31 grudnia 2011

"Dom z papieru" Carlos Maria Dominguez

tytuł oryginału: La casa de papel
tłumaczenie: Andrzej Sobol-Jurczykowski
wydawnictwo: Świat Książki
data wydania: 2005
data wydania oryginału: 2002
liczba stron: 111

opis:
"Gdy Bluma Lennon, pochłonięta lekturą wierszy Emily Dickinson, ginie pod kołami samochodu, jej kolega, profesor literatury z Uniwersytetu w Cambridge, dochodzi do wniosku, że książki są niebezpieczne. Kilka dni później odbiera zaadresowaną do Blumy tajemniczą kopertę z Urugwaju, w której jest tylko powalany cementem egzemplarz "Smugi cienia" Conrada.

Zafascynowany tą niezwykłą przesyłką, wykładowca postanawia odnaleźć nadawcę i udaje się w podróż na drugą półkulę. Wkrótce staje oko w oko z donkiszotowskim szaleństwem, które w tym przypadku przybrało formę niepohamowanej miłości do książek i księgozbiorów.
"

Dom z papieru to krótkie opowiadanie przedstawiające tezę, że książki potrafią wnikać w rzeczywistość i zmieniać ludzkie życie.
Czy autor ją obalił czy potwierdził?
Jak najbardziej potwierdził, a narracja prowadzona w pierwszej osobie, już sama w sobie stanowiła jej potwierdzenie. Mamy bowiem wrażenie, że wydarzenia opisane w książce są prawdziwe.

Dominguez ukazuje jak książki potrafią wpłynąć na człowieka, pokazuje również złe skutki "choroby czytelniczej". To mogłoby spotkać każdego z nas, każdego z moli książkowych. 
Obsesyjne kupowanie, pochłanianie książek całymi dniami, niemal zerwanie ze światem rzeczywistym, oderwanie od rzeczywistości, rozmowy z nielicznymi przyjaciółmi poświęcone jedynie książkom, kupowanie, czytanie, kupowanie, czytanie...
Aż w końcu książki niszczą człowieka, prowadzą do obłędu...
 
Przyznam, że historia głównego bohatera, a zwłaszcza jej końcówka mnie mocno zaskoczyła. Nie spodziewałam się spotkać na kartach Domu z papieru takiego człowieka, a tym bardziej tego, że tytuł ma całkowicie inne znaczenie niż sobie wyobrażałam.

Mimo, że uwielbiam czytać i jestem molem książkowym to nigdy nie przedkładam książki nad spotkanie z przyjaciółmi. Myślę, że mam zdrowe podejście do książek, owszem czasem mam takie okresy, że je wręcz pochłaniam, ale zawsze traktuję jako rozrywkę. Mimo tego wszystkiego kiedy wieczorem skończyłam tę krótką książeczkę długo nie mogłam zasnąć i czułam nieokreślony niepokój. Czy obawiałam się, że mogę skończyć tak jak bohater Domu z papieru? Pewnie podświadomie tak.

Szczerze mówiąc sama nie wiem czy książka Domingueza mi się podobała czy nie. Ta książka jest... dziwna. Poczytałam trochę recenzji na LC i wiele osób czuje niedosyt. Wprawdzie klimat książki z pozoru nie jest jakiś straszny, ale jeśli się wczytać, jeśli się wczuć to można poczuć ciarki na plecach. A przecież kiedy się ją odkłada... o czym się myśli...?



Za chwilę odrywam się od komputera (jeszcze tylko poczytam Wasze wpisy ;) ), jem, coś sobie poczytam :) i przygotowuję się do Sylwestra! :)
 
 
Dlatego też chciałabym Wam życzyć szalonej sylwestrowej zabawy! I szczęśliwego Nowego Roku! Pobicia swoich prywatnych rekordów w czytaniu i samych wspaniałych, inspirujących lektur! :)

30 grudnia 2011

Zapytajki 10

To już ostatnie serwowane przeze mnie hasła z wyszukiwarki w tym roku :)

"wywiad z wampirem" ann rice - recenzja zaczytanej-w-chmurach
(o.O no nie powiem zdziwiłam się :P)
film wojenny ucieczka murzynki na łódź (jakoś tak mnie śmieszy :P)
le jedynka
(też nie mam pojęcia)
demotywator tata dużo podróżował (i to załamało syna? mały zazdrośnik :P)
stephen king roślinka (King hoduje jakieś interesujące roślinki?)
góry choinka (nie wiem czemu, ale przeczytałam 'góry choinek' :P)
choinka foto wesola (nie wiem co paliłeś... :D)
moj chomik w malej klatce (kup większą!)
choinka kocham cie (choinka: Ja Ciebie też! :D)
choinka studenta (hmmm z puszek i butelek? :D)
fajne ciekawe zyczenia swiateczne (nie u mnie, nigdy nie miałam talentu do takich rzeczy :P)
nogi sakury
(jakiś fetysz? :P)
czytanie jest zabawne (jak się trafi na zabawną książkę to owszem)
kaśka zdradza go wloclawek
(oj niedobrzy koledzy, upubliczniają takie wiadomości? :P)
co pisać w 1 rozdziale pracy licencjackiej o syberii (oooo no nie powiem prawdziwy pocisk!)

