie tylko jest w zażyłych i zawiłych stosunkach z Naoko, ale także poznaje na studiach Midori. Tło dla powieści stanowi życie Watanabego w akademiku i w niewielkim stopniu to co działo się wtedy w Japonii (za opisem z okładki: wolna miłość, protesty na uczelni, itd.).
              W zasadzie nie wiem co napisać o tej książce. Być może oddziałuje ona, tak jak na mnie, tylko na niewielką garstkę ludzi. Mnie bardzo przypadli do gustu niezwykle żywi bohaterowie, i ten nieco ciężki nastrój. Nie polecam czytania jej kiedy jest się w lekkim „dołku”, bo można wpaść w jeszcze większy. No cóż, jak tu nie wpaść kiedy połowa bohaterów Norwegian Wood popełnia samobójstwo…
               Jak dla mnie Norwegian Wood to kopalnia ciekawych cytatów, a wręcz całych fragmentów. Dałam sobie spokój ze spisywaniem ich, po prostu zaznaczałam je kolorowymi znacznikami. I tak jak Murakami twierdzi, że Wielkiego Gatsby’ego można otworzyć na jakiejkolwiek stronie i trafić na ciekawy fragment, tak się z nim nie zgodzę, stwierdzam natomiast, że jest tak w przypadku jego książki.
               Jest to nieco smutna książka, ale ciekawa, dużo się w niej dzieje, a co najważniejsze dobrze napisana. Polecam każdemu! Choć wiem, że jest specyficzna i nie wszystkich poruszy tak jak mnie.


Kiedy patrzę na ten tekst z perspektywy czasu dostrzegam, że jest nieco chaotyczny i w żaden sposób nie oddaje mojego zachwytu. Ale wiem, że czasem jeśli jakaś książka nas poruszy czy szczególnie się spodoba ciężko o niej napisać.
I wprawdzie nie jest to krótko i na temat, ale jakoś miałam opory przed opublikowaniem tego tekstu osobno.




Piękni dwudziestoletni Marek Hłasko
 
wydawnictwo: Alfa
data wydania: 1989
liczba stron: 176














              To było moje pierwsze spotkanie z twórczością Marka Hłasko i trochę tego żałuję. Wszyscy mówią o Pięknych dwudziestoletnich, ale nikt nie zastrzega, że to coś na kształt autobiografii... A jeśli się nie miało wcześniej żadnej styczności z autorem i nic się o nim nie wie, to jednak zły wybór. Choć z tego co zauważyłam niejedna osoba się tak "nacięła".
              Piękni dwudziestoletni to dość luźna i chyba w pewnym stopniu przejaskrawiona opowieść Marka o swoim życiu. Przy czym pisząc luźna mam na myśli to, że nie trzyma się on schematu w stylu opowiadanie po kolei wydarzeń ze swojego życia, raczej pisze swoje przemyślenia przy okazji wspominając o różnych sytuacjach, przytacza anegdotki. I choć wspomina Izrael czy inne kraje to pisze głównie o swoim życiu w Polsce. I oczywiście o pięknych dwudziestoletnich.
Wprawdzie czytałam baaardzo stare wydanie, które jeszcze chyba załapało się na cenzurę, jednak o dziwo widać w nim wszelkie absurdy PRLu.
               Jeśli mam polecać Pięknych dwudziestoletnich to tylko fanom autora, bo choć czytało się szybko i przyjemnie to ta przyjemność byłaby zapewne większa jeśli bym coś wiedziała o Hłasce. A tak przeczytałam książkę, którą pewnie za niedługo zapomnę, choć niektóre przemyślenia autora zostaną mi w pamięci.




