28 kwietnia 2011

"Natalii 5" Olga Rudnicka

wydawnictwo: Prószyński i S-ka
data wydania: 19.04.2011
liczba stron: 560
ocena: 5,5

Opis:
"Pięć kobiet, pięć motywów, jeden spadek.
Policja otrzymuje tajemnicze zgłoszenie o samobójstwie. Zamknięty od środka pokój. Martwy mężczyzna. Broń, na której znajdują się wyłącznie odciski palców ofiary. Jednak zdaniem przybyłego na miejsce komisarza Potockiego nie mogło to być samobójstwo. Ślady zdają się wykluczać również morderstwo. Zagadkowa śmierć jest jednak dopiero początkiem niezwykłych zdarzeń…
W gabinecie notariusza spotyka się pięć kobiet o tym samym imieniu i nazwisku. Każda z nich rości sobie prawo do spadku. Każda z nich miała też powód, by zabić. Każda będzie robić wszystko, by odzyskać zaginiony spadek…
"

Książka głównie za sprawą opisu sprawia wrażenie kryminału.
Jakie skojarzenie budzi w Was wyrażenie "powieść kryminalna"?
Mnie od razu staje przed oczami ponury, deszczowy dzień. Detektyw, tudzież jakiś śledczy (komisarz, inspektor... jak zwał tak zwał)- stary wyga doświadczony przez życie. Miejsce zbrodni, oczywiście z mniej lub bardziej zmasakrowanymi zwłokami. Ogólnie kiedy pada hasło kryminał spodziewam się mrocznej historii.
Z takim nastawieniem zaczęłam lekturę Natalii 5. Dość szybko okazało się, że jest to raczej komedia z wątkiem kryminalnym. I szczerze powiem miło się zaskoczyłam. Jest to idealna powieść na wiosnę.

Dlaczego tak nadaje się na wiosenne czytanie? Ponieważ ma lekki język, czyta się błyskawicznie i potrafi sprawić, że kąciki ust czytelnika co i rusz wędrują w górę.
Muszę przyznać, że setnie uśmiałam się z wyczynów sióstr Sucharskich, a przy rozdziale z "nocnymi wędrówkami" śmiałam się na głos!
Olga Rudnicka wpadła na pomysł, aby w swej powieści umieścić pięć kobiet o takich samych imionach i nazwiskach. Już samo to komplikuje sprawę prawda? A jeśli jeszcze dodać do tego niewyparzony język, tupet i niesamowitą zdolność do komplikowania najprostszych spraw otrzymujemy mieszankę wybuchową!

Siostry Sucharskie dotąd się nie znały. Początkowo wydawać się może, że są całkowicie inne. Kiedy się spotykają wydają się być zbiorem całkowicie innych osobowości nie związanych ze sobą. Ale mają przecież wspólnego ojca... Geny szybko dochodzą do głosu i okazuje się, że wszystkie mają charakterki, a razem potrafią doprowadzić osoby postronne do obłędu.
Niemal każda z Natalii zdobyła moją sympatię. Podobało mi się to, że autorka ukazała pozytywne i negatywne cechy charakteru każdej z nich.

Trochę mnie irytowało przedstawienie funkcjonariuszy, ale trzeba pamiętać, że autorka traktuje wątek kryminalny z przymrużeniem oka
Sam wątek kryminalny nie jest zbytnio rozbudowany. Mimo, że wszystko wydaje się jasne to jednak jakieś poczucie, że coś tu nie gra zaczyna się w głowie tworzyć.
Jeśli chodzi o wątek miłosny to też jest do przewidzenia, chociaż kto wie czym nas mogą jeszcze zaskoczyć siostry Sucharskie :)

Olga Rudnicka stworzyła kryminał w krzywym zwierciadle i który rozbawi niemal do łez. Mnie bardzo się spodobał, bo to takie świeże spojrzenie na ten gatunek.

Jeśli nie będziecie spodziewać się kryminału to myślę, że książka nie sprawi zawodu :)

Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.   

Z chęcią sięgnę po więcej powieści Olgi Rudnickiej, a zwłaszcza jeśli będę potrzebowała czegoś na poprawę humoru.



Baza recenzji Syndykatu ZwB

26 kwietnia 2011

"Kwiat pustyni" Waris Dirie; Cathleen Miller i "Kwiat pustyni" Sherry Horman (2009)

 tytuł oryginału: Desert Flower
wydawnictwo: Świat Książki
data wydania: 2002 
pierwsze wydanie: 1998
liczba stron: 254

Opis:
"W języku nomadów Waris znaczy kwiat pustyni. Zakwita z rzadka i na krótko na piaskach, kiedy spadają deszcze - takie imię nosi bohaterka tej opowieści. Jej kariera jest naprawdę niewiarygodna i budzi zdumienie, że zdarzyła się naprawdę. Waris urodziła się w Somalii, w plemieniu pustynnych wędrowców, wychowywała się pośród kóz, bydła i wielbłądów, w otoczeniu dzikiej przyrody. W wieku 13 lat dziewczęta z tego plemienia są poddawane rytuałowi obrzezania i wydawane za mąż. Te dwa wydarzenia zaważyły na całym przyszłym życiu Waris. Dziewczyna ucieka z plemienia i rozpoczyna przedziwną wędrówkę, którą po wielu przygodach i drastycznych wydarzeniach kończy w Nowym Jorku. Obecnie występuje jako modelka obok Naomi Campbell oraz Claudii Schiffer. Została wyróżniona tytułem ambasadora Narodów Zjednoczonych jako kobieta, która przeszła rytuał obrzezania; należy do organizacji zwalczających tę brutalną praktykę."


