28 października 2011

Top 10: Ulubione okładki książek

Tym razem bez słów, a w obrazkach :)

Atrofia Lauren DeStefano


P.S. Kocham Cię Cecelia Ahern


Mroczna Wieża Stephen King
(Albatros z 2004)
Przepraszam za małe problemy techniczne, ale już nie chce mi się tego poprawiać.


























Tabu Casey Hill 
 

Tych akurat jeszcze nie czytałam, ale mam w planach:
Shantaram Gregory David Roberts


Ja, diablica Katarzyna Berenika Miszczuk



 
Łowca snów Stephen King


A tu książki, które mnie zawiodły, ale mają świetne okładki:


Blask Alexandra Adornetto
 
Amore 14 Federico Moccia

Sockie Stackhouse Charlaine Harris

23 października 2011

Zapytajki 8

Kolejna porcyjka zapytajek na dzień dobry ;)

co rządzi naszym życiem przypadek,przeznaczenie czy my sami? (ależ egzystencjalne pytania prowadzą na mojego bloga :P)
dom na wyrebach nieudana powiescia (brzmi bardziej jak stwierdzenie niż pytanie, czyż nie? :P)
jak wygląda mol książkowy (najczęściej spotykany gatunek nosi okularki i obowiązkowo dzierży w ręku książkę, tudzież łazi wszędzie z nosem w książce ;) )
somalia dzika (heh a gdzie jest granica pomiędzy dziką i niedziką Somalią? :P)
śniadanie włoskie (na blogu książkowym?)
carlos ruiz zafon zaproszenia ślubne (!?)
był sobie słoń (i mrówka :P)
gdzie mozna kupic tanie ksiazki cobena (w Biedronce ^^)
dostałam na urodziny wyjątkowy prezent co z nim zrobie wypracowanie (za grosz wyobraźni!)
demotyuwetyapt (jakiś demotywatorowy mutant :P)
pokoje w kolorze tabasko
(hmmmm?)
tort dla badylarza (...)
jagniątków grafice (nie mam pojęcia co to :P)


Czytam teraz Dwie wieże Tolkiena, tak sobie myślę, że za tydzień powinnam skończyć, więc na blogu będzie mały zastój, ale chyba przeżyjecie ;D

21 października 2011

Top 10: Ulubione serie książkowe

I znów nie mam 10 punktów... Jestem pewna, że o jakiejś zapomniałam... No cóż taka moja dola sklerotyka :P

Serie zdecydowanie lubię :)

Zapomniałam napisać- kolejność przypadkowa ;)

Harry Potter
Ta książka pojawi się chyba w każdym Top10. I chyba nikogo to nie dziwi :)

Wiedźmin
 
Po prostu GENIALNA saga! A do tego polska! :)

Mroczna Wieża
 
Mistrz Grozy pisze opowieść zalatującą fantastyką. To się musiało skończyć… świetnie :) Polecam! Niesamowity klimat :)


Trylogia Husycka
 
Choć nie tak świetna jak Saga o Wiedźminie to jednak dobra. Po pierwsze dlatego, że czas akcji to średniowiecze, po drugie autor w każdym tomie ukazuje coś innego.


Trylogia o Brolinie

 
Przez te książki nie potrafię już patrzeć na zwykłe kryminały tak jak kiedyś. Świetne, mocne kryminały.

Sherlock Holmes

Zdecydowanie za dużo książek, żeby bawić się w pokazywanie okładek. Ten detektyw będzie chyba nieśmiertelny w literaturze. Za co polubiłam książki Doyle’a? Interesująca intryga, ciekawy bohater, studium ludzkiej psychiki… Poza tym to klasyka wśród kryminałów :)


Seria o Myronie Bolitarze
 
Tu miało być zdjęcie, ale nie chce mi się klecić jednego ze wszystkich okładek. Kiedyś Wam pokażę całą kolorową serię i to moją własną! :) Co tu dużo mówić- tego detektywa szczególnie polubiłam. A książki o nim nie tylko za to, że są wciągające, ale i za dużą dawkę humoru.



Uhhh nie mogę się zalogować na konto LC :/ Ktoś ma taki problem jak ja?