"Naga cytra" Shan Sa

tytuł oryginału: La cithare nue
tłumaczenie: Krystyna Sławińska
wydawnictwo: MUZA
data wydania: październik 2011
liczba stron: 272
ocena: 5/6

opis:
zamieszczam opis z tyłu okładki, ale nie polecam czytać zawiera streszczony cały zarys fabuły
"Na początku IV w. młoda kobieta z arystokratycznego rodu została uprowadzona przez wojownika o imieniu Liu. Choć zdobył ją siłą i był niskiego pochodzenia Młoda Matka została jego wierną towarzyszką. Dzieliła z nim trudy życia i stopniowo razem wspinali się po kolejnych szczeblach drabiny społecznej. W końcu ambitny Liu został cesarzem i założył nową dynastię a Młoda Matka cesarzową. Wkrótce Liu zmarł a cesarzowa schroniła się w buddyjskim klasztorze. Żyła tam spokojnie przez dwadzieścia lat aż do czasu gdy oskarżona o spisek została zmuszona do popełnienia samobójstwa.

Pod koniec VI w. Shen Feng wybitnie uzdolniony lutnik pomaga przyjacielowi zakochanemu w mniszce z buddyjskiego klasztoru zdobyć pieniądze. W tym celu postanawiają ograbić grobowiec pewnej arystokratki. Nie znajdując bogactw kradną wieko trumny wykonane z wyjątkowego drewna. Materiał idealnie nadaje się na cytrę. Shen Feng ucieka na statek rzecznych piratów, towarzyszy mu widmowa piękna kobieta, której duch wniknął w wieko trumny i którą Shen przywołał z powrotem na świat. Zakochał się w niej bez pamięci. Nikt inny jej nie widział ale Młoda Matka wiernie mu towarzyszyła.


Powieści pisane przez Chińczyków i Japończyków o ich ojczyznach są niezwykłe, pełne magii. Zawierają w sobie charakterystyczny spokój i subtelność, ciche piękno niespotykane nigdzie indziej. Potrafią przenieść w opisywany świat powoli, spokojnie, niemal niezauważalnie. Przedstawiają świat jakże odmienny od naszego, europejskiego. Tam wszystko się może zdarzyć, nawet taki sceptyk jak ja, który kręci nosem nad powieściami obyczajowymi, w które wplatane są elementy fantastyczne, potrafi to docenić i zaaprobować.

Książka rozpoczyna się krótkim przedstawieniem niewielkiej części historii Chin, która będzie rozgrywać się na kartach Nagiej cytry.
Następnie poznajemy młodą Chinkę w roku 400, którą nazywają Młodą Matką w dniu kiedy rodzi swoje pierwsze dziecko. Stopniowo poznajemy jej historię, wspomnienia z dzieciństwa, widzimy także dzień, w którym została porwana przez wojownika. Wkrótce staje się częścią planu jej męża, przy którym wiernie trwa, nie skarżąc się pomimo samotności wynikłej z ciągłych wyjazdów małżonka na kolejne podboje i wojny.
Drugim bohaterem Nagiej cytry jest Shen Feng, młody chłopak żyjący w roku 581. Dowiadujemy się, że jest lutnikiem wyrabiającym cytry, właśnie sprzedaje swoje najnowsze dzieło, które nazwał "Przepływające fale". Shen Feng jest ubogim wieśniakiem mieszkającym w górach ze swoim mistrzem, który nauczył go grać i wyrabiać cytry. 