Kwiat pustyni opowiada losy Waris Dirie głównie po tym jak uciekła z domu- jej drogę do sławy i trudności z tym związane. Początkowe rozdziały poświęcone są rodzinie i Afryce, które kocha.
Waris pozostała sobą mimo, że została sławna. Przypomina trochę tą dziewczynkę pasącą kozy na pustyni w dalekiej Somalii. Została niezależna, ale nadal jest prostą kobietą, czasem być może trochę naiwną. Ale przede wszystkim ma silną wolę i własne zdanie dzięki czemu wyrwała się od rodziny, która chciała wydać ją za starca. Nie ma za to do nich żalu, uważała po prostu, że wie co dla niej najlepsze a nie należało do tego z pewnością poślubienie staruszka.
Książka pisana jest lekkim językiem, ogólnie wydała mi się jakoś tak ciepła. Sprawiła takie wrażenie mimo problemu w niej poruszonego, a mianowicie obrzezania kobiet w Afryce. Trochę przypomina mi to niedawno przeczytane Córki hańby- bo podobnie jak młode Azjatki cierpią na całym świecie tak i małe Afrykanki są poddawane temu okrutnemu rytuałowi, np. w Stanach Zjednoczonych. Wstrząsnął mną opis obrzezania pięcioletniej Waris jak i skala tego problemu. Wyobraźcie sobie, że co roku 5 mln dziewczynek w Afryce jest poddawanych tej barbarzyńskiej tradycji! (właściwie te dane były aktualne kiedy Waris pisała tę książkę) Ile z nich przeżywa...? Okropne były też dla mnie powikłania po takim zabiegu...
Mimo wszystko książka ta niesie ze sobą nadzieję, mówi o tym, że są osoby takie jak Waris, które potrafią powalczyć o swoje życie i spełnić marzenia. Obecnie Waris jest ambasadorką ONZ i, podobnie jak Jasvinder Sanghera, walczy z tym problemem. Miejmy nadzieję, że kiedyś przestanie się wykonywać te straszne praktyki...
Podobnie jak przy Córkach hańby uważam, że uświadamianie takich problemów jest potrzebne.
Książkę polecam, bo nie tylko mówi o problemie jaki dotyczy afrykańskie dziewczynki, ale też opowiada o życiu Waris, która walczyła o swoje marzenia. Jak pisałam język powieści jest lekki, więc nie spodziewajcie się cudów czy nagłych zwrotów akcji. Nie da się takich książek oceniać jak inne. Bo to historia pisana przez życie...



Opis:
"Powstały w oparciu o bestsellerową powieść "Kwiat pustyni", film jest autobiografią Waris Dirie. Urodzona w Somalii, w jednej z koczowniczych osad, w wieku 5 lat zostaje poddana rytualnemu obrzezaniu, w wieku 13 lat sprzedana mężczyźnie za żonę, by w końcu zostać amerykańską supermodelką. Obecnie ma 44 lata i pracując jako rzeczniczka Organizacji Narodów Zjednoczonych, przeciwdziała praktykom obrzezania na całym świecie."
(opis z filmwebu)






Jako film- w porządku, jako ekranizacja- totalna klapa.
W sumie można obejrzeć przed czytaniem książki, uważam, że nie ma znaczenia czy się najpierw ogląda czy czyta, bo to właściwie dwie odrębne historie.
Nie wiem dlaczego określa się ten film mianem ekranizacji (a określa się w ogóle?), bo właściwie niewiele jest tam faktów z życia Waris. Nawet nazwiska poprzekręcali. A co najgorsze zniekształcili postać Waris jak i niektóre jej poglądy, na dodatek dodali kilka wydarzeń kłócących się z rzeczywistością.
Film wydaje się być pogodny, a właściwie początek. Nie wiem dlaczego, ale tak właśnie go odbieram jak i w pewnym stopniu książkę. Może dlatego, że niesie nadzieję, że los afrykańskich dziewczynek się zmieni, polepszy.
Oprócz tego, że, jak książka, uświadamia ludziom o okrutnej praktyce jaką jest obrzezanie małych dziewczynek (z tym, że tutaj jest to mocno wyolbrzymione, bo w filmie Waris ma 3 lata) to opowiada drogę do sławy Waris co jest momentami zabawne. Więc jest to film z przesłaniem, ale nie dramat.
Oczywiście jest historia miłosna, dość przewidywalna.
Ogólnie jednak bez szału, oglądnąć można, ale nie jest to jakaś konieczność.

24 kwietnia 2011

"Cień wiatru" Carlos Ruiz Zafon

tytuł oryginału: La Sombra del Viento
wydawnictwo: MUZA
data wydania: 2011
wydanie pierwsze: 2001
liczba stron: 511
ocena: 3,5

Opis (z okładki):
"Jedna książka może zmienić życie człowieka…

Cmentarz Zapomnianych Książek, miejsce ukryte w samym sercu średniowiecznej części Barcelony. Letnim świtem 1945 roku uliczkami starego miasta dziesięcioletni Daniel Sempere podąża za ojcem - księgarzem i antykwariuszem – ku tajemnicy, która nieodwracalnie zawładnie jego życiem, ojciec prowadzi syna bowiem tam, gdzie znajdują schronienie książki zapomniane i przeklęte.

Zgodnie z tradycją rodzinną chłopiec musi wybrać dla siebie jedną książkę, by ocalić ją od zapomnienia. Wiedziony przeczuciem, spośród setek tysięcy tomów wybiera „Cień wiatru” nieznanego nikomu Juliusza Caraxa.
Mijają lata… Zauroczony powieścią, Daniel próbuje odnaleźć inne książki Caraxa, ale okazuje się, że niemal wszystkie zostały spalone. A komuś bardzo zależy na zniszczeniu ostatniego egzemplarza.
Daniel za wszelką cenę chce odkryć sekret autora, nie podejrzewając, że rozpoczyna się największa i najbardziej niebezpieczna przygoda jego życia. Będzie ona początkiem niezwykłych historii, wielkich namiętności, przeklętych i tragicznych miłości, rozgrywających się w cudownej scenerii Barcelony."


 Zaczęłam czytać różne recenzje na internecie dotyczące tej książki. Czasem tak robię kiedy nie potrafię sprecyzować swoich odczuć co do danej książki czy nie potrafię określić co dokładnie mi się podobało a co nie. Zaczęłam ze stwierdzeniem, że książka ta mi się podobała, ale kiedy zaczynałam nad nią kręcić nosem szybko zabrałam się za pisanie MOJEGO zdania coby opinie innych mi się nie narzuciły za bardzo.

Kiedy zaczynałam czytać, mając w pamięci wiele dobrych opinii, spodziewałam się jakiegoś wzniosłego dzieła, które wzruszy i pouczy. Pamiętałam wrażenia po Grze anioła, ale je zlekceważyłam.
I niestety znów się zawiodłam. Tym razem mniej, ale chciałabym przestrzec te z Was, które nie czytały jeszcze książek Zafona- nie spodziewajcie się Bóg wie czego.

Miałam nadzieję na powieść lekko filozoficzną- a otrzymałam coś na kształt kryminału. Jest dużo akcji, intryg, knowania, dużo tajemnicy i zaskoczenia. Owszem jest to opowieść okraszona wspaniałymi opisami, wręcz bajkowymi- polubiłam Zafona za te opisy, lekkim humorem, gdzieniegdzie można podziwiać zdjęcia Francesca Catala- Roca, niektóre postaci są ciekawe, tajemnicze, wyraziste ale...
Są też bohaterzy jacyś tacy bladzi, słabo wypadający przy reszcie, jak np. Daniel. Początkowo wydawał mi się bliski- młody chłopak, buntownik. W książce występuje za dużo dramatyzmu mym zdaniem. Pod koniec, wprawdzie, wszystko się zmienia, ale cała ta książka to zbiór ludzi dotkniętych przez los. Wszyscy smutni, nieszczęśliwi (oprócz, np. Fermina). Ja rozumiem wojna itd. Ale...