Traktat o łuskaniu fasoli Wiesław Myśliwski


wydawnictwo: Znak
data wydania: 2010 (data przybliżona)
liczba stron: 398














              Traktat o łuskaniu fasoli pochłonęłam jednym tchem. Autor oczarował mnie od pierwszych stron, była to świetna literacka podróż napędzana lirycznym językiem i ciekawą historią starszego pana łuskającego fasolę. W połączeniu z dość dynamiczną "akcją" i ciekawymi wspomnieniami była to niezwykle zajmująca lektura. Traktat skłania do przemyśleń i opowiada historie, którymi można by obdzielić kilka istot. Dzięki niemu poznajemy realia polskiej wsi, czasy wojny i losy powstańców, przyglądamy się nauce narratora w specyficznej szkole, budzącą się pasję do muzyki, dowiadujemy się jak wyglądała praca w czasach PRLu i emigracja, a także odczuwamy bolesne echa wojny.
              Jest to książka wyjątkowa, którą poleciłabym każdemu kto potrafiłby ją docenić, do mnie dotarła niezwykle wyraźnie, wiele spisałam sobie z niej cytatów, na pewno do niej powrócę.





Nagi sad Wiesław Myśliwski


wydawnictwo: Muza
data wydania: 1997 (data przybliżona)
liczba stron: 245 











              W Nagim sadzie działo się mniej niż w Traktacie. Nigdy jednak nie dyskwalifikuje to dla mnie książki. Także było to coś na kształt opowiadania wspomnień, jednak w tym przypadku jest to wspominanie przez mężczyznę swojego ojca. Zupełnie nie spodobały mi się postacie w tej książce, język zaczarował mnie jak poprzednio, ale w pewnym momencie, przy nieinteresującej mnie akcji i postaciach, i on zaczął jakoś uwierać, sprawiać, że ciężko się czytało. I tak o ile Traktat bardzo mi się spodobał, tak Nagi sad ledwie skończyłam.
Cóż zdarza się, mimo to Myśliwskiego będę czytać dopóki nie przeczytam wszystkich jego książek :)

18 sierpnia 2015

"Wyznania gejszy" Arthur Golden i "Wyznania gejszy" Rob Marshall (2005)

tytuł oryginału: Memoirs of a Geisha
tłumaczenie: Witold Nowakowski
wydawnictwo: Albatros
data wydania: 2008
data wydania oryginału: 1997
liczba stron: 464












Po przeczytaniu tej książki, po zachwycaniu się Japońską kulturą, smakowaniu całej historii, zaczęłam zastanawiać się nad gejszami samymi w sobie. Prostytutkami, jak często są określane, ich nie nazwę, zbyt by to było płytkie i nie o to mi chodzi. Jednak artystkami z czystym sumieniem niestety też nie są. Jak ładnie powiedziano w filmie gejsza jest to "żywe dzieło sztuki", które można podziwiać, przede wszystkim jej talenty. Jednak nie opuszcza mnie myśl, która przyszła po zamknięciu książki: a co z żonami mężczyzn odwiedzających Gion? Chociaż to w zasadzie osobny temat.
Jeszcze z innej strony gejsze, aby stać się tym kim były musiały wiele wycierpieć i wiele poświęcić, a jeśli chodzi o sprawy damsko-męskie wydawały się dość nieporadne.
Ciężko jednoznacznie ocenić zawód gejszy. Choć moim zdaniem oceniać już nie ma czego ani po co, można za to o nich poczytać.

Fabuły Wyznań przedstawiać nie będę.Krótko mówiąc można rzec, że to niewiele ponad zwykły romans, z jedną różnicą- dzięki tej książce możemy liznąć nieco kultury Japonii i to wyróżnia ten romans na tle innych i sprawia, że historia jest warta poznania.

Arthur Golden otworzył swą książką drzwi do barwnego świata gejsz, wciągnął mnie przy tym niesamowicie, oderwanie się od lektury było trudne. Na dodatek pokazuje on świat gejsz taki jakim jest, nie tylko rozrywkową część. Autentyczności całej historii dodaje fakt, że Sayuri nie wszystko pojmuje i opowiada po swojemu.
Chwilami miałam wrażenie, że takim kwiecistym językiem mogła posługiwać się tylko Japonka... Po czym uświadamiałam sobie, że autorem jest mężczyzna. Po prawdzie książka powstała na podstawie wywiadów z Mineko Iwasaki, więc być może nieco tego kwiecistego języka zaczerpnął dzięki kontaktowi z nią. W każdym razie autorowi nad wyraz lekko przychodziło posługiwanie się takim językiem.