Shan Sa przedstawia ułamek historii Chin, ich kulturę, losy dynastii Song, jednak nie zapomina o tym, że w kraju żyła nie tylko arystokracja, ale i biedota. Świetnie kontrastuje swoich bohaterów. Widać przy tym pewną ironię, bo chociaż Młoda Matka ma z pozoru wszystko czego można zapragnąć nie jest szczęśliwa. Mało tego żony możnych są ukazane jako ciche, cierpiące kobiety, izolowane od świata zewnętrznego, nie widzące tego, że za bramami ich pełnych przepychu i bogactwa pawilonów ludzie umierają z głodu, bądź z powodu wojen wywołanych przez ich mężów. Komiczna jest scena kiedy Młoda Matka nie płaci w restauracji, a kiedy kelner pyta o pieniądze, dziwi się i nie zna znaczenia ani słowa "płacić", ani "pieniądze".
Ironią jest także to, że kiedy jej mąż, Liu, osiąga w końcu swój cel nie jest z tego zadowolony i wkrótce umiera.
Shen Feng natomiast z nimi kontrastuje. Nigdy nie marzył o pieniądzach, bo wie, że bycie bogaczem nie jest mu pisane. Sam tłumaczy przyjacielowi:

"Ludzie źle urodzeni, jak ty i ja, nigdy nie będą bogaci. Nie warto o tym marzyć. Jeśli ktoś chce być bogaty, tym bardziej będzie cierpiał z powodu biedy. Jeśli nie myśli o bogactwie, nie myśli również o tym, że jest biedny."*
Czuje się szczęśliwy wyrabiając cytry, grając na nich, obcując z naturą i słuchając jej muzyki.

Naga cytra pełna jest muzyki, można ją wręcz usłyszeć, widać tu wyraźną pasję.  Można się pokusić o stwierdzenie, że oprócz losów dynastii Liu Song książka jest o cytrach, o muzyce.
Sama cytra jest to tzw. instrument szarpany. Jest zbudowana z dwóch drewnianych płyt tworzących pudło rezonansowe i 5 lub 7 jedwabnych strun. Wszystko jest na kartach powieści dokładnie opisane i wyjaśnione. Na przykład różnica pomiędzy ilością strun:

"Na początku cytra miała tylko pięć strun. Pierwsza struna, gong, odpowiada Ziemi, która karmi cztery pory roku. Składa się z osiemdziesięciu i jednej jedwabnej nitki, to najgrubsza z siedmiu strun. Daje niski ton, dostojny, reprezentujący króla. Druga, shang, odpowiada metalowi i jesieni. Zrobiona jest z siedemdziesięciu dwóch jedwabnych nitek, daje dźwięk jasny. Jest symbolem ministra. Trzecia, jiao, to drzewo i wiosna. Składa się z sześćdziesięciu czterech jedwabnych nitek. Na wiosnę świat się odradza. Jak łodyżki wysuwające się z ziemi, by wyrosnąć, trzecia struna jest delikatna. Drży, gdy tylko ją tknąć. Dlatego też symbolizuje lud. Czwarta struna, hui, to ogień i lato. Ma pięćdziesiąt cztery jedwabne nitki. Jej dźwięk opisuje obfitość i pomyślność. Symbolizuje Żywioły. Piąta struna, yu, to woda i zima. W zimie liście opadają, ziemia się obnaża. Świat traci swoje barwy ochronne i się odsłania. Ta struna symbolizuje żywych. Szósta struna została dodana przez cesarza Wen ze starożytnej dynastii Zhou. Siódma zaś przez cesarza Wu z dynastii Zhou."**
(chciałam zamieścić tu też historię powstania cytry (wg. legendy), ale niestety jest długa dokładnie na stronę i nie chce mi się jej przepisywać :P a jeśli ktoś posiada książkę i się zaciekawił odsyłam do strony 48 ;) )
Dla ciekawych: cytra wygląda TAK, i ta tradycyjna nazywa się guqin. Natomiast ta, na której gra postać z okładki to chyba koto, japoński instrument. Nie mam "żalu" do tej niezgodności, aczkolwiek jeśli chodzi o okładkę to zastanawiam się po co u licha jest to obcięte koło w lewym górnym rogu.
Jeśli ktoś chce posłuchać gry na cytrze to można odwiedzić ten link, moim zdaniem piękna melodia :) I ten, cytra, na której gra ten starszy pan jest chyba taka sama jak obrazek z wikipedii. Oba utwory umilały mi czas podczas pisania recenzji, tworzyły nastrój :)

Oprócz historii dynastii Liu Song poznajemy wiele legend chińskich. Jednak przede wszystkim kulturę Chin. Zdziwiło mnie to jak przedstawiane są związki arystokracji, bowiem w słuchanym (audiobook) przeze mnie Shogunie, którego akcja toczy się w Japonii, relacje między choćby konkubinami wydają się naturalne i na stopniu w miarę przyjacielskim, wszystko wydaje się ze sobą harmonizować.