No cóż może pominęłam po prostu to:
„Świat wokół nas jest światem cieni, Danielu, a magii w nim za grosz.” 

Sama nie potrafię sprecyzować co mi się w niej nie podobało. Niby szybko się czytało, przyjemnie, świetny klimat Barcelony, ale jakoś brak tej książce jakiegoś precyzyjnego przesłania. Jest wiele cytatów, które można umieścić, ale nic jakoś nie wynika z zachowania bohaterów. Znowu czasem wręcz czułam się jakby ktoś mi wciskał tanie gadki i zaśmiewał się ze mnie.

Nie wiem, nie wiem... Niby odczekałam jeden dzień żeby móc to wszystko sobie przetrawić, ale jakoś nie potrafię. Może powinnam przeczytać Cień wiatru jeszcze raz jak będę starsza?
Zwykle lubię autorów, którzy potrafią wywołać w czytelniku swymi książkami zarówno gniew jak i uwielbienie. Zafon do takich należy, ale bardziej go polubiłam za opis Barcelony niż ogólnie za Cień wiatru.

Nie wiem co mogłabym jeszcze napisać poza tym, że na pewno do niej wrócę. Zapewne moja recenzja jest nieco niezrozumiała, ale trudno...
Streszczę się w jednym zdaniu- podobała mi się, ale czegoś mi w niej brakowało.

Cytaty: 
"W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze."
"Istniejemy póki ktoś o nas pamięta."
"Ludzie są gotowi wierzyć we wszystko, tylko nie w prawdę."
"Naprawdę kocha się tylko raz w życiu, Julianie, nawet jeśli człowiek tego nie zauważa."
"Czytać to bardziej żyć, to żyć intensywniej."
"Bea twierdzi, że sztuka czytania powoli zamiera, że jest to intymny rytuał, że książka jest lustrem i możemy w niej znaleźć tylko to, co już nosimy w sobie, że w czytanie wkładamy umysł i duszę, te zaś należą do dóbr coraz rzadszych."
"Ludzie lubią komplikować sobie życie, jakby już samo w sobie nie było wystarczająco skomplikowane."


Kiedy skończyłam Cień wiatru poczułam, że nie chcę wychodzić z czytelniczego transu. Mimo, że było już późno, a ja powinnam poleżeć i podumać nad tym co przeczytałam, jak zazwyczaj, stwierdziłam, że rozpocznę kolejną książkę. I tu zaczęły się schody, bo najchętniej rozpoczęłabym połowę książek z mojej biblioteczki :) W końcu wybrałam Kwiat pustyni, Godzinę czarownic, Dom z papieru, Ostatni bastion Barta Dawesa i Natalii 5. Przypatrując się temu stosikowi zaczęłam się zastanawiać co wybrać. Próbowałam wybrać wg. różnych kryteriów- liczba stron, pierwsze zdanie... Potem zaczęłam zastanawiać się nad treścią i wyszło mi, że najlepiej zacząć czytać Kwiat pustyni i dobrze wybrałam- wciągnęło mnie :)
Też macie czasem tak, że nie wiecie za co się zabrać? ^^,


Korzystając z okazji- dziękuję za życzenia pod poprzednią notką :)

19 kwietnia 2011

"Z Miśkiem w Norwegii" Aldona Urbankiewicz

seria/cykl wydawniczy: Z Miśkiem...
wydawnictwo: Prószyński i S-ka
data wydania: 12.04.2011
liczba stron: 268
ocena: 6

Opis:
"Na drodze do realizacji marzeń największą przeszkodą jesteśmy my sami!
Jak pisał Monteskiusz, rodzice zaszczepiają dzieciom nie swoją inteligencję, lecz przede wszystkim swoje namiętności. Czy podroż z 14-miesięcznym dzieckiem na kraniec Europy musi oznaczać brawurę i nieodpowiedzialność? Czy narodziny dziecka muszą oznaczać rezygnację z marzeń?

6900 kilometrów
7 krajów
18 dni
Podroż małego Mikołaja na Nordkapp jest najlepszym dowodem na to, że mieszanka fantazji, odwagi i rodzicielskiej miłości może zaowocować niezapomnianą przygodą!"

UWAGA! Uprzedzam, że uwielbienie do fiordów przyćmiła mi zdolność do obiektywizmu i poniższa recenzja jest skutkiem zachwycania się Norwegią... :)

Czy podróż z małym dzieckiem to brawura i nieodpowiedzialność? Szczerze powiem, że początkowo nie byłam przekonana co do tej idei. Sięgnęłam po książkę z ciekawości- czy rodzice dali sobie radę? Sama nie mam dziecka, ale nie wiem czy zdołałabym powziąć decyzję o podróży z takim maluchem.
Książka była dla mnie zagadką. Obawiałam się, że Pani Aldona głównie będzie pisać o swoim dziecku i na nim skupi prawie całą swoją uwagę- wiadomo młode mamy często świata poza swoim dzieckiem nie widzą, że będzie wszystko wyliczać, że, co najgorsze, okaże się nieodpowiedzialną matką, a jeszcze ten podtytuł "Jak łatwo i tanio podróżować z dzieckiem po świecie" napawał mnie przerażeniem, że będzie to tylko poradnik co i jak zrobić. Mimo wszystko ciekawość wzięła górę nad moimi obawami i "zawiodłam" się pod względem moich przypuszczeń. Bardzo się z tego powodu cieszę :)

Mały Mikołaj i jego rodzice zabierają nas w podróż po krajach Skandynawskich. Jest to ich druga wyprawa do Norwegii, którą autorka uwielbia.
Nie spodziewałam się, że urlop można spędzić w 7 krajach i w takich bajecznych miejscach. A tak- to "zwykły" urlop, a autorka książki nie jest żadną "zawodową" podróżniczką.
Pani Urbankiewicz sprawiła, że ma się ochotę wypożyczyć kampera i ruszyć w świat... Bo przecież tak niewiele potrzeba- samochód, zapas jedzenia, niezbędne rzeczy (typu namiot), mapa i dobre chęci, a już mamy ciekawy sposób na spędzenie urlopu.
Do tej pory kiedy marzyłam o podróżach miałam na myśli jakieś ciepłe kraje i wałęsanie się po lasach równikowych, przez myśl mi nie przyszły fiordy. Jednak po przeczytaniu opisów tych wspaniałych miejsc i zobaczeniu tylu fotografii zostałam chyba zarażona miłością do Skandynawii :)