Wyznania gejszy szczerze polecam, głównie kobietom. Jest to wprawdzie głównie romans, ale skłania do przemyśleń, trzeba mieć tylko lekki dystans do gejsz i ich zawodu, aby dać się porwać historii Sayuri.






Film jest dobrą ekranizacją, aczkolwiek kilka faktów zostało zmienionych. Domyślam się dlaczego zmieniona została historia przyjaźni Prezesa i Nobu, ale tego nie akceptuję i lekko mnie to zirytowało.

Kolejnym rozczarowaniem były kimona. Ja wiem, że pewnie niemożliwe było zdobycie tych prawdziwych, które wręcz są dziełem sztuki. Jednak po barwnie opisywanych książkowych kimonach, te filmowe wydały mi się oszukańcze i tanie. Musicie bowiem wiedzieć, że w książce kimona były jak obraz, w mojej wyobraźni były znacznie piękniejsze niż te które zobaczyłam na ekranie.
Generalnie książka jakoś mocno oddziaływała na moją wyobraźnię, szkoda, że film nie sprostał moim oczekiwaniom.

Mimo wszystko jest to ciekawy film. Oglądałam go już przed przeczytaniem książki i bardzo mi się podobał. W porównaniu do książki jest nieco płytki, ale poleciłabym każdemu.



Aktorka grająca Sayuri przykuwała oczywiście wzrok dzięki swoim niebieskim (soczewkom) oczom ;)
Ale mnie szczególnie spodobała się gra Li Gong, która wcieliła się w postać Hatsumomo. Choć zabrakło mi jednak trochę furii i złości jaką przejawiał jej książkowy pierwowzór, za to świetnie wypadła zwłaszcza w scenach z Koichim.
Natomiast tych, którzy odróżniają Azjatki może denerwować fakt, że Japonki zagrały Chinki, mnie to jakoś nie raziło, bo niezbyt odróżniam kobiety tej narodowości. Za to czymś co kłuje w USZY to to, że aktorzy mówili po angielsku... Z bardzo śmiesznym akcentem.









04 marca 2015

"Jeden dzień" David Nicholls i "Jedeń dzień" Lone Scherfig (2011)

tytuł oryginału: One day
tłumaczenie: Małgorzata Miłosz
wydawnictwo: Świat Książki
data wydania: 2011
data wydania oryginału: 2009
liczba stron: 448












Kiedyś było głośno o tej książce, zwłaszcza kiedy pojawiła się ekranizacja. Moje pytanie brzmi: o co ten szum? Tę książkę wyróżnia jedynie forma- ciekawa, bo losy Dextera i Emmy opisywane są rok po roku, zawsze opisywany jest tytułowy jeden dzień, czyli 15 lipca, a na jego tle to co wydarzyło się w ciągu minionego roku. Może jeszcze broni się jednym wydarzeniem z końcówki. Poza tym jest to dość schematyczna obyczajówka. Nawet nie romans, nie znajdziecie tu momentów, podczas których kobiety będą zbiorowo wzdychać.

Skłamałabym jednak gdybym napisała, że jest to książka całkowicie do kitu. Początek mi się podobał. Poznajemy Emmę, zagubioną dwudziestokilkulatkę, której brakuje pewności siebie i nie wie co zrobić ze swoim życiem- trochę się z nią utożsamiałam, jak zapewne wielu innych młodych ludzi. Jako przeciwieństwo mamy Dextera- bogaty, przystojny, pewny siebie, odnoszący sukcesy, niemal zawsze mający to co chce.
Jednak dalsza część Jednego dnia mi się nie spodobała. Postacie Emmy i Dextera nie zaskarbiły sobie mojej sympatii, poza tym wydarzenia i dialogi wydały mi się jakieś odrealnione. Na dodatek brakowało postaci drugoplanowych, były może ze 3, którym autor poświęcił więcej uwagi.