Nowa książka Kinga- Dallas '63 w przedsprzedaży tańsza o prawie 15 zł!
https://ksiegarnia.proszynski.pl/product,61682
Ja już zamówiłam, teraz tylko czekać do 8 listopada! :)

19 października 2011

"Miasto i psy" Mario Vargas Llosa

tytuł oryginału: La ciudad y los perros
tłumaczenie: Kazimierz Piekarec
wydawnictwo: Muza
data wydania: 1997
data wydania oryginału: 1963
liczba stron: 432
ocena: 5.5/6










Tyle już mądrych słów napisano o tej książce Llosy, że równie dobrze mogłabym wkleić tutaj kilka cytatów. Jednak postaram się napisać coś od siebie.

Miasto i psy to debiut Mario Vargas Llosy. Był to jeden z najgłośniejszych debiutów w literaturze iberoamerykańskiej, wstrząsnął nie tylko całą resztą rynku wydawniczego, który zaczął interesować się literaturą iberoamerykańską, ale także światem wojskowych:
Llosa stał się ulubieńcem czytelników, ale ściągnął na siebie gniew armii. Oficerowie oskarżyli pisarza o fałszowanie stosunków panujących w wojsku i brak patriotyzmu. Rozwścieczeni żołnierze spalili tysiące egzemplarzy książki, co – jak wspomina pisarz – zapewniło powieści darmową reklamę.

Miasto i psy rozpoczynamy towarzysząc jednemu z bohaterów podczas kradzieży tematów egzaminacyjnych. Jak się okazuje w szkole wojskowej im. Leoncia Prado ten proceder jest całkowicie normalny, tak samo jak zakazane palenie, picie czy uprawianie hazardu. Jako młoda osoba doskonale rozumiem, że te wszystkie zakazy i nakazy narzucone przez dorosłych i tak będą łamane, nawet jeśli pozornie wydaje się, że dana grupa sprawuje się znakomicie to i tak pod płaszczykiem grzeczności kryje się druga strona owej grupy, która za nic ma wszelkie regulaminy. Być może dla niektórych to nie do pomyślenia, ale żadna grupa, zwłaszcza złożona z młodzieży nie podporządkuje się całkowicie, a jedynie na tyle na ile to konieczne. Także na tym polu nie zamierzam w żadnym razie potępiać kadetów.
Jednak jeśli chodzi o tzw. wojskową falę... Cóż fala była i będzie. Oczywiście jej nie pochwalam. Czy można coś na to poradzić? Nie. Nie? Na pewno? Otóż okazuje się, że pewien rocznik jednak dał radę stawić czoło fali. Zbuntowali się, założyli tajną organizację- Koło- i sami zaczęli atakować starszych kadetów.

Książka Llosy dosłownie mówi o wojsku, ale można ją także odczytać w przenośni- jako nieakceptowanie odmienności, przymus wtopienia się w tłum, walka o lepsze życie. Bo każda z postaci uosabia inną postawę, inny sposób radzenia sobie w życiu i to działa nie tylko w wojsku, ale też ogólnie w społeczeństwie.

Oprócz życia wojskowego poznajemy także cywilne historie bohaterów książki Miasto i psy. Ciekawe jest połączenie narracji trzecioosobowej, pierwszoosobowej, opowiadania danego wątku z punktu widzenia jednego bohatera i relacji jeszcze innego, czasem sprawiającej wrażenie jakby ktoś się do niej wtrącał (przynosi to na myśl jakby ten kadet siedział na łóżku w otoczeniu innych kadetów i opowiadał o danym wydarzeniu, a od czasu do czasu ktoś coś wtrącał).

Gdybym miała określić smak książki Llosy to byłby to- gorzki. Bo taka właśnie jest- opisuje życie brutalne, w którym szacunek trzeba sobie wypracować siłą albo skazać się na wieczną poniewierkę. W którym za uczciwość dostaje się figę z makiem, a najlepiej milczeć i udawać kogoś innego.
Kolejny raz polecam twórczość Llosy! Jest to kawałek świetnej literatury. I wcale nie odniosłam wrażenia, że nie da się jej czytać dla relaksu. Owszem to trudna książka i trzeba jej poświęcić trochę więcej czasu, ale można rzec, że czyta się ją przyjemnie. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będę miała okazję ją przeczytać, na pewno wyciągnę z niej więcej niż za pierwszym razem.