Książka pisana jest w formie pamiętnika, na szczęście autorka nie nudzi i nie smęci- co za ile, gdzie i jak. Opisy poświęca ciekawym miejscom, relację z podróży urozmaica ciekawostkami i faktami historycznymi. Opowieść czasem przeplatana jest wspomnieniami z podróży z 2007 roku. Mimo, że autorka obawiała się poplątania, ale dla mnie wszystko było przejrzyste (no dobra przyznam- raz pomylił mi się rok :P)
Ta książka to nie tylko relacja z podróży, nie tylko rozważania zwykłego człowieka (niezbyt częste, ale zawsze), to także opowieść młodej mamy, która nie słodzi za bardzo macierzyństwa i nie ukrywa, że czasem fajnie jak dziecko śpi i ma się czas dla siebie. Autorka nie okazała się nieodpowiedzialnym rodzicem i mimo, że początkowo powątpiewałam takiemu pomysłowi, to jednak dziecko może lepiej się rozwijać (no nie powiecie mi, że lepsze jest siedzenie w dusznym domu albo przed telewizorem czy komputerem) i trochę zahartować.
Z Miśkiem w Norwegii zawiera wiele pięknych zdjęć. I jedynie żałuję, że były takie malutkie, bo niektóre miejsca na nich przedstawione przyciągały. Mimo małego formatu zdjęcia rozpraszały w lekturze, bo co chwilę musiałam się na nie pogapić :)

Popatrzcie choćby na Drogę Trolli:
(zdjęcie z wikipedii)

Czy zdjęcia Norwegii o północy (dla niewtajemniczonych- w czasie wyprawy panował dzień polarny więc o 24 było jasno jak o 12 :) ), Kjeragbolten, Preikestolen, wodospadu Siedmiu Sióstr...
Kiedy skończyłam czytać długo jeszcze wertowałam książkę wracając do co ładniejszych zdjęć, po czym szybko ją odłożyłam coby mi się za szybko nie rozpadła :)

Zapomniałabym o tytułowym bohaterze książki- Miśku. Oprócz bajkowych miejsc poznajemy także małego podróżnika. Ostatnio mam jakiś pęd do dzieci, dlatego od razu polubiłam Mikołaja. Mimo, że jeszcze nie potrafił mówić i niewiele zdawał sobie sprawy z tego co się dzieje, to wydawał się bacznym obserwatorem i fajnym dzieciakiem.
Zazdroszczę Miśkowi takich rodziców :)

Jedyne czego mi brakowało to mapka z całą trasą i większe zdjęcia.

Uprzedzałam na początku, że będą zachwyty... No cóż mnie książka Pani Aldony i Norwegia urzekły, więc z niecierpliwością czekam na kolejną książkę, a będzie to Z Miśkiem w Portugalii, premiera już w maju! :)

"Jesteśmy losem i dużą dawką szczęścia."*
Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.  

Pisałam wcześniej o zapasie jedzenia- gdyby mieli zaopatrzyć się w podróży to chybaby zbankrutowali- chleb za 7,50, muffinki za 8 zł, lody za 15... Zdzierają jak tylko mogą :P
Zdjęcia do których wracałam najczęściej znajdziecie na stronach 51, 64 (wyobraźcie sobie, że o północy siedzicie na murku przy wodach fiordu i czytacie...), 78, 84, 117, 153 (uwielbiam owce, a poza tym niezwykłość zdjęć w Norwegii- większość tych "zwyczajnych" jest na tle pięknych krajobrazów), 154, 210 ( :) ), 219 (niebo zderza się z ziemią...) i 229.

*cytat z książki Z Miśkiem w Norwegii

18 kwietnia 2011

"Hrabia Monte Christo tom III" Aleksander Dumas

wydawnictwo: Dolnośląskie
data wydania: 2006 (wydanie pierwsze 1846)
liczba stron: 386
ocena: 4/5













Trzeci tom to ostatnie spotkanie z hrabią de Monte Christo.
"Zemsta najlepiej smakuje na zimno."
Monte Christo dobrze o tym wie, dlatego po latach mści się na ludziach szczęśliwych, którzy jednak swoje szczęście budowali na nieszczęściu innych (m.in. jego).
Wszystkie intrygi, wątki znajdują rozwiązanie w ostatnim tomie. Mściciel nadchodzi, by ukarać tych, których czyny zniszczyły mu życie. A może Monte Christo nie zdoła się zemścić? Może udaremnią mu to władze, któraś z jego ofiar, ktoś z rodzinych, a może jego dobre serce? Czy w Hrabii zostały jeszcze jakieś ciepłe uczucia, czy doświadczenia życiowe, nieszczęścia sprawiły, że jego serce zmieniło się w kamień?
Może ktoraś z jego ofiar go zabije?
Jeśli jesteście ciekawi- przeczytajcie te książki :)


"Powieść Aleksandra Dumasa ojca z 1844, uważana za najwybitniejsze dzieło w jego ogromnym dorobku"*
Nie wiem czy to najwybitniejsze dzieło Dumasa, bo jest jedyne jakie do tej pory czytałam, uważam je natomiast za dobre i godne uwagi.

Książka ukazuje nastroje w latach upadku Napoleona i później, a także odmalowuje wiele ciekawych miejsc, zwyczajów z tamtych czasów. Możemy przyjrzeć się tamtejszej elicie, tamtym czasom i priorytetom jakie wtedy mieli ludzie.
"Główna intryga powieści miała być zainspirowana przez akta odnalezione w archiwach policyjnych - historię Pierre'a Picauda, który w 1807 na dzień przed ślubem z piękną i zamożną Małgorzatą Vigoroux został fałszywie zadenuncjowany jako szpieg angielski przez swoich trzech niby-przyjaciół. Po wyjściu z twierdzy Fenestrelle w 1815 odnalazł on autorów donosu i zamordował dwóch z nich, zostawiając w ciele pierwszego nóż z napisem "Numer 1", drugiego zaś trując i zostawiając go przykrytego czarną tkaniną z napisem "Numer 2". Przy próbie ataku na trzeciego z denuncjatorów nazwiskiem Allut sam został jednak zabity. Jego powrót do Paryża był możliwy dzięki skarbowi, jaki odnalazł w Mediolanie, a na ślad którego naprowadził go współwięzień."**
Nie spodziewałam się, że ta historia ma w pewnym stopniu oparcie w rzeczywistości i że może to być podkoloryzowana wersja prawdziwych wydarzeń.

Dumas skonstruował ciekawą fabułę, w trzecim tomie wszystkie kawałki układanki powędrowały na swoje miejsce, w większości przypadków udało mi się przewidzieć bieg wypadków, nawet jeśli tylko trochę wcześniej niż bohaterowie ;)
W książce jest dużo akcji, ale też poznajemy uczucia Monte Christa. Czyta się błyskawicznie oraz szybko i łatwo wciąga.