Nie trafiła do mnie ta książka zupełnie. Oczekiwałam romansu, a dostałam coś co pretenduje do miana bardziej ambitnej książki, ale mnie nie przekonuje. I w zasadzie autor niby stara się coś przekazać, ale ja nic z tej książki nie wyciągnęłam.
Jeden dzień to książka jakich wiele, zwykła obyczajówka. Moja niska ocena wynika z tego, że zwyczajnie się z nią nie zgrałam, bo niezbyt podobał mi się styl autora, a bohaterowie to już w ogóle.
Książki nie krytykuję, ale też nie polecam.



Film jest bardzo dobrą ekranizacją i to był powód, dla którego się zawiodłam. Miałam po prostu nadzieję, że nie będzie się trzymał książki, więc może mi się spodoba. W zasadzie jest dobrą ekranizacją, bo niektóre dialogi są niemalże takie same jak w książce, niestety jest dość okrojoną wersją książki, co sprawia, że ktoś kto jej nie czytał może czuć się zagubiony i nie zrozumie części wątków. Na dodatek książka to jednak książka- jest bogatsza w wydarzenia i przede wszystkim w opis przeżyć bohaterów. Poza tym Emma i Dexter opowiadają co wydarzyło się w ciągu każdego roku, a filmowcy po prostu skaczą od daty do daty, dlatego ma się trochę wrażenie, że akcja pędzi byle do końca.
Ogólnie dało się to obejrzeć, ale nie poleciłabym go nikomu, już lepiej przeczytać książkę.

06 lutego 2015

Agnieszki Osieckiej i Jeremiego Przybory listy na wyczerpanym papierze

wydawnictwo: Agora
data wydania: październik 2010
liczba stron: 216












Trochę nie wiedziałam czy o Listach napisać w ogóle (nad tym czy w osobnym poście czy w Krótko i na temat już nie wspomnę). Bo zazwyczaj jeśli w jakimś bohaterze odnajdę w jakiś szczególny, bolesny sposób trochę siebie to ciężko mi pisać o takiej książce (dlatego właśnie nie ma na blogu opinii o świetnym Norwegian Wood...). Ale jak powiedział Jeremi Przybora kiedy przekazywał listy od Agnieszki Osieckiej, że "literatura polska by nam tego nie wybaczyła", tak ja bym sobie nie wybaczyła, gdybym nie wspomniała o nich na blogu. I dodam, że po prostu trzeba taką książkę polecić niezdecydowanym, a nieświadomym napisać o jej istnieniu.

Listy poznawałam po kawałeczku, dzięki także ciekawej (ileż tu dziś zachwalania!) stronie na facebooku o wdzięcznej nazwie: Z uniesień pozostało mi uniesienie brwi, ze wzruszeń- wzruszenie ramion.
Co jakiś czas czytałam fragment i myślałam "jakże oni się musieli kochać!", i po cichu planowałam, że sama się z nimi (listami oczywiście) zapoznam, w całości.
Kiedy już zapoznawać się zaczęłam to nie czytałam a słuchałam. Ale audiobook jakoś mi nie szedł. Zapomniałam o nich na jakiś czas, aż ujrzałam je w antykwariacie...
Dość będzie jeśli napiszę, że przepadłam na dwa dni. I powiem wam jedno- nie zadowalajcie się audio-, e- czy jakimś tam innym bookiem! Tylko prawdziwa książka! Wydanie naprawdę ładne, opatrzone dodatkowymi komentarzami i zdjęciami, czego w audiobooku oczywiście nie było.