Długie opisy mogą zniechęcić, mnie ani trochę nie przeszkadzały. Wręcz przeciwnie dodawały książce nastroju typowego dla Chin, z przyjemnością się nimi delektowałam. Może trudno się w nią wgryźć, bo nie można powiedzieć żeby miała porywającą akcję, ale warto ją przeczytać.
Właściwie nie znajduję w tej książce wad. Nawet zakończenie, choć trąciło fantastyką podobało mi się. Idealnie wpasowało się w klimat książki i pięknie ukazywało to, że instrumenty mają duszę, a także w pewnym sensie reinkarnację (możliwy spojler: bo można uznać, że zakończenie było metaforyczne i Młoda Matka odrodziła się w postaci cytry).
Do tej pory nie miałam styczności z twórczością Shan Sa, ale po lekturze Nagiej cytry mam ochotę na więcej. Już wcześniej miałam w planach przeczytanie Dziewczyny grającej w go, ale że autorka wydała jeszcze 5 powieści- mam ochotę przeczytać wszystkie! :)
 
Z przyjemności mogę polecić Nagą cytrę wszystkim, ale przede wszystkim miłośnikom Chin, Japonii, historii, ale i... muzyki.
Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu Muza.

*Naga cytra Shan Sa, strona 52
**Naga cytra Shan Sa, strona 145

I jeszcze jedne cytat, który mi się spodobał:
"Wytrwałość jest drogą do szczęścia, przypadek jego objawieniem."

Wyszła mi długaśna recenzja, ale... cóż nie moja wina, to wszystko przez książkę, natchnęła mnie :P

29 grudnia 2011

"Zapomniane" Cat Patrick

 tytuł oryginału: Forgotten
tłumaczenie: Jan Hensel
wydawnictwo: Prószyński i S-ka
premiera: 12 styczeń 2012 
liczba stron: 311
ocena: 4/6

opis:
"Przeszłość. Teraźniejszość. Przyszłość. Która z nich ma największe znaczenie?

Mam problem: Widzę migawki przyszłości, jakby to były wspomnienia. Ale przeszłość jest dla mnie tajemnicą. Pamiętam, co będę miała na sobie jutro i kłótnię, która zdarzy się dopiero po południu. Ale nie wiem, co jadłam wczoraj na kolację. Radzę sobie dzięki notatkom, mamie i najlepszej przyjaciółce, Jamie, i system jakoś działa... Do czasu. Bo teraz wszystko się sypie. Jamie się buntuje. Mama nie mówi mi prawdy. I nie widzę w swojej przyszłości chłopaka, za którym szaleję. Ale dzisiaj go kocham. I chciałabym zapamiętać na zawsze, jak bardzo...
"



Przeszłość jest dla mnie stracona, teraźniejszość to przygoda, a przyszłość- wspomnienie...*

Nigdy nie zastanawiałam się jaka jest rola pamięci w moim życiu. To, że pamiętam w co byłam wczoraj ubrana czy kolegów z dzieciństwa jest dla mnie oczywiste. Ale co gdybym nie pamiętała przeszłości? Nie miała pojęcia co wczoraj robiłam? Gdybym musiała czytać notatki z minionych dni, by wiedzieć co się wydarzyło?
Bohaterka Zapomnianych Cat Patrick, London, tak właśnie żyje. Gdyby nie notatki nie wiedziałaby nic o swojej przeszłości. Wie za to co ją czeka w przyszłości. Wydarzenia, które mają dopiero nastąpić są dla niej jak wspomnienia.

Cat Patrick miała niezwykle oryginalny pomysł na swoją książkę. Do tej pory nie spotkałam się z żadną powieścią dotyczącą pamięci. Pomysł zrodził się w głowie autorki kiedy zapomniała o czymś ważnym, zaczęła wtedy rozmyślać nad życiem ludzi z amnezją.
Uważam, że autorka "zdała egzamin"- odpowiednio wykorzystała temat i napisała dobrą powieść.

Kiedy bierze się do ręki Zapomniane uwagę całkowicie pochłania okładka. Według mnie jest piękna! Nie dość, że okładka przedstawia ładne zdjęcie (choć nie lubię się dłużej i z bliska przypatrywać modelce, bo ona mi się akurat nie podoba :P) to jeszcze jest pewna zgodność postaci na okładce z bohaterką książki, London- obie mają rude włosy. Taka zgodność okładki z treścią książki rzadko się zdarza.


 Która okładka bardziej Wam się podoba? Mnie zdecydowanie polska :)


Zaczęłam czytać książkę właściwie zaraz po otrzymaniu i... naszły mnie obawy, że to taki romansik dla młodszych nastolatek. Ale kiedy wreszcie oderwałam się o Zapomnianych i zdałam sobie sprawę, że jestem już w połowie książki to stwierdziłam, że może i w pewnym sensie tak jest, ale o dziwo mi się podoba.
Uspokoiło się moje sumienie, bo to mój pierwszy prebook i bałam się, że jeśli książka mi się nie spodoba to nie będę potrafiła szczerze i rzetelnie jej "zjechać".

