30 grudnia 2014

"Syrena" Tricia Rayburn

tytuł oryginału: Siren
tłumaczenie: Kloczkowska Anna
wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
data wydania: 18 maja 2011
data wydania oryginału: 2010
liczba stron: 360











Syrena to typowa książka z cyklu "jestem na to za stara". Taaaak, "jestem na to za stara" oznacza młodzieżówkę. Z reguły trzymam się z daleka od takich książek, ale tę przy jakiejś okazji dostałam, więc skoro już zbierała kurz na półce postanowiłam ją przeczytać.

Romantyczna? Romans, powiedzmy, że jest i o dziwo to nie on mi w tej książce wadził. Tajemnicza? Owszem, mamy tu kilka ciekawych tajemniczych wątków. Pełna grozy? Nieeee.
Ale żadne z powyższych mi nie przeszkadzało, przełknęłabym ją i nawet nie wywołałaby niestrawności sama w sobie- mam tu na myśli ogólny zarys fabuły, kreację postaci, NAWET narrację (miejscami jednak lekko irytowała).

Pierwsze co rzuciło mi się w oczy (a raczej kłuło w oczy) to sztuczne dopasowywanie się akcji. Nieważne, że coś jest nieprawdopodobne, bohaterowie ani trochę nie dają tego po sobie poznać, trochę jak w kiepskiej komedii... (i nie chodzi tu o elementy fantastyczne, mam na myśli fragmenty kiedy jeszcze nie ma podejrzenia co do tego, że to książka z gatunku fantastyki)

Następnie główna bohaterka, która pewnie nie raz przestraszyła się własnego cienia- a przynajmniej tak jest przedstawiana. Bo na taką ani trochę nie wygląda, a wytłumaczenie dlaczego nagle stała się odważna do mnie nie trafia. Zupełnie jakby miała schizofrenię, bo wyjaśnić się tego lepiej chyba nie da.

I po trzecie te nieszczęsne syreny. Nie dowiadujemy się o nich za wiele, zupełnie jakby gdzieś po napisaniu 2/3 książki autorka musiała ją w pośpiechu dokończyć. W końcowych scenach nawet nie wiedziałam jak wyglądają, bo nie było ich opisu. Generalnie cała końcówka jest napisana jakby naprędce.

*Plus jeszcze to nieszczęsne picie przez człowieka morskiej słonej wody, które nikogo nie dziwi... Serio? To ja jestem jakaś niedoedukowana? Błagam wyprowadźcie mnie z błędu jeśli człowiek może swobodnie pić morską wodę... I to jest właśnie konkretny "zarzut" wobec autorki, bo jak do tej pory pisałam tylko ogólnikowo nie chcąc zdradzić nic z fabuły.

Podsumowując byłaby to całkiem niezła młodzieżówka, którą dobrze i szybko się czyta, gdyby nie wady które opisałam.
Mimo wszystko jakoś mam ochotę sięgnąć po drugi tom (Syrena to pierwsza część trylogii), bo widzę, że to pierwsza książka Tricii Rayburn i jestem zwyczajnie ciekawska, a może trochę też chcę się pośmiać :P

*Osoby które przeczytały książkę mogą się zdziwić o co się "rzucam". Przypominam tylko, że Vanessa z początku nie miała pojęcia o wszystkim i dla niej osoba, która ową wodę piła była zwykłym człowiekiem.

28 grudnia 2014

"Czułość wilków" Stef Penney

tytuł oryginału: The Tenderness of Wolves
tłumaczenie: Bogumiła Nawrot
wydawnictwo: Sonia Draga
data wydania: 2008
data wydania oryginału: 2006
liczba stron: 447









Do przeczytania tej książki skusił mnie tytuł, zaintrygował mnie. Wilki+Kanada, to zapowiadało się naprawdę ciekawie. Niestety nie otrzymałam tego czego oczekiwałam. Ale czy się rozczarowałam?

Akcja książki toczy się w pewnym zakątku Kanady, gdzie miejscami łatwiej spotkać tytułowe wilki niż człowieka. Rozpoczyna się w niewielkiej osadzie Dove River, założonej stosunkowo niedawno, około roku 1850. Główny wątek to próba wyjaśnienia morderstwa miejscowego trapera i zniknięcia jego młodego przyjaciela.

Początkowo akcja Czułości wilków nie ma zbyt wielkiego tempa. Poznajemy kilka pobocznych wątków i postaci, ich życie w Dove River, wręcz ma się wrażenie, że książka nie będzie o morderstwie, że bliżej jej będzie powieści obyczajowej. Jest kilka wątków i postaci, które niby są pozbawione znaczenia, ale nabierają go pod koniec książki. W pewnym momencie akcja nabiera tempa i ma się wrażenie, że czyta się powieść sensacyjną. Poznajemy wiele tajemnic, które sukcesywnie utrzymują ciekawość czytelnika. Spodobało mi się to jak ładnie wszystko się splotło i wyjaśniło na końcu, a książka okazała się nie tylko zwykłą przygodówką.

Trochę szkoda, że zakończenie jest takie a nie inne. Chętnie przeczytałabym jakąś kontynuację, dowiedziała się co spotkało poszczególnych bohaterów. Chociaż z drugiej strony zastanawiam się czy tak nie jest lepiej.

Ujemnych stron w zasadzie nie widzę, o ile podejdzie się do Czułości wilków właściwie, czyli nie będzie się mieć wielkich oczekiwań i nie nastawi na ambitną literaturę. To typowy umilacz czasu, jeśli takiego szukacie to polecam.
Szkoda tylko, że tytuł to chyba taki chwyt marketingowy, bo może i wilki przewijały się gdzieś w powieści, ale odniesienia czy metafory (o ile takie było zamierzenie) jakoś nie chwytam.