Różnie można spojrzeć na tę książkę. Niektórzy ledwie dowiedzą się o czym (kogo) jest, a od razu odpowiadają kąśliwą uwagą, że Jeremi wtedy był żonaty. Ja spojrzałam na same listy, nie stricte na osoby, które je pisały, bo nawet nie kojarzyłam Agnieszki czy Jeremiego zanim poznałam fragmenty ich listów.
Jeśli już o autorach mowa- z początku Agnieszka ani trochę mnie nie interesowała, czytałam (słuchałam) dla pięknych słów jakie wyszły spod pióra Jeremiego, pięknie pisał o miłości, a Listy to dobre źródło cytatów. Później jednak w miarę jak Agnieszka odkrywała się przed swym ukochanym  (chociaż to listy, więc części rzeczy, o których nie piszą musimy się domyślać) zaczęła mnie interesować jej osobowość i doszłam do wniosku, że może nawet przeczytam coś o niej/jej.
Co zabawne jakoś o ich uczuciu czy może raczej romansie mało dziś słychać. Agnieszka Osiecka kojarzona jest raczej z Markiem Hłasko. I może to wszystko było takim wielkim uczuciem tylko na papierze... Mimo wszystko naprawdę przyjemnie się to czyta i przegląda. I cytuje :)

Listy na wyczerpanym papierze polecam raczej kobietom, bo jednak mało się znajdzie mężczyzn, których ta książka może zaciekawić.
Jeśli chodzi o Listy to oczarowana jestem zarówno wyglądem jak i treścią. I mimo, że niewiele tak naprawdę napisałam o książce, to cieszę się, że się przemogłam i napisałam cokolwiek.
Aczkolwiek dodam, że troszkę brakowało mi jakiegoś dokończenia tej historii, zwłaszcza, że ostatnie z listów są dość dziwne (te notatki Agnieszki). Choć z drugiej strony coś tam wspomniano w przedmowie, a szczegółowo opisywać jednak "nie przystoi"... Bo i tak dość odarto Jeremiego i Agnieszkę z prywatności (mimo, że Jeremi sam przekazał listy od Agnieszki).

Jeszcze jeśli chodzi o audiobook- głos Piotra Machalicy mi się podobał, za to Magda Umer niestety według mnie czytała jakby jej się nie chciało... I być może po części to mnie tak zastopowało w słuchaniu Listów.

02 lutego 2015

"Leningrad. Tragedia oblężonego miasta 1941-1944" Anna Reid

tytuł oryginału: Leningrad. Tragedy of a City Under Siege.1941-44
tłumaczenie: Wojciech Tyszka
wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
data wydania: marzec 2012
data wydania oryginału: 2011
liczba stron: 632



















Książka Anny Reid czas jakiś zbierała kurz na mojej półce z pewnego błahego powodu- "przerażała" mnie jej objętość. Uważałam, że do zabrania się za taką knigę potrzebuję dużo wolnego czasu, a jako że jestem [mało zorganizowanym] człowiekiem- oczywiście tego czasu nigdy nie mam.
Okazało się, że byłam w błędzie. Nie jest to jedna z tych książek historycznych, przez które się z mozołem przedziera, to jedna z tych, które się pożera. Na dodatek jej wymiary sprawiają wrażenie, że jest obszerniejsza, a w rzeczywistości jeśli odliczymy przypisy, et cetera to zostaje nam jakieś 580 stron, które to żadnemu molowi książkowemu nie straszne.

I choć to co napisałam powyżej w jakimś stopniu dotyczy mych wrażeń co do książki to już już przechodzę do tematu właściwego, czyli Leningradu.
Jak do tej pory wiedziałam tylko ogólnie o najgorszych rzeczach jakie miały miejsce w oblężonym Leningradzie (było zimno, panował głód), jest to pierwsza przeczytana przeze mnie książka traktująca o tym temacie, więc nie mam żadnego porównania. Wydaje mi się jednak, że Anna Reid odwaliła kawał całkiem dobrej roboty.