Co do mojego konta na LC i nowej skali ocen- choć podniesiono skalę ocen w miarę rozsądnie to przydałoby się dopasować stare opinie do obecnej skali, jednak jest tego tyle, że zwyczajnie mi się nie chce :P Także właściwe oceny będą wystawiane od dziś.

15 października 2011

Zapytajki 7

 Nowa porcja zapytajek na poprawę humoru w jesienne wieczory :) (uwielbiam jesień i nie uważam jej za ponurą :P)


miał na imię michał poznałam go schodząc z czarnego stawu (poważnie? tak chcesz go odnaleźć!? powodzenia...)
gify regały i książki 

kolekcja książek
stos książek

(do tórjcy powyżej- wy onaniści! ^^ :D)
historie niesamowite (oglądnij sobie Trudne sprawy :D)
stokrotki w śniegu z czym się kojarzą
(yyy ze stokrotkami w śniegu? :P okej przyznam uczciwie, że odkąd je przeczytałam miło kojarzą mi się ze Świętami Bożego Narodzenia :))
bajki ignacego krasickiego wcale nie są banalne
(zgadzam się :D)
sielsko i diabelsko
(heh bywa :D)
jestem trzy metry nad niebem (ale kosmos! jak Ci się udało tego dokonać? ;>)
a.sapkowski miecz przeznaczenia - środki stylistyczne (tylko mi nie mówcie, że ktoś ma wymieniać środki stylistyczne z powieści :D)
herkules demotywatory (czyżby ktoś traktował demoty jak wikipedię? :D)

A na koniec taka oto zapytajka:
opisz krulestwo barw jesieni
Najpierw przyszła mi do głowy taka myśl:
i popracuj nad ortografią... A tak w ogóle mama Ci nie mówiła, że dzięki czytaniu książek poprawiasz ortografię?
A potem przypomniałam sobie to:
Moja siostra kiedyś była zupełną kaleką jeśli chodzi o ortografię, zaczęła czytać, bo mama ją do tego zachęcała, mówiła, że dzięki temu ją poprawi. Siostra może nie jest molem książkowym, ale podczytuje coś ode mnie do dziś i nie robi błędów ortograficznych :)

14 października 2011

Top 10: Najlepsze ekranizacje książek [aktualizacja]

 Postanowiłam dołączyć do akcji Top 10, którą na swoim blogu organizuje Futbolowa- lepiej późno niż wcale :)
A i nie są poukładane od najlepszej, bo trudno byłoby wybrać, kolejność nie ma najmniejszego znaczenia.
Władca Pierścieni
 Przyznam szczerze, że najpierw oglądnęłam film, dopiero potem zabrałam się za książki, których i tak jeszcze nie skończyłam (przeczytałam dopiero I tom). To chyba niezbyt dobra kolejność, ale tak dawno oglądałam filmy, że chyba nie będzie mi już za bardzo przeszkadzać, to że znam już mniej więcej treść fabuły. Nie polecam takiej kolejności, najlepiej na początku przeczytać książki.
Uważam, że to świetna ekranizacja- filmowcy stworzyli wspaniałe krajobrazy, sceny zapadające w pamięć, Tolkien niesamowity, złożony świat.
Oczywiście filmy nie trzymają się sztywno fabuły, bo wtedy musieliby zrobić serial.


Ojciec Chrzestny
 Klasyk. Jeśli ktoś lubi mafijne klimaty musi mieć za sobą Ojca Chrzestnego. Nieważne czy film czy książkę. Świetny, mroczny, gangsterski klimat.

Zielona Mila
 Niezwykły film, niezwykła książka.
Co zadziwiające film właściwie nie różni się treścią od książki.
Do tego film niezwykle mnie wzruszył, świetnie zagrane role.

Skazani na Shawshank
 W sumie niewiele więcej mam do powiedzenia ponadto co w przypadku Zielonej Mili. Oba dzieła Kinga są niesamowite. Swoją drogą to niezwykłe ile można wyciągnąć z noweli.

Hrabia Monte Christo
 Wprawdzie film odbiega od książki i to znacznie, ale bardzo przyjemnie się go oglądało, intryga jest bardziej dynamiczna.