Książkę błyskawicznie się czyta, wręcz pochłania, mi zajęło to zaledwie jeden dzień. Jest pisana prostym językiem, ale w połączeniu z szybką akcją nie zwraca się na to uwagi. Irytowały mnie tylko młodzieżowe zwroty, London jest już w liceum, a nastolatkowie w tym wieku nie używają już takich słówek. No chyba, że w Ameryce tak jest :P
Jest to dość "lekka" książka, idealna kiedy chcemy się odprężyć albo przeczytać coś szybkiego między cięższymi lekturami. Albo jeśli chcemy się rozruszać po kryzysie czytelniczym czy w Nowym Roku ;)
I tak jest ona takim romansem, ale tu tak pół na pół- na początek mamy romans, a potem wręcz książkę akcji ;)

W Zapomnianych oprócz amnezji poruszony jest problem nastolatka poszukującego własnej tożsamości, swojej wartości, miejsca na świecie. London bardzo chętnie stałaby się normalną dziewczyną, jednak pod koniec książki uświadamia sobie, że jest jaka jest i swoje przekleństwo zaczyna traktować niejako jak dar. W każdym razie żartuje sobie, że jest bardzo oryginalna, prawdopodobnie jedyna taka na świecie.

Jedyne co mogę zarzucić powieści jest to, że z takim spokojem i naturalnością traktowany jest dar London, czyli właściwie umiejętność jasnowidzenia. Bo przecież nie jest normalne to, że potrafi widzieć przyszłość.

Książkę polecam, aczkolwiek nie nastawiajcie się na niewiadomo jaką rewelację. To po prostu dobre czytadło, dobrze rokujący debiut ;)

*cytat z okładki

Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka

27 grudnia 2011

Krótko i na temat

(dwie poniższe książki przeczytane w październiku)
Trochę nie mam weny na pisanie recenzji ostatnio, więc zamieszczam krótkie opinie o niedawno przeczytanych książkach.


Zacisze 13 Olga Rudnicka
wydawnictwo: Prószyński i S-ka
data wydania: 2009 (data przybliżona)
liczba stron: 263
ocena: 4/6
 
opis:
"Marta i jej przyjaciółka Aneta znajdują dwa trupy i z różnych powodów zamiast zgłosić sprawę na policję… ukrywają je w piwnicy. Mają z tym trochę kłopotu – najpierw kupują wielką zamrażarkę, potem zakopują zwłoki w piwnicy. Tymczasem po piętach depczą im przestępcy, którzy szukają ukrytego przed laty cennego łupu, policja, tajemniczy przystojny mężczyzna, były mąż Marty i szalona staruszka."




Kolejna książka Olgi Rudnickiej, którą przeczytałam. Niestety nie uniknie ona porównań. Niestety, bo Natalii 5 troszkę bardziej mi się podobało, ale każdy chyba zrozumie, że zazwyczaj kolejne książki są lepsze.
Niemniej nie twierdzę, że książka jest zła, wręcz przeciwnie- jest dobra. Nie było jednak już takiego zachwytu, ot lekka książka, dobrze się czytało, miło spędziło czas, nie było aż tak zabawnie jak przy Natalii 5, ale całkiem nieźle.
Jednak po kolejną część Zacisze 13. Powrót mam zamiar sięgnąć, bo ciekawa jestem dalszych losów bohaterek :)


Władca Pierścieni. Dwie wieże J. R. R. Tolkien

Tej książki chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Jako, że jest to klasyka fantastyki, wielu już piało z zachwytu po jej przeczytaniu, wiele świetnych recenzji zostało napisanych, a także są autorzy książek czerpiący inspirację z tegoż dzieła Tolkiena to pisanie recenzji wydaje mi się zbędne.
Kiedy czytałam pierwszą część jakoś nie trafiłam na odpowiedni moment. Kiedy jednak zaczęłam czytać drugą część już od jakiego czasu miałam niezwykłą ochotę na ponowne spotkanie Bractwa Pierścienia, więc po zabraniu się za lekturę mogłam w pełni delektować się bogactwem języka i opisów. Lektura to świetna, pierwszą część czytało mi się znakomicie, Tolkien porwał mnie całkowicie w swój świat. Druga część już mi się trochę dłużyła, sama nie wiem dlaczego. Może dlatego, że jakoś bardziej zapamiętałam filmową wędrówkę Froda i wiedziałam z grubsza co się wydarzy?
W każdym razie postanowiłam sobie zrobić przerwę pomiędzy drugą i trzecią częścią, aby trochę zatęsknić za światem Tolkiena i wtedy znów towarzyszyć bohaterom, szykować się do wojny razem z Aragornem i Legolasem, ponieść brzemię z Frodem...
Pozycja obowiązkowa dla fanów fantastyki! :)