Książka podzielona jest na cztery części: Inwazja, Oblężenie się zaczyna, Umieranie, Czekając na wyzwolenie, a także dwie dodatkowe Wprowadzenie i Pokłosie.
Na końcu książki znajdziemy wiele przypisów, a do tych przypisów także jakieś dodatkowe notatki. Nigdy nie sądziłam, że będę czytać przypisy! Ale w przypadku tej książki warto, można jeszcze coś ciekawego, a takiego na marginesie, przeczytać.
W każdej części w mniejszym lub większym stopniu opisywana jest, obok sytuacji w Leningradzie, sytuacja polityczna i wojskowa. Co jakiś czas autorka przypomina co działo się wtedy na świecie lub na Froncie Leningradzkim. Przy czym jeśli chodzi o Front Leningradzki to przytacza wspomnienia żołnierzy obu stron.
I tak przeplata wspomnienia leningradczyków z takimi relacjami bądź opisami sytuacji politycznej, często na najwyższych szczeblach- cytuje także Hitlera i Stalina, opisuje ich reakcje, decyzje, błędy. Bardzo mi się to podobało, nie można autorce zarzucić wałkowania tylko jednego tematu.

Lenigrad. Tragedia oblężonego miasta 1941-1944 zaczyna się niemal jak książka beletrystyczna i jest utrzymana w podobnym tonie do końca. Nie raz autorka roztacza przed nami jakąś wizję, buduje scenę, dzięki czemu czytelnik ma wrażenie, że nie czyta książki historycznej, ale jakiś dobrze napisany pamiętnik z tamtego okresu. Pod tym względem jest to jedna z lepiej napisanych książek z tego gatunku jakie czytałam, wiedzę o opisywanym okresie przyswaja się naprawdę przyjemnie (o ile można w przypadku takiego tematu tak napisać...), nie ma samych suchych faktów, język nie jest toporny.

Leningrad stanowi spójną całość. Książka nie tylko opisuje sytuację na początku inwazji Niemiec na Związek Radziecki, widzianą także oczami leningradczyków, ale także na końcu opisane są pokrótce losy najobszerniej cytowanych pamiętnikarzy i refleksje na temat życia po wojnie, tak w sferze politycznej jak i w odniesieniu do "blokadników".
Myślę także, że warto zwrócić uwagę na ilość fotografii. Może nie jest ich na pęczki, ale i w tym aspekcie, jak na książkę historyczną, Leningrad "daje radę".

Moim zdaniem jest to dobry wybór jeśli chodzi o zapoznanie się z tematem blokady Leningradu.
Zapytacie: dlaczego? Przecież na pewno jest wiele innych książek na ten temat.
Po pierwsze język jest przystępny, po drugie sama autorka odsyła do innych ciekawych książek (np. fragment z przypisów: zob. fascynujące rozdzialy poświęcone (...) w:, ale także jej opinie o innych książkach zachęcają do zapoznania się z danymi tytułami). Poza tym Leningrad  zawiera niepublikowane dotąd fragmenty pamiętników blokadników, a także wywiady autorki z poszczególnymi bohaterami.
A wreszcie Anna Reid stara się spojrzeć na ten temat szeroko, co jej się moim zdaniem udało.

01 stycznia 2015

Czytelniczy rok 2014 na mapie

Od roku nie robię żadnych obszerniejszych podsumowań, w tamtym roku wstawiłam tylko mapę świata z zaznaczonymi krajami, w których miałam szansę pobyć poprzez przeczytane książki.

W tym roku jest jeszcze mniej kropek niż w poprzednim, przeczytałam tylko 30 książek, ale jestem zadowolona. Może i mało czasu poświęciłam na czytanie w roku 2014, ale przede wszystkim czytałam książki dobre, takie które od jakiegoś czasu chciałam przeczytać (chyba najlepiej o tym świadczy stan książek niedokończonych- 0). Niestety mało pisałam na blogu.
A co do ilości kropek- 13 książek nie zaznaczyłam (głównie fantastyka- Saga o wiedźminie i Pieśń Lodu i Ognia).


A w nowym roku życzę Wam wszystkiego dobrego! :)

I mniejszego kaca niż mój... :P