Hrabia Monte Christo to nie tylko wątek zemsty występuje tam bowiem także wątek miłosny i poniekąd kryminalny.
Kibicowałam szczególnie Walentynie i Maksymilianowi, a tu Dumas rozciągnął tak rozwiązanie ich historii, że aż zwątpiłam w słuszność moich przypuszczeń ;)

Polecam Hrabiego Monte Christo, bo to ciekawa lektura tak dla mężczyzn jak i dla kobiet.


* cytat z wikipedii
** jak wyżej

Cytaty:
"(...) na tym świecie nie istnieje ani szczęście, ani nieszczęście- porównujemy tylko stan obecny z tym, w jakim byliśmy. Tylko ten, kto doznał najokropniejszych niepowodzeń, zdoła odczuć najwyższe szczęście. Kto chciał umrzeć, Maksymilianie, wie, jakim skarbem jest życie."

17 kwietnia 2011

"Miasto kości" Cassandra Clare

tytuł oryginału: City of Bones
seria/cykl wydawniczy: Dary Anioła tom 1
wydawnictwo: MAG
data wydania: czerwiec 2009
wydanie pierwsze: 27 marca 2007
liczba stron: 508
ocena: 4



Uprzedzam, że pisząc o tej książce miałam na uwadze jedynie to, że jest to typowa młodzieżówka fantastyczna. Nie spodziewajcie się więc po niej (książce) cudów.







Miasto kości to właściwie taki paranormalny romans jak Zmierzch czy Szeptem (które nie za bardzo przypadły mi do gustu), ale moim zdaniem jest lepszy od wyżej wymienionych.

Jeśli chodzi o podobieństwa do tego typu książek to mamy tu oczywiście nieporadną nastolatkę, której życie zmienia się diametralnie, gdy poznaje JEGO. ON nazywa się Jace i oczywiście COŚ do siebie czują (a co- tego nie powiem :) ). I oczywiście Jace nie jest człowiekiem.
Jak to bywa w tego typu powieściach język jest prosty, akcja wartka i czyta się szybko.
Co do znaczących podobieństw to chyba tyle.

Nie ma tu jak w Zmierzchu czy Szeptem całkowitego oddania miłości pomiędzy głównymi bohaterami. Nie musimy stale czytać jak to on kocha ją a ona jego i jak to nie mogą być ze sobą (pewnie prawie widzicie jak przewracam oczami :P).
Sama postać Jace'a jest dość ciekawa, jego wygląd nie uosabia charakteru. Jace wygląda, jeśli poznamy już jego charakter, całkiem niewinnie :)

Autorka tworzy całkiem interesujący, magiczny świat i w porównaniu do Szeptem dowiadujemy się całkiem sporo, a lektura pierwszego tomu zachęca do sięgnięcia po kolejne.
Podobało mi się to, że w niektórych sytuacjach nie zawsze można było stwierdzić co się stanie. A także, że zastosowała kilka rozwiązań pewnych wątków dość w tego typu powieściach niekonwencjonalnych (jak na przykład SPOILER to, że Jace i Clare raczej nie będą razem)
W książce nie brakuje nagłych zwrotów akcji i zaskakujących sytuacji.

Bohaterowie są całkiem ciekawie wykreowani. Jace, Alec i Isabelle przypominają mi trójkę kosmitów z Roswell- Maxa, Michaela i Isabelle (zwłaszcza obie Izusie są do siebie podobne ;P) Dodatkowo w książce było wiele innych, w niektórych przypadkach intrygujących postaci.

Jest to książka przeznaczona dla zapewnienia rozrywki, nie oczekujcie, więc błyskotliwych czy głębszych myśli. Na szczęście nie ma tu takich myśli wprowadzonych na siłę. Jak to ktoś powiedział- rozrywka w stanie czystym. Idealna do czytania pod ławką :)

Dziwi mnie, że ludzie porównują tę książkę do Harry'ego Pottera. Ja nie dostrzegam podobieństw- może mnie ktoś oświecić? :P

Podsumowując Miasto kości mi się podobało. Na tle innych tego typu powieści wypada całkiem dobrze, a co najważniejsze jest zachęcającym początkiem serii (czego nie można powiedzieć o Szeptem). Z pewnością sięgnę po kolejne tomy.

Polecam każdemu kto ma ochotę się odprężyć, a chce zapewnić sobie rozrywkę i tzw. przerywnik w czytaniu innych książek.

A tak btw.- okładka pierwszej i trzeciej części mi się podoba, ale co u licha jest na okładce 2 tomu!? Tylko proszę nie piszcie, że to wyobrażenie Clare...

16 kwietnia 2011

"Córki hańby" Jasvinder Sanghera

tytuł oryginału: Daughters of Shame
wydawnictwo: Prószyński i S-ka
data wydania:1 kwiecień 2011 
wydanie pierwsze: 2009 
liczba stron: 248

Opis:
"Książka, która otwiera oczy na okropieństwa, będące udziałem kobiet traktowanych przez swoje rodziny jak niewolnice. Szczera i głęboko poruszająca opowieść o rozpaczy, odwadze i nadziei.
„Córki hańby” to zbiór historii kobiet – faszerowanych narkotykami, bitych, więzionych, gwałconych i terroryzowanych w czterech ścianach domów, w których dorastały – takich jak Shazia – porwana i wywieziona do Pakistanu, by poślubić człowieka, którego nigdy nie widziała, czy Banaz – zamordowana przez własną rodzinę po tym, jak spróbowała uciec przed przymusowym małżeństwem. To także opowieść o Jasvinder Sangherze, która pomagając tym kobietom, ryzykuje życie własne i swoich dzieci. Bo to świat, w którym cierpienie tak wielu staje się wyzwaniem dla garstki niezwykle odważnych.
"


Kiedy byłeś dzieckiem dostawałeś zabawki, oglądałeś bajki, bawiłeś się z kolegami, rodzice otaczali Cię miłością i opieką.
Wchodząc w wiek nastoletni przeżywałeś miłostki, kiedy tylko chciałeś mogłeś iść do kina czy na spotkanie z kolegami. Jak często zdarzało Ci się nie pytać rodziców o zgodę? Jak często wracałeś zbyt późno? Jak często uniknąłeś kary, sprzeciwiałeś się rodzicom czy sprawiałeś im przykrość? Rodzice kochali Cię, zachowywali się wobec ciebie pobłażliwie.
Kiedy wkraczałeś w dorosłość stawałeś się samodzielny jednocześnie mając wsparcie w rodzinie.