28 lipca 2014

Krótko i na temat (6)

Miasteczko Winesburg. Obrazki z życia w stanie Ohio Sherwood Anderson
tytuł oryginału: Winesburg, Ohio: a group of tales of Ohio small town life
tłumaczenie: Jerzy Krzysztoń
data wydania oryginału: 1919
liczba stron: 128








        Na tę książkę natrafiłam całkiem przypadkiem- w filmie który oglądałam był cytat, który bardzo mi się spodobał, więc postanowiłam odszukać z jakiej był książki (co nie było takie proste, musiałam szukać na angielskich stronach, ale ostatecznie znalazłam i podzieliłam się tą wiedzą na filmwebie, także gdyby ktoś oglądał ten sam film to na pewno natrafi i na książkę :) ).
        Książka zawiera 25 rozdziałów, każdy z nich opowiada o innym mieszkańcu miasteczka Winesburg, a wszystkie te opowieści zazebiają się i niejako składają w całość. Nie będę tu przytaczać fabuły, nie ma to najmniejszego sensu. W każdym rozdziale poznajemy innego mieszkańca miasteczka, chociaż bodajże dwa czy trzy ostatnie poświęcone są w zasadzie postaci, która przewija się, choćby w niewielkim stopniu, w każdym.
        Podoba mi się sposób w jaki autor przedstawił mieszkańców małego miasteczka. Zazwyczaj spotykamy się z sielankowym obrazem wsi, gdzie mieszkają prości ludzie, taka jest większość. Tu natomiast każdy z nich ma swoje pragnienia, lęki i nadzieje, które równie dobrze mogliby mieć ludzie z "wielkiego miasta". Tylko większość z nich nie potrafi ich nazwać, uzmysłowić sobie, nie zastanawia się nad tęsknotą za niewiadomo czym.
        Ciężko byłoby mi polecić tę książkę konkretnej osobie, powiedziałabym, że jest dość specyficzna i nie do każdego trafi. Mnie się bardzo podobała, niby jest lekka, ale ciekawa i daje do myślenia, a przy tym momentami jest zabawna, ale też i smutna.





Wybór opowiadań Edgar Allan Poe

tłumaczenie, wybór: Sławomir Studniarz
wydawnictwo:
Świat Książki
data wydania:
25 kwietnia 2012
liczba stron:
367

 









 

            Edgar Allan Poe to klasyk, którego "wypada" znać, a znakomita większość osób choć trochę oczytanych przynajmniej o nim słyszała. Do tej pory miałam do czynienia jedynie z jednym jego opowiadaniem- Zabójstwo przy rue Morgue (które akurat jest w tym zbiorze). Choć nie przepadam za opowiadaniami i chyba jeszcze żadna książka mnie nie "przestraszyła", to Zabójstwo w postaci dobrze zrobionego audiobooka zrobiło na mnie wrażenie.
            W utworach Poe zdecydowanie da się odczuć mroczny klimat i to chyba największa zaleta tych opowiadań, a ponieważ pogoda się zrobiła iście jesienna czytało się je naprawdę przyjemnie. Niestety poza klimatem nie urzekły mnie jakoś szczególnie. Wydarzenia w nich opisane mogły szokować jakieś 150 lat temu, jednak teraz nie robią większego wrażenia. Także jego wywody o śmierci jakoś mnie nie ciekawiły, wręcz przeciwnie- omijałam te opowiadania.
            Opowiadania są trochę mało aktualne, bo już nie straszą, ale myślę, że mimo wszystko warto je przeczytać. Choćby miłośnicy powieści detektywistycznych powinni przeczytać Zabójstwo przy rue Morgue lub Skradziony list (znacznie słabszy od Zabójstwa), aby poznać pierwowzór Sherlocka Holmesa- Monsieur Dupina.
Wybór opowiadań to ładnie wydana książka (twarda oprawa, papier jest taki, że wydaje się ona znacznie starsza (pewnie jest na to jakieś fachowe określenie, ale ja się na tym nie znam :P)), dodatkowo jest całkiem ciekawe posłowie napisane przez tłumacza.




 Xavi. Barca moim życiem Xavier Hernandéz Creus, Javier Miguel
tytuł oryginału: Mi vida es el Barça
tłumaczenie: Barbara Bardadyn
wydawnictwo: Wydawnictwo Sine Qua Non
data wydania: 3 maja 2011
data wydania oryginału: 2009
liczba stron: 214











             Za biografiami (w tym przypadku autobiografiami :P) piłkarzy nie przepadam, nigdy nie miałam ochoty ich czytać, jednak ta mnie jakoś zainteresowała.
             Jeśli chodzi o plusy tej książki to dużym jest fakt, iż jest to autobiografia, zatem poznajemy jak najbardziej autentyczną relację piłkarskiej historii Xaviego (użyłam słowa historii, a nie kariery, bowiem Xavi opowiada nie tylko o grze w FCB, ale także o swoich pierwszych przeżyciach związanych z piłką nożną, w końcu z futbolówką przy nodze biegał już w wieku 3 lat :) ), to czym dla niego jest futbol i jak go postrzega, na dodatek mam wrażenie, że autor jest bardzo szczery, to się ceni. W pewnym momencie czułam się wręcz jakbym siedziała z Xavim przy kawie i słuchała jego opowieści.
             Jednak lekko mnie rozczarowała ta książka. Po pierwsze gdyby czcionka nie byłaby tak duża to pewnie miała by niewiele ponad 100 stron. Poza tym sama nie wiem czemu, ale liczyłam na jakieś zabawne anegdotki, a było ich niewiele. Na dodatek pod koniec następują swoiste peany na cześć kilku kolegów z drużyny. Wcale się im nie dziwię, bo sama cenię większość z tych zawodników, ale jakoś tak znudziły mnie te utarte i podobne do siebie opinie.