Forrest Gump
 Trudno byłoby mi powiedzieć co najpierw- książka czy film. W zasadzie kolejność dowolna.
Jednak film i książka to dwa inne światy. Film to bardziej dramat, książka komedia.
Filmowcy dość swobodnie potraktowali historię Forresta i mimo, że jako ekranizacja, a ekranizacje z reguły powinny się trzymać swych pierwowzorów, powinno się mówić źle o tym filmie to jest on na tyle dobry, ba świetny!, że złego słowa o nim nie powiem. Mogę tylko polecić.

Harry Potter

Te książki są niezwykłe. A filmy sprawiły, że książki stały się jeszcze bardziej żywe. To niesamowite dorastać razem z bohaterami książek i autorami! Wprawdzie ze wstydem przyznam, że nie czytałam ostatniej części a filmy zakończyłam chyba na 3, ale ostatnio coraz bardziej pragnę nadrobić zaległości.
K-pax
 Zarówno film i książka mi się podobały. Z tego co pamiętam ekranizacja nie bardzo odbiega od książki.
P.S. Kocham Cię
Choć film i książka mają inny klimat to podobały mi się. No i jeszcze ten aktor grający Gerry'ego! Nie sposób mu nie ulec ;)
Tajemniczy ogród
Chyba każdy z nas pamięta tą wspaniałą książkę i film. Oglądanie go nawet nie będąc dzieckiem budzi miłe wspomnienia.
Udało mi się znaleźć jeszcze dwie ekranizacje ;)

"Na końcu tęczy" Cecelia Ahern

tytuł oryginału: Where Rainbows End
tłumaczenie: Joanna Grabarek
wydawnictwo: Świat Książki
data wydania: czerwiec 2006 
data wydanie oryginału: 2004
liczba stron: 478
ocena: 5/6
opis:
(moim skromnym zdaniem możecie przeczytać trzy pierwsze zdania opisu, ja tak zrobiłam ;))
"Jeśli lubisz film "Bezsenność w Seattle", zachwycisz się tą książką.
 
Rozczulająca opowieść o dwojgu przyjaciołach z dzieciństwa, których rozdzielił los... 

Jako psotne dzieci i buntowniczy nastolatkowie Rosie i Alex trwali przy sobie na dobre i na złe. Ledwie jednak zaczęli poznawać uroki nastoletniego życia i ból pierwszych porażek miłosnych, zostali rozdzieleni. Rodzice Alexa przeprowadzili się z Dublina do Ameryki i Alex musiał z nimi wyjechać.
Rosie czuje się zagubiona bez swojego przyjaciela, powstał więc plan, że pojedzie do Aleksa na studia. Ale w przeddzień wyjazdu dowiaduje się o czymś, co na zawsze zmieni jej życie i zatrzyma ją w Dublinie.
Rosie i Alex przekonują się jednak, że przeznaczenie to wcale nie jest zabawa i że wcale z nimi nie skończyło...
"


Z Cecelią Ahern do tej pory miałam do czynienia dwa razy: podczas czytania P.S. Kocham Cię (świetna książka!) i Gdybyś mnie teraz zobaczył (dobra). Jako, że obie mi się podobały postanowiłam sięgnąć po więcej jej książek. Miałam to zrobić na wakacjach, bo to lekkie książki, w sam raz na plażę, jednak jakoś się tak złożyło, że nie miałam takiej możliwości.

Kiedy w końcu opuściłam bibliotekę z jej książką, zabrałam się za czytanie i sprawdziłam liczbę stron nieco się zdziwiłam. Niemal 500 stron, a nie powiedziałabym po wyglądzie, taka niepozorna książeczka ;)
Wprawdzie nie wpadłam w panikę, ale przeszło mi przez myśl, że będę ją czytać znacznie dłużej niż myślałam. Nonsens! Kiedy zaczęłam ani się obejrzałam i 100 stron było już za mną, a ja nie mogłam się od niej oderwać. Niesamowite!