Bohaterkom Córek hańby nie było dane zaznać tych uczuć, tych dobrodziejstw, dla nas tak oczywistych, że często nawet nie docenianych.
W swoim życiu nie zaznały miłości, wsparcia, troski. Nie dane im było stać się samodzielnymi. Zostały wychowane w zamkniętym społeczeństwie, odizolowane od świata białych, gdzie były stale nadzorowane, decydowano za nie i nie zaznały ciepłych uczuć.
Zmuszanie do małżeństw, maltretowanie, wykorzystywanie seksualne- coś co w ich świecie było "normalne", dla nas jest niepojęte.

Nie wiem czy mogę z czystym sumieniem polecić tę książkę każdemu. Wątpię czy osoby bardzo wrażliwe będą w stanie ją dokończyć. Ja sama nie raz musiałam przerywać lekturę, bo byłam zbyt poruszona czy wręcz zmęczona ogromem ludzkich tragedii.
Dlatego też podziwiam autorkę za siłę jaką ma w sobie, by mogła wysłuchiwać tych historii, niekończących się ludzkich dramatów i by mogła pomagać tym zagubionym dziewczynom.

Jasvinder przede wszystkim uświadamia nam o problemach jakie dotykają kobiety i dziewczyny z azjatyckich rodzin, próbuje wytłumaczyć nam co kieruje ich rodzinami, co oznacza dla nich izzat, czyli honor, ale też opowiada o działalności Karmy Nirvany i znaczeniu jakie wywiera na jej życiu.

Kiedy czytałam Córki hańby nie mogłam uwierzyć, że to co opisuje Sangera jest prawdą.
Autorka nie pisze kwiecistym językiem, na kartach jej powieści nie znajdziemy sentencji, z prostotą opowiada o historiach dziewczyn, którym pomagała.
Rozpoczyna bez ogródek już na wstępie powalając czytelnika. Lektura Córek hańby wywołuje wiele emocji, przede wszystkim złość i bezsilność.

Podziwiam bohaterki Córek hańby za odwagę i to, że potrafiły uciec od toksycznej rodziny. Ucieczka z takiego domu to ogromny krok w stronę normalnego życia, ale poradzenie sobie na "wolności" to nie lada wyzwanie.Okropna samotność, naiwność, nieprzystosowanie sprawiają, że te pierwsze miesiące nie są dla nich łatwe. Są też takie, które nie mogą sobie poradzić z samotnością czy ciągłym strachem o własne życie i wracają do domów...

Otwiera oczy na okropieństwa będące udziałem niektórych kobiet.
I to prawda. Do tej pory nie wyobrażałam sobie nawet by coś takiego miało miejsce. Książka ta uświadamia co tak naprawdę dzieje się za zamkniętymi drzwiami "idealnych" azjatyckich rodzin, skalę tego procederu i bezradność władz.

Dlaczego? To zawsze pierwsze pytanie, jakie ciśnie się na usta w wypadku takich tragedii, a odpowiedź jest nieodmiennie taka sama: ponieważ rodzina była przeświadczona, że ofiara okryła ją hańbą.
Sanghera w pewnym sensie rozumie takie postępowanie (oczywiście nie aprobuje go), natomiast my, Europejczycy chyba nigdy go nie zrozumiemy.

Literatura tego rodzaju jest niezwykle potrzebna, aby uświadomić ludziom niektóre sprawy. W tym przypadku, aby pokazać co tak naprawdę dzieje się w społeczności azjatyckiej i aby ludzie poznali Azję z nieco mniej bajkowej strony.

Lektura Córek hańby jest niemalże obowiązkowa, a polecam ją bez względu na płeć (a błędne byłoby bowiem przekonanie, że problem dotyczy tylko kobiet).

Życzę Jasvinder i Karmie Nirvanie, aby pomoc przez nich niesiona okazała się skuteczna i aby działalność organizacji wciąż trwała i się rozszerzała!

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.

15 kwietnia 2011

Stosik darowany

1. Z Miśkiem w Norwegii Aldona Urbankiewicz
2. Córki hańby Jasvider Sanghera
3. Hakus pokus Katarzyna Leżeńska; Darek Milewski
4. Umów się i giń Robert Buczek
5. Polowanie na "Czerwony Październik" Tom Clancy




Stosik "darowany", bo trzy pierwsze od Wydawnictwa Prószyński i S-ka (za co serdecznie dziękuję!) a dwie kolejne od szwagra (za co gorąco dziękuję! ;D)

Córki hańby właśnie czytam, Hakus pokus już przeczytane (a recenzja o tutaj), a Z Miśkiem w Norwegii sfotografowane od razu po wyjęciu z koperty :) Wstęp przeczytałam i szykuje się ciekawa lektura :)

13 kwietnia 2011

Byłam w bibliotece...

A jakże ambitny i prosty miałam plan! Zabrać trzy książki: Królowa potępionych, Hrabia Monte Christo tom III i jakąś Ahern, w tejże kolejności i wyjść. Ale nie było pierwszej... I mój plan stety-niestety nie wypalił...
A oto efekt mojej (nie)udanej wizyty w bibliotece:

1. Aravind Adiga Biały tygrys
2. Marek Krajewski Erynie
3. Umberto Eco Zapiski na pudełku od zapałek 1981-1991
3. Waris Dirie; Cathleen Miller Kwiat pustyni
4. Aleksander Dumas Hrabia Monte Christo tom III
A w tle kawałek tapety mojej ukochanej Barcy... która jest obiektem małej wojny ze szwagrem :> (tapeta po części też :P)




1. Ha! Nie wiecie nawet jakie było moje ZDUMIENIE, że biblioteka ma ją w swoich zbiorach. Kiedyś przeczytałam opis na LC i od niechcenia dałam "Chcę przeczytać", ale sądziłam, że nasze drogi nigdy się nie skrzyżują, a tutaj... taka piękna niespodzianka! W dodatku znalazłam ją pod etykietką "Literatura faktu", więc zanim zacznę czytać muszę pobuszować w internecie i sprawdzić czy książka naprawdę opisuję prawdziwe wydarzenia.

2. A tę akurat znalazłam w dziale nowości i to ona stała się sprawczynią całej tej "katastrofy" :P

3. Ta była chyba pod "Reportażami". Zobaczyłam Eco- wzięłam. Od dawna obiecywałam sobie zapoznanie się z kunsztem tego pisarza, a że fragment Zapisków mieliśmy kiedyś w książce do polskiego, więc nawet nie czytałam opisu. Na szczęście wzięłam pierwszą część Zapisków (całkiem tego nieświadoma). Później zauważyłam jeszcze Imię róży, ale stwierdziłam, że jeden Eco wystarczy.