Czy polecam? Chyba tylko zagorzałym fanom FC Barcelony.

07 lipca 2014

"Wielki Marsz" Stephen King

 Czułam dumę kiedy zaliczyłam pierwszą naprawdę ciężką sesję w moim życiu, a teraz znów czuję się wartościowym człowiekiem, bo przeczytałam książkę! Niezwłocznie dzielę się z wami wrażeniami :)
 (teraz pewnie nastąpi czas kiedy będę pożerać książki hurtowo, więc częściej będę tu cokolwiek publikować, jednak niestety od października znów będzie zastój i czytać będę, ale niekoniecznie to na co bym miała ochotę :d)



 tytuł oryginału: The Long Walk
 tłumaczenie: Paweł Korombel
wydawnictwo: Prószyński i S-ka
data wydania: 2012
data wydania oryginału: 1979
liczba stron: 340












Stephen King został zaszufladkowany jako autor horrorów i jako taki jest kojarzony, nawet przez osoby nie czytające, ale jego fani, którzy przeczytali już naście książek z jego obszernej bibliografii doskonale zdają sobie sprawę z tego, że napisał wiele książek, które z horrorami wiele wspólnego nie mają. Wielki Marsz to taka właśnie książka (chociaż jakby się zastanaowić to jej bohaterowie przeżywają prawdziwy koszmar).

King roztacza przed nami wizję Stanów Zjednoczonych w niedalekiej przyszłości, choć niewiele się one różnią od czasów obecnych, to ludzie w tym świecie mają szczególny rodzaj rozrywki- Wielki Marsz, którego metę wyznacza miejsce śmierci przedostatniego z zawodników, a na podium staje tylko jeden z całej setki. Jednakże jakby się zastanowić King nie wymyślił niczego nowego, ludzie już mieli podobne rozrywki- jak słynne rzymskie igrzyska. Co ciekawe tu zawodnicy to ochotnicy, nie są niewolnikami (jak gladiatorzy). Powody dla których się zgłaszają są bardzo różne i poznajemy je w ciągu trwania akcji.

Można by pomyśleć, że książka jest nudna, no bo gdzie tu nieoczekiwane zwroty akcji, napięcie i emocje skoro z góry wiemy, że bohaterowie będą tylko maszerować. Ale to przecież twór Stephena Kinga. On potrafi budować napięcie, zaciekawić i sprawić, że ciężko przerwać lekturę. Abstrahuję od tego, że czytelnik zaciekawiony jest tym kto wygra (choć to jest akurat do przewidzenia). Wielki Marsz czyta się błyskawicznie i nie sposób inaczej, ale można by się przy kilku fragmentach zatrzymać i podumać, bowiem główny bohater co jakiś czas rozmyśla o śmierci i innych ważkich sprawach.

Myślę, że King świetnie oddał psychologię postaci i zachowanie zawodników. Jedyne co do czego mam jakieś wątpliwości to dystans przemierzony przez zawodników i to jak długo szli. Ciężko powiedzieć czy to fizycznie możliwe, choć z drugiej strony jeśli stawką w grze jest życie to człowiek, a raczej jego mózg i siła woli potrafią zrobić naprawdę wiele. Ale cóż to za życie po takim koszmarze?
Właśnie takie i wiele innych pytań pojawia się w trakcie czytania Wielkiego Marszu.

Szczerze powiem, że miło się zaskoczyłam jeśli chodzi o tę książkę. Wiele dzieł Kinga jest raczej takich do przeczytania w ramach rozrywki (czasem żeby się pobać), ale nie skłania do wielu refleksji, a Wielki Marsz to... Taka jedna wielka refleksja ;)
Książkę polecam!



A teraz "hejt" w stronę wydawnictwa: tak wielu błędów w dodruku, książce znanego autora, wydawanego wiele razy, jeszcze nigdy nie widziałam! To że pocket i tani to znaczy, że może się w nim znaleźć tyle błędów? Jestem zawiedziona, bo naprawdę lubię to wydawnictwo, a tu taka wtopa :/

25 maja 2014

"Czarna bezgwiezdna noc" Stephen King

http://s.lubimyczytac.pl/upload/books/57000/57944/352x500.jpgtytuł oryginału: Full Dark No Stars
tłumaczenie: Krzysztof Oblucki
wydawnictwo: Albatros
data wydania: 18 maja 2011
data wydania oryginału: 2010
liczba stron: 488












Stary dobry King. A w zasadzie nie stary, bo Czarna bezgwiezdna noc to jeden z nowszych "kingów"- z roku 2010. Czekała dwa lata na półce, choć kiedy zobaczyłam zapowiedzi czekałam na nią z niecierpliwością; nie mogłam się jej doczekać, bo byłam jej bardzo ciekawa. I dobrze, że tyle się wyczekała, bo mój zapał ostygł i się nie rozczarowałam.

Powiedziałabym, że ten zbiór opowiadań to swoisty eksperyment. Po pierwsze jakoś tak odstaje od twórczości Kinga, choć wydał on tyle książek, tak różnorodnych, że na pytanie znajomego o czym on w zasadzie pisze nie potrafiłam odpowiedzieć (a przynajmniej zgodnie z prawdą)... W końcu ten pan nie trzyma się jednego gatunku, ponadto wydaje książkę praktycznie co roku od 40 lat! Po drugie, oczywiście, chodzi o treść.
Czarna bezgwiezdna noc traktuje bowiem o mordercach i o tym jak i dlaczego popełnili oni ten czyn. Można założyć, że King nie ma w tym doświadczenia, chociaż jak pokazuje jedno z opowiadań- można żyć z człowiekiem prawie trzydzieści lat i nie poznać jego najskrytszych i najmroczniejszych sekretów... ;)

Najbardziej w całym zbiorze podobało mi się pierwsze opowiadanie. Mamy tu klimat typowy dla książek Kinga- małe odizolowane od świata miasteczko (a w zasadzie jedną farmę). Uważam, że jest bardzo dobrze napisane, świetnie ukazana jest postać mordercy, zwłaszcza pod względem psychologicznym. Bardzo podobał mi się motyw "szczurzej królowej".
Pozostałe trzy opowiadania również całkiem dobrze napisane, ale że tak powiem "nie kupuję tego". Nie przekonał mnie King, zwłaszcza w przypadku drugiego i czwartego opowiadania, gdzie bohaterkami są kobiety. Stają się one morderczyniami bardziej z przypadku, choć w sumie kierowała nimi chęć zemsty. Jakoś nie przekonały mnie ich motywy i usprawiedliwienie dlaczego nie zgłosiły pewnych rzeczy odpowiednim władzom.