A tu dwie ostatnio (bo tamte jeszcze z października) książki o tematyce świątecznej ;)

Boże Narodzenie w Lost River Fannie Flagg

tytuł oryginału: Redbird Christmas
tłumaczenie: Anna Kołyszko
wydawnictwo: Reader's Digest
data wydania: 2006 (data przybliżona)
liczba stron: 102
ocena: 2/6
opis:
"Oswald T. Campbell ze względu na zły stan zdrowia musi opuścić Chicago i przenieść się w cieplejsze okolice. Nie stać go na Florydę ani Kalifornię. W grę wchodzi jedynie wyjazd do Lost River w stanie Alabama. I choć miasteczko jest zabitą deskami dziurą, a jego mieszkańcy to banda ekscentryków, Oswald znajduje tam wszystko, czego dotąd brakowało mu w życiu."

Z twórczością Fannie Flagg spotkałam się wcześniej czytając Smażone zielone pomidory. Książka niezbyt przypadła mi do gustu, ale miała szczególny klimat. Po kolejnej powieści jej autorki wiem już dlaczego nieszczególnie lubię jej dzieła: to takie przyjemne opowiastki o niczym. Pewnie polubię je dopiero za jakieś 30-40 lat :P
Póki co jednak niespecjalnie na mnie działają, nie wzruszają mnie. Wprawdzie czytałam okrojoną o ponad połowę wersję Reader's Digest, ale wątpię, żebym wiele straciła. Może jedynie końcówka nie była taka "pospieszna" i ogólnikowa. 
Książka ma klimat z rodzaju tych jakie można spotkać w Smażonych zielonych pomidorach, ale niestety klimatu świąt ani trochę nie poczułam.
Niewiele mogę napisać na temat Bożego Narodzenia w Lost River. Może tyle, że jakimś dziwnym trafem wyobraziłam sobie historię osadzoną w jakiejś wiejskiej posiadłości/domku w górach, może jakiś romans, może zwykła obyczajówka, a wszystko to okraszone przyjemną świąteczną atmosferą i oprószone śniegiem. Co otrzymałam? Opowieść o starszym panu, małej dziewczynce i mieszkańcach niewielkiego miasteczka w stanie Alabama. A wszystko okraszone... Rzeką bogatą w faunę nadwodną i podwodną oraz upały...
Co mnie bardzo zdenerwowało to fabuła prosta jak drut (ŻADNYCH przeciwności losu, wszystko idzie tak jak sobie bohaterowie wymarzą) i zakończenie mdłe, ckliwe i do bólu naiwne. Przez chwilę myślałam, że to jakiś żart. A może ja nie jestem za młoda tylko za stara na takie opowiastki?
Nie chcę zniechęcać do tej książki. Mnie się nie spodobała, ale może komuś szczególnie przypadnie do gustu. W sumie warto sprawdzić, bo książeczka jest niewielkich rozmiarów.


Najgłupszy anioł Christopher Moore
tytuł oryginału: Stupidest Angel
tłumaczenie: Jacek Drewnowski
wydawnictwo: MAG
data wydania: listopad 2006 (data przybliżona)
liczba stron: 284
ocena: 5/6

opis:
"Do Bożego Narodzenia został dzień (dobra, powiedzmy, że prawie tydzień) i w całym maleńkim miasteczku Pine Cove w Kalifornii mieszkańcy pochłonięci są kupowaniem, zawijaniem, pakowaniem i, ogólnie rzecz biorąc, wczuwaniem się w świąteczny nastrój. Ale nie wszyscy odczuwają tę radość. Mały Joshua Barker rozpaczliwie potrzebuje świątecznego cudu. Nie, nie leży na łożu śmierci; nie, nie zaginął mu pies. Ale Josh jest przekonany, że widział, jak Mikołaj obrywa łopatą po łbie i teraz nasz siedmiolatek modli się tylko o jedno: proszę, Mikołaju, powstań z martwych. Ale moment! Gdzieś w powietrzu czai się anioł. (W powietrzu, łapiecie) To nie kto inny, jak archanioł Razjel, który zstąpił na Ziemię w poszukiwaniu dziecka, którego życzenie należy spełnić. Niestety, nasz anioł nie należy do tych, których aureola świeci najjaśniej. W mgnieniu oka zawali swoją świętą misję i ześle na mieszkańców Pine Cove bożonarodzeniowy chaos, którego kulminacją stanie się najśmieszniejsze i najstraszniejsze świąteczne przyjęcie, jakie miasteczko widziało."