4. Ta również z "Literatura faktu", pisano o niej na blogach, więc wzięłam :)

5. Jedyna książka z "listy" jaka przywędrowała ze mną do domu.

A dlaczego ta wizyta to taka "katastrofa"? Bo obiecałam sobie, że wezmę TYLKO te trzy wcześniej wspominane książki i poczytam trochę ze swoich... A przede wszystkim że nie będę brać za dużo książek. Jak zwykle skończyło się tylko na liście :P Miałam brać jeszcze Na końcu tęczy Ahern...Ale miałam już 5 książek, z których żadnej nie mogłam odłożyć- byłoby mi żal... I wtedy czym prędzej wyszłam z biblioteki, bo wiem, że zobaczyłabym jeszcze niejedną, która wołałaby "WEŹ MNIE!" :P

Mimo wszystko bardzo się cieszę ze zdobyczy bibliotecznych :) Stosik liczy pięć książek, wszystkie łącznie mają 1280 stron, a średnio każda z nich ma 256 stron :)

Pozdrawiam i życzę silnej woli (lepszej niż moja)! :)

P.S.:
Dodałam etykiety Stosiki biblioteczne i Stosiki własne, wychodzi na to, że prawie 3 razy częściej (a właściwie nie prawie, bo spodziewam się dwóch paczek i za niedługo wrzucę tu zdjęcie z książkami, które ostatnio zasiliły moje półki) prezentuję tutaj książki kupowane... I nie wiem czy cieszyć się czy nie :P

12 kwietnia 2011

"Oddział chorych na raka" Aleksander Sołżenicyn

tytuł oryginału: Раковый корпус
wydawnictwo: Czytelnik
data wydania:1992
wydanie pierwsze: 1968
liczba stron: 444
ocena: 6














Opisu chyba nie muszę dodawać, tytuł mówi sam za siebie.
Choć wiele myśli kłębi mi się w głowie sama nie wiem co mam napisać...
Książka ta jest taka subtelna, spokojna, smutna, prosta...
I niesie ze sobą wielki ładunek emocjonalny.



Sołżenicyn ukazuje nam historię różnych ludzi. Cieszyło mnie to, że nie pominął także lekarzy, pielęgniarek, a także tego zwykłego personelu szpitalnego- sprzątaczek. Na pierwszym planie są oczywiście pacjenci. Nie jest to opis szczegółowy, ale książka zawiera w sobie wiele historii. Nie wiem czy można mieć pewność, które z nich są prawdziwe, a które nie, czy w ogóle jakiekolwiek są prawdziwe, ale wydaje mi się, że przedstawiają podobne historie wielu innych ludzi.
W Oddziale chorych na raka autor ukazuje nam postrzeganie życia i śmierci, a także choroby przez różnych ludzi. Przede wszystkim pokazuje jak nieuchronna jest śmierć, że dotyka zarówno tych "lepszych", wysoko postawionych, których nie powinna w żadnym wypadku dosięgnąć, jak i tych uczciwych, doświadczonych przez życie czy wręcz ówczesnego "marginesu społeczeństwa".


Wiele się mówi o alegoryczności tej książki. Że ukazuje ona państwo totalitarne i jego zepsucie, że jest jego krytyką. Było tam wiele rozmów czy rozmyślań dotyczących komunizmu, ukazanie myśli ludzi "omotanych" przez system. Byłam szczerze zdumiona jak zdołali im wyprać mózgi i to tak żeby z przekonaniem powtarzali te wszystkie hasła i w razie potrzeby "nawracali" tych, którzy myśleli "niewłaściwie" (czasem miałam wrażenie, że jeśli już myśleli to było coś "nie w porządku"). Odniosłam wrażenie, że te wykłady o wyższości komunizmu są niezrozumiale nie tylko dla mnie, ale także dla bohaterów tej książki.


Podczas czytania tej książki wpadłam w melancholijny nastrój. Bije z niej szczególny spokojny smutek. Nawet pogoda nie była wesoła- kiedy czytałam za oknem stale towarzyszyły mi ciężkie, szare chmury, nierzadko także postukiwanie deszczu o szybę.
Nie potrafię zdefiniować tego smutku, ale jest on taki szczególny... Na początku napisałam, że Oddział chorych na raka jest subtelny. Z jednej strony tak, ale z drugiej Sołżenicyn nie owija w bawełnę. I tu objawia się prostota. Nie spodziewajcie się górnolotnych słów, cytatów czy haseł. Autor opowiada o wszystkim z rozbrajającą prostotą i to sprawia, że przekaz jest wyraźniejszy, dociera brutalniej, ale dokładniej.

Bohaterzy są różni. Spotykamy ludzi dobrych i złych, uczciwych i niegodziwych, są ludzie prości i bogaci, naiwni, osamotnieni, zmęczeni, doświadczeni przez życie... I niemal każdy ma jakąś historię, a autor stara się im wszystkimi poświecić choćby chwilkę.

Poświęca także trochę uwagi łagrom, a trochę więcej sytuacji ludzi ogólnie po wojnie. 
Opisuje po trosze system leczenia i sytuację pacjentów z punktu widzenia lekarskiego. Byłam przerażona. Dezinformacja, zbyt wielka ilość pacjentów, za mało lekarzy, a same metody leczenia... Fakt gdzieniegdzie w Polsce jest podobnie, ale, mam przynajmniej taką nadzieję, że z leczeniem nowotworów radzimy sobie lepiej.

Kiedy czytałam Oddział chorych na raka czułam się jakbym sama była w tym szpitalu. Mało tego jakbym słuchała opowieści jednego z pacjentów. Może Kostogłotowa? Pacjent ten był początkowo normalny, później stawał się coraz bardziej przygnębiony, potem towarzyszył mu już tylko ten spokojny smutek, znużenie, poczucie bezradności... A ja odczuwałam wszystko razem z nim.
Pozycja ta wzbudziła we mnie wiele emocji.

Mogłabym tak pisać i pisać, powoli przechodząc do konkretnych sytuacji i mimo, że czuję się jakbym o wielu ważnych sprawach nie napisała, uważam, iż tutaj powinnam skończyć. Mogłabym tak pisać całą noc, ale nie sądzę, żebym napisała dlaczego tak naprawdę Oddział tak mnie poruszył, co zdarza się nielicznym książkom.
Jednocześnie dziwię się, że niektórym się nie spodobał i tym, którzy się nudzili podczas czytania. Fakt nie ma tam wartkiej akcji, ale muszę przyznać- ja wciągnęłam się w czytanie niesamowicie a los pacjentów nie był mi obojętny i mimo, że niektórzy nie byli dobrzy... czy zasługują na całkowite potępienie, wyrzuty w takiej sytuacji?


Oczywiście pozycję gorąco polecam, dodaje do ulubionych i
już wiem jaka będzie następna kupiona przeze mnie książka, bo jestem pewna- będę do niej wracać jeszcze nie raz, a Archipelag Gułag niezwłocznie dopisuję na listę.