Wszystkie opowiadania mają mroczny klimat. Nie oznacza to wcale, że są "ciężkie", wręcz przeciwnie, czyta się je błyskawicznie.
Czarną bezgwiezdną noc oceniam jako średnią. Pierwsze opowiadanie bardzo mi się podobało, pozostałe przeczytałam, bo przeczytałam, ale nie wywołały we mnie większych emocji.
Miłym dodatkiem jest to, że autor w posłowiu napisał króciutką "genezę" tych opowiadań- gdzie i w jakich okolicznościach wpadł na pomysł napisania danego opowiadania.

ocena: 3/6

04 maja 2014

Dobry początek, słabe zakończenie (Filmy po raz 11)

Ostatnio rzuciłam się  na dwie serie książkowe- Sagę o wiedźminie (tę czytam ponownie) i Pieśń Lodu i Ognia. Ciężko mi pisać opinie o kolejnych książkach z serii nie powtarzając się (zwłaszcza jeśli chodzi o wiedźmina), więc zdecydowałam się nie wrzucać tu postów o tych książkach. Za to znalazłam zaległe opinie o kilku filmach. Filmy, summa summarum, mi się nie podobały, ale myślę, że mimo wszystko warto na nie zerknąć ;)

                                      Całkiem zabawna historia (2010)

Opis:
"Takie gwiazdy jak: Zach Galifianakis, Keir Gilchrist, Lauren Graham i Emma Roberts występują w podnoszącym na duchu filmie o poszukiwaniu spokoju ducha w najmniej spodziewanym miejscu. Czasem to co tkwi w Twojej głowie nie jest tak szalone jak myślisz… co zdecydowanie jest prawdą w przypadku Craiga (Gilchrist). Zestresowany nastolatek dobrowolnie zapisuje się do szpitala dla psychicznie chorych aby oderwać się na chwilę od codziennych problemów. Nieoczekiwanie zamiast odpoczynku odnajduje mentora (Galifianakis) i nową miłość (Roberts),  a przede wszystkim ma szansę zacząć wszystko od nowa. Urzekająca, dowcipna i mądra opowieść o dorastaniu, która jest tak naprawdę całkiem zabawną historią…"




Na Całkiem zabawną historię trafiłam przypadkiem przez jeden obrazek znaleziony w Internecie i gdy tylko dowiedziałam się z jakiego pochodzi filmu wiedziałam, że muszę go obejrzeć. A oto sprawca:
-Lubisz muzykę?
-Lubisz oddychać?
Zaczęło się naprawdę ciekawie. Kilka fajnych scen, całkiem interesująca postać dziewczyny (trochę zignorowana), główny bohater to taki przeciętny nastolatek, ale mocno przewrażliwiony. A może inaczej- wrażliwy i nieuodporniony na brutalność dzisiejszego świata, niepotrafiący radzić sobie z problemami.

Koncepcja tego, że nastolatek z własnej woli trafia do szpitala psychiatrycznego jest świetna. Kilka pierwszych dni też. Dopóki akcja i wykonanie nie zbliżają się do przepaści, dopóki rzeczony nastolatek nie zaczyna zbawiać świata, dopóki cały świat nie staje się dzięki niemu piękniejszy i połowa pacjentów z oddziału cudownie zdrowieje, życie nagle świetnie się układa. Zaśpiewajmy jeszcze jakiś gospel...

ocena: 3/6


                                          Piękne istoty (2013)

Opis:
""Piękne istoty" to film oparty na pierwszej części powieści autorstwa Kami Garcii oraz Margaret Stohl. Opowiada historię szesnastoletniego Ethana Wate'a, który mieszka na południu Stanów Zjednoczonych. W małym miasteczku Gatlin w Karolinie Południowej czas stanął w miejscu, a ludzie ciągle postrzegają wojnę secesyjną poprzez pryzmat "północnej agresji". Jednakże pierwszego dnia kolejnego roku szkolnego Wate (Alden Ehrenreich) spotyka tajemniczą Lenę Duchannes (Alice Englert), siostrzenicę lokalnego odludka (Jeremy Irons), a także... dziewczynę swoich marzeń. Ethan szybko odkrywa, że Lena nie jest typową nastolatką, a ich rodzący się związek nie opiera się tylko i wyłącznie na fizycznym przyciąganiu, lecz również na tajemniczej więzi, która już niedługo zmieni ich życie."