To moje pierwsze spotkanie z twórczością Christophera Moore'a. Co mi się od razu rzuciło w oczy- Moore ma proste, ale ładne okładki. Zapewne wszystkie jego książki zgromadzone w biblioteczce cieszą oko ;)

Może się i tak zdarzyć, że święta Bożego Narodzenia Was nudzą. O tak, niektórzy nie czują "magii świąt". Zatem czy nudzicie się na rodzinnych spotkaniach? Przejadła Wam się ta lukrowa atmosfera? Te grzeczności? Te książki o tym jak to najgorszy drań się nawraca? Filmy o szczęśliwych rodzinkach? 
Jeśli, więc chcecie "odetchnąć" od spokojnych, normalnych świąt musicie sięgnąć po książkę Moore'a.

Jeśli ktokolwiek nawet pomimo tytułu spodziewał się w miarę normalnej książki traktującej o świętach- nic bardziej mylnego! Święta w Najgłupszym aniele są zwariowane! W żadnym razie nie można tu mówić o normalności skoro już w pierwszej scenie miejscowy drań okłada workiem lodu pomocnicę Mikołaja z Armii Zbawienia, która jest jego byłą żoną... A dalej jest jeszcze lepiej... Nie będę wymieniać tu wszystkich tych dziwnych postaci czy zdarzeń, najlepiej jeśli dacie się zaskoczyć.

Jak widzicie nie zaczyna się niewinnie i spokojnie, nie kończy się także grzecznie. Książka wciąga od pierwszych stron, czyta się szybko, a fabuła co i rusz się zapętla. Jakby tego było mało całą sytuację jeszcze bardziej komplikuje nasz tytułowy bohater, archanioł Razjel, który robi całkiem spore zamieszanie...

Postać anioła w tej książce bardzo mi się spodobała. Pozostali bohaterowie są trochę szablonowi, ale mamy tu całkiem niezły misz-masz dzięki czemu nie zwraca się na to takiej uwagi. Natomiast archanioł jest bardzo oryginalny. Trochę głupkowaty, ale uroczy ;) Nie spotkałam się jeszcze z taką postacią anioła w żadnej powieści i tu duży plus dla autora.

Polecam tę książkę, szczególnie dla tych znudzonych świętami ;) Ale nie tylko dla nich, również dla tych, którzy chcą poprawić sobie humor. Jeśli kogoś zdziwi to natężenie szaleństwa, mam dla niego jedno słowo- Kalifornia. I już nic tłumaczyć nie trzeba :D (jak to mówią: Kraina czubków i owoców :P)
A ja już nie mogę się doczekać aż sięgnę po kolejną książkę Moore'a- Krwiopijców :)

24 grudnia 2011

"Florenckie lato" Judith Lennox

tytuł oryginału: Catching the Tide
tłumaczenie: Bożena Kucharuk
wydawnictwo: Prószyński i S-ka
data wydania: listopad 2011
liczba stron: 258
ocena: 2/6

opis:
"Siostry Tessa i Frederica Nicolson spędzają ostatnie beztroskie lato 1933 roku w pięknej Villi Millefiore w pobliżu Florencji. Cztery lata później włoskie wakacje są jedynie dalekim wspomnieniem, a Tessa, jako wzięta modelka, korzysta z uroków londyńskiego życia. Nieprzewidywalna i impulsywna, uważa, że miłość jest jedynie pasjonującą grą, dopóki namiętny romans z żonatym mężczyzną nie doprowadzi do tragicznych konsekwencji. Gdy jej dotychczasowe życie legnie w gruzach, Tessa powróci do Florencji, by leczyć udręczone serce. Stęskniona za siostrą Frederica decyduje się na wyjazd do Włoch. Przeżywa tam niebezpieczne chwile, a pewne przypadkowe spotkanie na zawsze zmienia jej życie. Losy sióstr komplikuje wybuch II wojny światowej. Walka o przetrwanie staje się ważniejsza od pogoni za szczęściem…"


Okładka Florenckiego lata jest niezwykle klimatyczna i świetnie komponuje się z tytułem. Przedstawia ona fragment ogrodu z piękną ścieżką wiodącą do altanki. Jednocześnie jest tajemnicza. Pierwszy rozdział tej książki idealnie pasuje i do tytułu, i do okładki.

Niestety czar dość szybko pryska. Oczekiwałam niesamowitego włoskiego klimatu. Czasy w jakich toczy się powieść również obiecywały niepowtarzalny klimat. Muszę przyznać, że mocno się zawiodłam.
Po pierwsze akcja książki toczy się we Włoszech jedynie w jakiejś 1/5 i tylko tam czuć jakiś klimat. Natomiast nie poczułam niczego szczególnego przez resztę książki, kiedy opisywane wydarzenia toczyły się w Anglii.
Po drugie równie dobrze można umieścić fabułę w wieku XXI. Nie odczułam ani trochę szczególności tamtych czasów ani wojny.