Cytaty:
"- A było to tak. Rozdawał Allah życie i dawał wszystkim zwierzętom po pięćdziesiąt lat, że niby wystarczy. A człowiek przyszedł ostatni i Allah miał dla niego już tylko dwadzieścia pięć. (...) Obraził się człowiek: mało! Allah powiada: wystarczy. A człowiek swoje: mało! No to idź, mówi Allah, i poproś, może ci kto odda ze swoich. Poszedł człowiek, spotkał konia. "Słuchaj - mówi - dostałem za krótkie życie. Odstąp mi trochę lat." - "Proszę, weź sobie dwadzieścia pięć." Poszedł dalej, spotkał psa. "Ty, pies, odstąp mi trochę lat życia!" - "Proszę, weź sobie dwadzieścia pięć." Poszedł dalej. Małpa. Ona też odstąpiła mu dwadzieścia pięć. Wrócił do Allaha. A Allah mówi tak: "Sam zadecydowałeś. Przez pierwsze dwadzieścia pięć lat życia będziesz żyć jak człowiek. Drugie dwadzieścia pięć będziesz harować jak koń. Trzecie dwadzieścia pięć będziesz szczekać jak pies. A przez ostatnie dwadzieścia pięć lat będą się z ciebie śmiać jak z małpy...""
Historyjka opowiadana przez pacjenta pacjentowi. Niby taka prosta dla prostych ludzi, ale przemówiła do mnie jakoś szczególnie i nie dała o sobie zapomnieć od początku lektury.


"Żyje się po to, żeby być szczęśliwym."
Niby taka prosta prawda, a taka trudna do zrealizowana. A ludzie, którzy przeżyli łagry byli szczęśliwi z tego, że żyją. Po prostu.

"To nie dobrobyt czyni nas szczęśliwymi, lecz dobroć i sposób widzenia własnego życia. I jedno, i drugie zawsze zależy od nas samych: człowiek zawsze może być szczęśliwy, jeśli tylko tego zechce, i nikt nie jest w stanie mu przeszkodzić."

"Miłość do zwierząt nie warta jest w dzisiejszym świecie ani grosza,a już przywiązanie do kotów wywołuje śmiech.Ale gdy przestajemy lubić zwierzęta,czy nie powoduje to,że następnie przestajemy lubić także ludzi?"

"Któż to jest optymista? To człowiek, który mówi: wszystko idzie źle, wszędzie jest jeszcze gorzej, ale mnie się udało, mnie jest dobrze. I cieszy się tym, co ma.
A pesymista? Pesymista powiada: wszystko idzie wspaniale, wszędzie jest dobrze, tylko mnie się nie udało, mnie jest źle. I bezustannie zadręcza się swoją ciężką dolą.
"

"Życie na pozór nie dostarczyło jej żadnych radości, żadnych jaśniejszych chwil- praca i zmartwienia, praca i zmartwienia- a teraz okazywało się, jak cudowne było to życie, jak rozpaczliwie nie chciało się go utracić!"

"Od dwóch tysięcy lat wiadomo, że mieć oczy- nie znaczy widzieć."

10 kwietnia 2011

"Hrabia Monte Christo tom II" Aleksander Dumas

wydawnictwo: Dolnośląskie
data wydania: 2006 (wydanie pierwsze 1846)
liczba stron: 451
ocena: 4,5/5










Po raz drugi spotykamy się z hrabią de Monte Christo, jednakże tym razem już w całej książce przyglądamy się z boku jego poczynaniom. Ten zabieg jest niezbędny, gdyż inaczej od razu domyślilibyśmy się wszystkiego, a tak nie możemy z całkowitą pewnością stwierdzić jakie skutki będzie miało dane działanie. A hrabia przeciwnie, przewiduje wszystko z zastraszającą nieomylnością. Każde jego działanie, rozmowa ma jakiś cel. W jego obecności nic nie zdarza się przypadkiem. Niemal całkowicie obcy jest nam ten ekscentryczny arystokrata w porównaniu z Edmundem Dantesem, młodzieńce, poznanym w pierwszym tomie.

Ale po kolei. W Paryżu zjawia się znany nam już hrabia Monte Christo, początkowo gości u Alberta de Morcerfa. Na śniadaniu i później poznaje kilka ważnych, bogatych osób. Wydawałoby się, że to zwykłe wprowadzenie w świat bogatych paryżan. Jednakże czytelnik uświadamia sobie, że postacie te nie są mu obce... 


Przez cały tom II przyglądamy się temu jak hrabia knuje intrygę, a jej nici oplatają osoby z pozoru nie związane z przeszłością Dantesa. Trochę pozapominałam kto jest kto, więc przyglądanie się poczynaniom Monte Christa było tym ciekawsze, że nie zawsze domyślałam się do czego może doprowadzić dany czyn. I przyznam się szczerze, że nie wszystko ułożyło mi się w całość dlatego też na mojej liście książek z biblioteki III część znalazła się już na początku czytania.


Książkę czytało się szybko, akcja porywa czytelnika natychmiast. Dumas wprowadził nas w świat bogatych paryżan i trochę nim potrząsnął, dlatego ciekawa jestem jak to wszystko się skończy. Hrabia Monte Christo wzbudził ogólny zachwyt (mam na myśli postać ;) ), ale już wyobrażam sobie te przerażone twarze w III tomie i uśmieszek hrabiego. A może Dumas nas zaskoczy? Myślę jednak, że nie. W każdym razie z niecierpliwością czekam na rozpoczęcie czytania kolejnego tomu.

Muszę przyznać, że II tom podobał mi się bardziej niż I.





Na stronie Prószyński i S-ka pojawił się wywiad z autorami Hakus Pokus.
Dla mnie oprócz kilku innych fragmentów ciekawe okazały się te informacje:

Czy napiszecie dalszy ciąg „Hakusa”? A może wykorzystacie tych samych bohaterów i ich świat w jakiejś innej historii?

DM: Losy bohaterów będą miały dalszy ciąg. Znajdziemy ich w innym miejscu (ale również w stanie Waszyngton), w dużym stresie emocjonalnym i finansowym. Beata zostanie zmuszona do działania na własną rękę, choć przypuszczam, że pomogą jej zmobilizowani na tę okoliczność dawni koledzy z CounterVision.

Książka kończy się tuż przed ważnym spotkaniem, od którego zależą dalsze losy co najmniej jednego z bohaterów. Dlaczego przerwaliście akcję w tym punkcie? To bardzo dziwny moment. Można było dopisać co najmniej jeszcze jeden rozdział...

DM: Pewnie, że można było napisać jeszcze jeden rozdział. I ten rozdział był! Zniknął, bo będzie dalszy ciąg, który ułoży się w następną powieść. 
 Cieszy mnie ta informacja. Ciekawa jestem jak się potoczą dalsze losy Roberta i Beaty, mam też nadzieję, że będzie więcej o hakerach :)