Tu też zaczęło się dość ciekawie, ale szybko zrobiło się nieciekawie. Kilka scen i pomysłów naprawdę dobrych. Ale całość za długa i trochę nudnawa.
Przede wszystkim spodobał mi się pomysł, SPOILER że po 16 urodzinach przeznaczenie wybiera czy czarownica stanie się dobra czy zła.  Poza tym duży plus za charyzmatyczną postać Ridley. A no i za samą przepowiednię i sceny z przeszłości, bardzo mi się podobały.
Książki nie czytałam, ale może kiedyś zerknę, zapewne jest lepsza od filmu.

ocena: 3/6


                                                Drive (2011)


Opis:
"Są mężczyźni, którzy wolność mają wpisaną w DNA. To oni jednym spojrzeniem potrafią złamać kobiece serce i sprawiają, że nie można o nich zapomnieć. Przyciągają jak magnes tajemniczym uśmiechem i obietnicą niebezpiecznej przygody. Takim mężczyzną jest Driver, chłopak, który za dnia pracuje jako kaskader, a nocami wynajmuje się jako kierowca gangsterów. Żyje, balansując na cienkiej granicy między rozsądkiem a brawurą. Do dnia, gdy pozna Irene i straci dla niej głowę. Nowa dziewczyna, wyglądająca jak anioł, rozpęta wokół niego prawdziwe piekło. Ich  "love story" pisane będzie czystą adrenaliną. Trzymający w napięciu jak "Bullitt", rozgrzeje publiczność nie tylko rykiem silników, ale przede wszystkim gorączką uczuć."




Ryan Gosling... Przez pierwszą połowę filmu śliniłam się na jego widok i dziękowałam Bogu, że jest w każdej scenie (ma dość specyficzną urodę i wiem, że większości się pewnie nie podoba, ja z koleżanką go wielbię ^^). Pierwsza połowa filmu była interesująca.
Druga nie. Ryan zaczął mi przeszkadzać, wkurzał mnie tym, że cały czas ma taką smutną minkę.

Należy zaznaczyć, że to kino akcji, nie jest ambitne. Chociaż próbuje być, ale mnie śmieszą te wszystkie filmy o zemście zranionego faceta. Jednak kiedy zaczynałam oglądać ten film nie miałam pojęcia, że należy do tego rodzaju.
Nie polecam. Chyba, że ktoś jest wielkim fanem (a raczej fanką) Ryana ;)

ocena: 2,5/5

13 kwietnia 2014

Krótko i na temat (5)

Chyba powoli wracam do czytania i blogowania, ludzie jednak są nie dla mnie, wolę książki :D



Zasłyszane w kiciu i gdzie indziej Jeffrey Archer

Zasłyszane w kiciu i gdzie indziej - Jeffrey Archertytuł oryginału: Cat O`Nine Tales And Other Stories
tłumaczenie: Dorota Malinowska-Grupińska, Danuta Sękalska
wydawnictwo: Prószyński i S-ka
data wydania: 2007
data wydania oryginału: 2006
liczba stron: 288










To było moje pierwsze spotkanie z tym autorem, ale zapewne nie ostatnie.
Rzadko podobają mi się zbiory opowiadań, ten jest wyjątkiem. Choć nie jest on jakiś wybitny. To dwanaście prostych historii, a autor ma lekkie pióro, czyta się je błyskawicznie.
Zakończenia rozdziałów są dość zaskakujące, choć nie niemożliwe do przewidzenia. Smaczku dodaje fakt, że są oparte na prawdziwych wydarzeniach. W znacznej części książka rozśmiesza, czasem po prostu nie sposób było się nie uśmiechnąć.
Polecam. Książka poprawiająca humor, troszkę takie czytadło, ale w pozytywnym sensie.

ocena: 4/6




Córka dyrektora cyrku Jostein Gaarder

 Córka dyrektora cyrku - Jostein Gaardertytuł oryginału: Sirkusdirektorens datter
tłumaczenie: Iwona Zimnicka
wydawnictwo: Czarna Owca
data wydania: 2008
data wydania oryginału: 2001
liczba stron: 205
















Kiedy pierwszy raz podchodziłam do tej książki z jakiegoś powodu jej nie skończyłam. Oddałam ją do biblioteki, jednak zapisałam sobie z niej jeden cytat i prześladował mnie przez jakiś czas. W końcu postanowiłam dać tej książce drugą szansę.

Córka dyrektora cyrku to historia życia, którą spisuje jej narrator. Pierwsza część, w miarę obszerna, to opis jego dzieciństwa. Narrator, Petter, jest dzieckiem bardzo inteligentnym, zazwyczaj takie dzieci-geniusze mnie irytują (być może dlatego przerwałam czytanie za pierwszym razem), jednak w tej książce mi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, polubiłam tego dzieciaka (oczywiście przy drugim podejściu). Jest to dość niezwykłe jak na mnie.

Jest to książka dobrze napisana i skonstruowana, do samego końca jesteśmy ciekawi co do pewnego wydarzenia, dopiero tuż zanim została wyjawiona pewna tajemnica domyśliłam się, ale nie potrafiłam w takie wyjaśnienie uwierzyć. Zakończenie pozostało otwarte, nie do końca mi się to podobało.

Jest też ciekawe spojrzenie na dzisiejszą kulturę, zwłaszcza na literaturę. Narrator nie jest pisarzem, ale obraca się w ich środowisku i ma kilka interesujących spostrzeżeń.
Petter gdyby go umiejscowić w dzisiejszych czasach sprawiałby wrażenie człowieka z innych czasów. Lepszych, moim zdaniem, kiedy choćby taki szacunek do siebie miał znaczenie, część tych przemyśleń wręcz dołuje, ale jest prawdziwa i warto dłużej się nad nimi zastanowić.