Brak klimatu to niestety nie jedyna wada Florenckiego lata (swoją drogą absurdalny tytuł, oryginał można przetłumaczyć jako Łapiąc przypływ (co moim skromnym zdaniem też średnio pasuje do książki :P)). Kolejną jest to, że akcja jest tam dość powolna i właściwie książka jest taka nijaka. Monotonna akcja, dość nudna i zmierzająca donikąd fabuła sprawiły, że książkę czytało się z niewielkim zainteresowaniem. 
Do tego bohaterowie nie byli dość wyraziści albo gdy już jakiś był postacią zapadającą w pamięć autorka pozbyła się go w taki sposób, że równie dobrze mogłaby pominąć tą scenę i więcej o nim nie wspominać.


Jedynymi plusami jakie dostrzegam jest to, że książkę szybko i gładko się czyta oraz plastyczne opisy. Choć i do nich na początku nie mogłam się jakoś przekonać. Widać styl pani Lennox jest dość specyficzny i nie za bardzo mi się podoba.


Wiem, że dość surowo oceniłam tę książkę, ale niestety nie znalazłam w niej nic szczególnego ani ciekawego. Jeśli miałabym komuś polecić to wielbicielom spokojnych obyczajówek. A może znajdzie się tutaj jakiś fan pani Lennox? W każdym razie jeśli ktoś ma ochotę na książkę opowiadającą o zawiłych ludzkich losach, która w żadnym razie nie jest mdłym romansidłem (na szczęście!) to może być zainteresowany sięgnięciem po Florenckie lato.


Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.   

23 grudnia 2011

Wesołych Świąt! :)

Wszystkim czytelnikom mojego bloga życzę wesołych, radosnych i przede wszystkim białych świąt! :) I oczywiście samych książek pod choinką! :)


Nie wiem jak was, ale mnie nic lepiej nie wprawia w nastrój świąteczny od starych piosenek świątecznych. Klasyka rządzi! :)
I coś trochę rockandrollowego ;)


Niestety jutro w Polsce 5 rodzin nie będzie nawet pewnie myśleć o świętach... Pamiętajmy o nich.
Brak słów by wyrazić ogrom tej tragedii...
Oczywiście zdaje sobie sprawę, że w tym roku nie tylko ich rodziny spędzą święta bez jednego członka rodziny.

03 grudnia 2011

Spóźnione stosiki na grudzień

Nie wiem jak to się stało, ale zapomniałam w czwartek wrzucić na bloga stosików :P

Na początek moje ZAKUPY! :)

 Dallas '63 Stephen King właśnie czytam :)
Pośmiertna sława Hectora Kiplinga David Thewlis
Serca Atlantydów Stephen King
Mistrz i Małgorzata Michaił Bułhakow darmowy audiobook od Prószyńskiego i S-ka za bycie jednym z pierwszych klientów ich księgarni ;)
A Eldorado dołączony do Dallas :)






A teraz stos recenzencki od wydawnictwa Muza- pięknie dziękuję! :)
Niech zawiruje świat Colum McCann
Naga cytra Shan Sa
Spadkobierczyni z Barcelony Sergio Vila-Sanjuan już przeczytana, recenzja po kliknięciu :)
Powroty Ryszard Marek Groński
Na szczyt góry Arne Dahl już przeczytana, recenzja po kliknięciu :)
Demaskatorka Kathryn Bolkovac; Carl Lynn






Do stosiku recenzenckiego powinnam jeszcze dołączyć dwie książki, ale już mi się nie chciało robić zdjęć :P Także pokażę je dopiero w styczniu ;)

02 grudnia 2011

Zapytajki 9

Na wesoły początek weekendu :)

fc barcelona (uwielbiam ten klub :) )
aleksander dumas,roślina z tytułu powieści (a nie lepiej przejrzeć jego bibliografię? :P)
gotowe szablony na sylwester (nie wiem dlaczego, ale przeczytałam gotowe szalone na sylwester :P)
"pismo lustrzane"
ekranizacje kellermana
czuje się trzy metry nad niebem
(gratulacje xP)
kobiet fotki kobiet bez twarzy (jakiś fetysz czy chcesz podstawić swoją twarz? :D)
sylwester żarty (yyy pomyliły Ci się święta? :P)
kobieta z karabinem w nodze (nigdy nie widziałam, ale chętnie zobaczę! ciekawe jaka jest amunicja :D)
wojna w wietnamie demotywatory
dziwna choinka
(ja tam zawsze ładnych szukam :P)