Jak pisałam wyżej wystarczyło mi jedno zdanie z opisu (pomijając te dwa pierwsze, których do opisu zaliczyć raczej nie można), by wiedzieć o co mniej więcej chodzi i z zaciekawieniem zacząć czytanie. Spodziewałam się typowej historii o dwójce nastolatków, nieszczęśliwej miłości, może coś w stylu Romea i Julii?
Zaskoczenie wyjrzało zza kartek i palnęło mnie w twarz już po pierwszych stronach. Początkowo myślałam, że to tylko taki zabieg i że książka będzie pisana normalnie. Po kilku kolejnych stronach przewertowałam książkę i okazało się, że będzie tak do końca książki. Co mnie tak zaskoczyło? Forma książki- jest to powieść epistolarna, czyli pisana w formie listów. W Na końcu tęczy są to głównie listy Alexa i Rosie, ale też kartki, pocztówki, liściki, e-maile, zaproszenia, rozmowy na czatach. I nie tylko ich, kilku innych bohaterów także wypowiada się na kartach tej powieści. 

Początkowo wydało mi się to słodkie, bo czytałam "korespondencję" dwóch dzieciaków nie zaznajomionych jeszcze dobrze z ortografią. Później kiedy uświadomiłam sobie, że to nie jest żaden wstęp uznałam, że to świetny pomysł. Oprócz Cierpień młodego Wertera, po których mam traumę nie czytałam jeszcze książki w takiej formie i pomyślałam sobie, że miło jest czytać romansidło choć formą wybiegające poza schemat.

Powieść nabrała smaczku dzięki temu, że w pewien sposób pozwoliła mi lepiej wejść w życie bohaterów, "podglądałam" ich rozmowy, czułam się jak główna bohaterka. Ponadto nie ma opisu bohaterów, więc wyobraźnia może zaszaleć do woli, można przypisać im wygląd zewnętrzny na podstawie ich charakterów, a nie odwrotnie. No i to w jakiś sposób lepiej pozwala wczuć się w rolę bohatera. 

Wcześniej pisałam o "typowej historii o nieszczęśliwej miłości" i "romansidle". Jeśli ktoś używa tych określeń w odniesieniu do książki Ahern jest dla niej krzywdzący. Owszem ja tak myślałam na początku, ale teraz mam całkiem odmienne zdanie. To na pewno nie jest typowa powieść, już sama jej forma nam o tym mówi. Gdyby to było romansidło podejrzewam happy end gdzieś w okolicach 300 stron. Na końcu tęczy nie jest również przygnębiającą książką. Na pewno są momenty smutne, ale są też bardzo zabawne. Jest to powieść pełna humoru i ciepła.

O czym zatem jest ta książka? O życiu. O dwojgu ludzi, zagubionych, którzy zostali rzuceni przez los na dwa krańce świata i nie mogą odnaleźć drogi do siebie. O szukaniu szczęścia, sensu życia, o dorastaniu, dojrzewaniu. O miłości, rozpaczy, rozczarowaniu, sile przyjaźni i trudnych wyborach.

Jedynym minusem powieści Ahern może być to, że fabuła jest nieco przewidywalna i może trochę niecierpliwić czytelnika ta ciągła rozłąka głównych bohaterów. Mnie to nie przeszkadzało, bo rozumiałam decyzje Rosie. Nie do końca się z nimi zgadzałam, ale ona miała inny charakter i potrafiłam ją zrozumieć. Natomiast nie niecierpliwiłam się, ponieważ tak wciągnęłam się w książkę, że nie miałam na to czasu (a pochłonęłam ją w dwa dni).

Na końcu tęczy to lekka, pełna humoru, ciepła i miłości powieść, którą czyta się błyskawicznie. Polecam ją przede wszystkim wielbicielom tego typu książek, ale też nie odradzam nikomu. Może akurat się spodoba?

Teraz już wiem na pewno, że tam, na końcu tęczy, czeka na mnie spełnienie marzeń.

Oj dlaczego jest taka beznadziejna okładka?
Wydanie angielskie jak polskie mi się nie podoba.

Za to przy nich o wiele lepiej wypada niemieckie.

Francuskie też nie jest takie złe (o dziwo). Choć może odstraszać, bo okładka wygląda jak dla typowej młodzieżówki.
Natomiast na pewno o wiele bardziej postarali się Hiszpanie.

Mnie najbardziej spodobała się hiszpańska ta z prawej i niemiecka. A Wam przypadła jakaś do gustu?

Swoją drogą przeczytałam kawałek po angielsku i nabrałam ochoty na przeczytanie jakiejś książki Ahern w oryginale, bo język nie wymaga otwierania słownika co 5 minut. Teraz tylko znaleźć jej książkę w Polce po angielsku :P