Córka dyrektora cyrku podobała mi się, choć nie zapałałam do niej jakąś wielką miłością. Mimo to polecam.

ocena: 4/6




Patrz na te arlekiny! Vladimir Nabokov
tytuł oryginału: Look at the Harlequins!
tłumaczenie:
Anna Kołyszko
wydawnictwo: Marabut
data wydania:1993
data wydania oryginału:1974
liczba stron: 200

opis: "Ostatnia powieść Vladimira Nabokova (1899-1977) to wykwintna uczta dla wielbicieli i znawców jego twórczości. Autor serwuje najwyborniejsze wątki, wety zabaw literackich. Kosztujemy najciekawszych jego przemyśleń na temat twórczości artystycznej i magii odwiecznych utarczek męsk-damskich, sycimy się oryginalnymm spojrzeniem na tożsamość i zaświaty, rozkoszujemy w zabawach literackich. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie jeden szkopuł: przed zaśnięciem próbujemy wraz z bohaterem zawrócić z drogi, którą przyszło nam kroczyć... Wytężamy siły i nic! Rzeczywistość? Przeznaczenie? Strzałka czasu? Bilet w jedną stronę? I kto to wszystko wymyślił??? "



 Jak możemy przeczytać w opisie jest to ostatnia książka Nabokova. Nie byłam tego świadoma, bo często po prostu biorę jakąś książkę z bibliotecznej półki i zaczynam ją czytać, nawet bez zerkania na opis. Na pewno miało to wpływ na mój odbiór książki. Przede wszystkim nie dane mi było wyłapywać smaczków z innych książek Nabokova (przeczytałam do tej pory tylko Lolitę, więc dostrzegłam odniesienie jedynie do tej książki).

 Kiedy tak się zastanowię nad fabułą książki, to okazuje się, że niezbyt mi się podobała. Jednak Nabokov pisze takim stylem, tak pięknie bawi się słowami, że nie jestem w stanie powiedzieć, że mi się nie podobała czy jakoś ostro ją skrytykować.
 Dość ubawiło mnie to, że jest to dość krótka książeczka, a jej bohater zdążył ożenić się 4* razy :)

Nie napiszę za wiele o Patrz na te arlekiny!, bo raczej jest to powieść dla zagorzałych czytelników Nabokova, którzy na dodatek znają jego biografię. Ja ani nie przeczytałam zbyt wiele jego powieści, ani nie znam za bardzo jego biografii, więc pozostało mi jedynie delektować się jego stylem pisania.



*no dobra może nie do końca 4, ale następna kobieta już pojawiła się w jego życiu i miał zamiar się jej oświadczyć

11 marca 2014

"Gry wojenne. Patton, Monty i Rommel" Terry Brighton

tłumaczenie: Anna Sak
tytuł oryginału: Patton, Montgomery, Rommel: Masters of War
wydawnictwo: Znak
data wydania: 24 stycznia 2011
data wydania oryginału: 2008
liczba stron: 392















George Patton, Bernard Montgomerry i Erwin Rommel to postacie, które odegrały niezwykle ważną rolę podczas II wojny światowej. Warto przyjrzeć się ich dokonaniom i osobowościom.
Terry Brighton podjął się niewątpliwie trudnego zadania, jakim jest przybliżenie sylwetek tych trzech wielkich dowódców na kartach jednej książki. Czy mu się to udało? Zdecydowanie tak!

 Książka podzielona jest na trzy części. W pierwszej jest opisane dzieciństwo, lata młodzieńcze i kariera Pattona, Monty'ego i Rommla, ich udział w pierwszej wojnie światowej, a także blitzkrieg Rommla. Druga traktuje o kampanii w Afryce Północnej oraz na Sycylii i we Włoszech. Trzecia i ostatnia opisuje ostatnią fazę wojny, a więc desant w Normandii i działania mające na celu dotarcie do Berlina oraz to co działo się po kapitulacji Niemiec.

Autor opisuje nie tylko osobowości dowódców, ale także ich działania na wojennym teatrze, niekiedy spotkamy się nawet z opisem pojedynczej bitwy. Jednak nie ma sensu za dużo się po nich spodziewać, nie ma w nich szczegółowości. Nie chcę w tym momencie sprawiać wrażenia rozczarowania, wręcz przeciwnie, zostałam mile zaskoczona. Terry Brighton potrafił w swojej książce opisać wszystkie aspekty życia generałów. W wyważony sposób i bardzo umiejętnie opisał życie trzech wielkich dowódców splatając ich losy.
Narracja to trochę taka przeplatanka, raz czytamy o Rommlu, a raz o Montgomerrym, ale nie wprowadza to chaosu ani nie przeszkadza, w końcu ich losy są ze sobą powiązane.

 Nie czytam książek historycznych zbyt często, w zasadzie dopiero niedawno zaczęłam. Mam za sobą pozycje napisane dość topornym, naukowym językiem, dlatego Gry wojenne były dla mnie miłą odmianą. Język tej książki jest dość "lekki", co sprawia, że każdy, nawet laik, będzie ją czytał z przyjemnością, niektórzy nawet twierdzą, że jest napisana jak thriller.
Niestety z tego samego powodu moja wiedza o historii jest niewielka, dlatego ciężko mi zweryfikować informacje podane w tej książce. Większość jednak, poza jedną, brzmi wiarygodnie, więc sądzę, że jest dobrym źródłem pozyskiwania wiedzy o tych trzech postaciach. (poza tym zrobiłam mały research w Internecie i poczytałam kilka recenzji na portalach historycznych/militarnych, co do tego aspektu recenzenci nie zgłaszali żadnych zastrzeżeń)

Dodatkowym plusem jest to, że autor wiele razy oddaje głos samemu Pattonowi, Rommlowi czy Monty'emu cytując ich listy czy rozmowy, a także członkom ich sztabów, przyjaciołom, rodzinie. Dzięki tej książce możemy poznać osobowości dowódców, a nie tylko ich dokonania militarne.

Gorąco polecam Gry wojenne każdemu miłośnikowi historii, to dobra okazja by zapoznać się z sylwetkami Rommla, Pattona i Monty'ego.

03 marca 2014

"Miecz przeznaczenia" Andrzej Sapkowski



http://s.lubimyczytac.pl/upload/books/103000/103078/352x500.jpg
seria/cykl wydawniczy: Saga o wiedźminie tom 2
wydawnictwo: superNowa
data wydania: 2010
data wydania oryginału: 1993
liczba stron: 344











 Sagę o wiedźminie czytałam już kilka lat temu (choć zbiory opowiadań całkiem niedawno- jakieś 3 lata temu), wydarzenia z niej zamazały mi się w pamięci, już nawet nie pamiętałam tak dobrze wrażenia jakie na mnie wywarła. Tym lepiej! W tym momencie cieszę się, że mam taką słabą pamięć :) Mogłam zachwycić się światem wykreowanym przez Sapkowskiego na nowo, mogłam znów przeżywać wraz z bohaterami wydarzenia, mogłam dziwić się co do niektórych (zwłaszcza zaskoczyło mnie ostatnie opowiadanie i imię Triss w pewnym miejscu, cóż, jak widać moja pamięć jest naprawdę słaba, bo nie pamiętam co się stało z Triss na końcu sagi).

W tym zbiorze opowiadań jest wiele smutku. Geralt nieraz doświadcza pogardy ze strony ludzi, ludzi którzy myślą, że są lepsi od niego. Często jest zgoła odwrotnie. I wydaje się nie dostrzegać tego, że inni potrafią być dla niego dobrzy, szanują go, lubią. Z uporem podkreśla swoją inność, uważa to za coś złego.
Do tego dochodzą problemy miłosne. Oczywiście z Yennefer. Bo przeznaczenie nie wystarczy, potrzeba czegoś więcej. Ta para jest już chyba legendarna, wszyscy, nawet oni, wiedzą, że są sobie przeznaczeni, a jednak nie są razem... Po lekturze tego tomu zapewne wszyscy nienawidzą Yennefer :)

Odniosłam wrażenie, że te problemy, rozterki, wzniosłe słowa uatrakcyjniają sagę, bo tym samym nie jest ona "pustą" przygodówką, rąbanką bez refleksji jakich wiele, jednak jednocześnie, moim zdaniem, ocierało się to wszystko o granicę banału. Mam tu na myśli zwłaszcza wątek miłosny.
I to chyba jedyna wada jaką dostrzegam. Poza tym mój stosunek do całej sagi graniczy z uwielbieniem :)

Opowiadaniem, które najbardziej mi się podobało jest Trochę poświęcenia. Jest świetne, ale zakończenie... Brak mi słów, okropne! Co do samego opowiadania, lubię je, bo możemy trochę lepiej zrozumieć Yennefer, a na dodatek Jaskier jest tu ukazany z trochę innej strony.

Czy warto się w ogóle wysilać, żeby polecać tę książkę? Jeśli ktoś jeszcze nie czytał... jest to dla mnie niezrozumiałe :) Nie dość, że kawał dobrej fantastyki to jeszcze z naszego polskiego podwórka! Pozycja obowiązkowa.



Taka ta moja opinia trochę chaotyczna ^^' Ale pisałam już o tym zbiorze opowiadań, nie chcę się powtarzać, napisałam głównie o tym co najbardziej odczułam przy czytaniu :)

04 lutego 2014

"Piekło Pacyfiku" Eugene B. Sledge

tytuł oryginału: With the Old Breed. At Peleliu and Okinawa
tłumaczenie: Władysław Jeżewski
wydawnictwo: Magnum
data wydania: 17 marca 2011
data wydania oryginału: 1981
liczba stron: 388











Miniserial, którego scenariusz został napisany na podstawie tej książki (i Helmet for My Pillow Roberta Leckiego), oglądałam już 5 czy 6 razy. Jak nietrudno wywnioskować bardzo mi się spodobał i nie mogłam doczekać się lektury Piekła Pacyfiku kiedy wreszcie trafiło w moje łapki.
Starałam się nie porównywać książki i serialu, bo to jednak, jak mówią, inna para kaloszy.

Eugene B. Sledge zaczyna swoją opowieść od tego jak został żołnierzem piechoty morskiej, zaś kończy relacją z ostatnich dni na Okinawie (jest też wzmianka o tym co robił zanim wrócił do kraju). Występuje tu mały paradoks, bo wstęp jest dość obszerny, za to zakończenie krótkie. Ale to nawet lepiej, bo przynajmniej nie jest przesycony patosem, za to napisany szczerze, prosto z serca.

Jak twierdzi napis na okładce książka ta "powstała ze sporządzanych na gorąco zapisków" i to widać, niektóre obrazy jakie roztacza przed nami autor są niezwykle sugestywne i żywe. Uważam, że Sledge świetnie poradził sobie z opisaniem okropności wojny i tego jaka ona naprawdę jest. Podczas lektury Piekła Pacyfiku nie sposób nie przeżywać emocji. Jeśli ktoś miał jakieś wyidealizowane wyobrażenia o wojnie lub tak jak jedna z postaci z filmu 9 kompania uważał, że jest ona piękna, to po przeczytaniu tej książki jego poglądy na pewno się zmieniły.

Wypadałoby także napisać coś o serialu skoro wspomniałam o nim na początku. Nadal go uwielbiam i będę go oglądać przynajmniej raz w roku (choćby ze względu na aktorów :>), ale traktuję go jako coś zupełnie odrębnego. Sledge pokazał wojnę taką jaka jest, jako "okrutne, haniebne i straszliwe marnotrawstwo", natomiast w serialu jest dość dużo patosu, choć jak na amerykański twór to i tak jest dobrze, i da się oglądnąć (a ja oglądam nawet z wielką przyjemnością).

Piekło Pacyfiku nie da poglądu na wojnę na Pacyfiku, bo sami żołnierze często nie wiedzieli jakie znaczenie strategiczne ma zdobywany teren, jaki jest cel ich działań. Daje jednak pogląd na to jaka tak naprawdę jest wojna i jakie okropności musiał znosić żołnierz (nie tylko zwykły szeregowiec). Uważam, że to lektura obowiązkowa dla każdego miłośnika historii.

ocena: 5/6

11 stycznia 2014

Czytelniczy rok 2013 na mapie

W tym roku nie robiłam żadnych podsumowań, ba pod koniec roku nie miałam nawet za bardzo czasu siedzieć w internetach.
Ten pomysł zgapiłam od Esy. Chodzi o to, ze zaznacza się na mapie świata kraj, w którym toczyła się akcja książki. Wprawdzie w tym roku nie przeczytałam dużo książek, a kilka to były książki fantastyczne, więc wiadomo- nie zaznaczę przecież na mapie świata Westeros :D
Także "szału nie ma", ale miło popatrzeć, które kraje w minionym roku "odwiedziłam" :)


Zabawę postaram się kontynuować w tym roku. Obawiam się, jednak, że kropek będzie mniej :S

04 stycznia 2014

"Hobbit" J. R. R. Tolkien i "Hobbit" Peter Jackson (2012)




tytuł oryginału: The Hobbit or There and Back Again
tłumaczenie: Maria Skibniewska
wydawnictwo: Iskry
data wydania: wrzesień 2012
data wydania oryginału: 1937
liczba stron: 320













 Hobbit to klasyka fantastyki, którą każdy powinien znać i wstyd przyznać, że się tego nie zna. Taka jest większość opinii o tej książce (a raczej o szeroko pojętej klasyce). Jaka jest moja?

Cóż, moim zdaniem Hobbit to bardziej książka dla dzieci, ale nie sprawiło to, że czytało się ją źle. Nawet nie stwierdzę, że jestem już za stara na takie książki co mi się często zdarza. Choć, z uwagi na ten fakt, należy przymknąć oczy na kilka rzeczy. Przede wszystkim na przebieg akcji, który jest dość schematyczny, dopóki krasnoludy nie trafiają do Góry wciąż tylko wpadają w kłopoty, ale zawsze dość szczęśliwie się z nich wyratują. Mimo wszystko to mi jakoś szczególnie nie przeszkadzało.


Świat przedstawiony pozostawia trochę do życzenia, autor jakby za mało się na nim skupiał (choć należy pamiętać, że Tolkien był "jednym z pierwszych" (niektórzy mówią nawet, że pierwszym)). Ale może to wina tego, że Władca Pierścieni przyzwyczaił do długich opisów. Niezbyt podobało mi się przedstawienie elfów, we Władcy elfy były z tego co pamiętam inne, bardziej majestatyczne chociażby. Wiem, że ciężko porównywać Władcę do Hobbita, ale z drugiej strony ciężko też powstrzymać się od tych porównań.

Niewiele mam do powiedzenia o Hobbicie, bo jak pisałam jest to książka bardziej dla dzieci, nie jest skomplikowana, a dobro (niemal) zawsze zwycięża. Czytało się całkiem przyjemnie, jeśli szukacie "czytadła" (już widzę ten tłum zagorzałych fanów Tolkiena nabijających mnie na pal za określenie Hobbita mianem czytadła :D), przy którym się odprężycie i nie raz pośmiejecie Hobbit będzie świetnym wyborem, warto zapoznać się z tą książką.

ocena: 3,5/6




Hobbit: Niezwykła podróż (2012)Fabuła Hobbita jest tak mało skomplikowana, że kiedy dowiedziałam się, iż kinowa ekranizacja jest podzielona na 3 części trwające niemal 3 godziny przecierałam oczy ze zdumienia. Jestem po oglądnięciu części pierwszej i nadal nie widzę w tym sensu. No ale każdy chyba zna pewne prawo- jeśli nie wiesz o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Oby jednak pan reżyser się nie przeliczył, bo według wielu dwie pierwsze części szału nie robią, toteż pewnie na ostatnią do kina wybierze się garstka najzagorzalszych fanów.

Film jest dość rozciągnięty, ale jakimś cudem udało mi się oglądnąć go niemal na raz. Mimo, że wiedziałam co się wydarzy w miarę trzymał w napięciu, ale chyba tylko dlatego, że byłam ciekawa jak to zostanie przedstawione. Czyli w zasadzie było to nie napięcie a ciekawość ;) Tak, chyba jedynie ciekawość trzymała mnie przy tym filmie.
Poza tym jest po prostu miły dla oka, wizualnie na wysokim poziomie, jednak trochę dużo tu komputerowych efektów.

Zgadzam się z tym co w swojej recenzji napisał Zombie Samurai (choć aż tak Hobbita nie krytykuję)- autorzy jakby nie wiedzieli czy chcą zrobić film poważny, czy bardziej lekki i wyszła im taka jakaś nijaka mieszanka. Kiedy były fragmenty pełne patosu i powagi miałam ochotę się śmiać, niestety wyszło trochę kiczowato. Już chyba lepiej by było gdyby Hobbit  został potraktowany jako lekka przygodówka, bez sztucznego dopisywania filozofii, której w książce nie było.

Mimo, że szału nie ma i nie oglądnęłabym całej trylogii na raz to jednak Hobbit nie jest aż tak wielką porażką. Da się oglądnąć, ale nie powala na kolana. Raczej nie poleciłabym komuś kto nie zna książkowej wersji, a fani Tolkiena pewnie obejrzą, tak jak ja, z ciekawości. Pustkowie Smauga czeka na obejrzenie, ale do kina na pewno na nie nie pójdę.
Pewnie oglądnę całą trylogię raz i nie będę powtarzać seansu. Już lepiej oglądnąć po raz kolejny WP ;)

I jeszcze taka dygresja.
Te całe trzy przydługie części to jak pomysł na zrobienie trzeciej części Ojca Chrzestnego (którą niedawno oglądałam)- kompletnie z d... (przepraszam za wyrażenie) i niepotrzebny.




Sesja się zbliża, więc pewnie znajdę masę czasu na książki, niekoniecznie te które powinnam :D