30 lipca 2012

"Jak makiem zasiał" Anna Trojan

seria/cykl wydawniczy: Asy kryminału
wydawnictwo: Prószyński i S-ka
data wydania: lipiec 2012
liczba stron: 264
















Zgadzam się ze stwierdzeniem, któregoś z bloggerów, że w serii Asy kryminału wydawnictwa Prószyński i S-ka jeśli książka nie jest rewelacyjna to przynajmniej dobra. Wprawdzie to dopiero druga przeczytana przeze mnie książka z tej serii, ale jak do tej pory oprócz świetnej oprawy graficznej spotykam się także z zadowalającą treścią.

W Jak makiem zasiał trup ściele się gęsto już od pierwszych stron, co ciekawe nie dochodzi jednak do morderstw. Mamy natomiast do czynienia z oprawcą, który rozkopuje groby i bezcześci zwłoki kobiet. Sprawę usiłuje rozwikłać Kornel Połżniewicz, miejscowy komisarz. Jednak nie wszystko jest takie jak się wydaje, a wypadki sprzed kilku tygodni- zniknięcie córki rzeźnika i samobójstwo młodego studenta nabierają nowego znaczenia. Na dodatek mamy miejscowy szpital dla obłąkanych, który zdaje się skrywać wiele tajemnic…

Opis zapewne Was zaciekawił, ba na pewno jeśli jesteście fanami kryminałów, brzmi tajemniczo. I mnie zwabił i sprawił, że pokusiłam się na tę książkę. W zasadzie nie powinnam na nią narzekać, bo tajemnic tam faktycznie dużo, w tym względzie czytelnik jest usatysfakcjonowany i ogólnie to dobry kryminał. Jednak czegoś mi w tej książce zabrakło. Czego? Sama nie wiem.

Może to kwestia tego, że książka jest wg. mnie zbyt krótka. Ale to raczej dobrze o niej świadczy. Poza tym niestety zabrakło mi w niej klimatu, co już jest ewidentną wadą. Gdyby na okładce nie napisano, że akcja toczy się w małym miasteczku pod koniec XIX wieku to nie zdołałabym jej umiejscowić. Klimat w założeniu stylizowany na wiek XIX jest jakiś taki kulawy. Mam wrażenie, że autorka chciała jedynie utrudnić śledztwo i nie zaprzątać sobie głowy dzisiejszymi procedurami i wynalazkami, dlatego rzuciła bohaterów w ten, a nie inny okres dziejów, natomiast by dodać autentyczności tu rzuciła fajkę, tam dorożkę i tłem już się nie interesowała.
Do tego postać komisarza jakaś taka bezpłciowa, co jest niestety dużym minusem, bo to główna postać, na dodatek to już drugi nerwowy śledczy na jakiego ostatnio natrafiłam. Rozumiem, że mając taką sprawę na głowie jest się nerwowym, ale jeśli 1/3 tekstów postaci jest narzekaniem to staje się irytujące. 

Książka Anny Trojan posiada jednak niewątpliwe plusy, które sprawiają, że warto po nią sięgnąć. Jeśli się wciągniemy wady schodzą na dalszy plan. Przede wszystkim zaletą jest mnóstwo tajemnic. Pierwsza to oczywiście: kto jest oprawcą z cmentarza? Czy uda się go złapać na gorącym uczynku? Dlaczego to robi? Poza tym ciekawość wzbudza sprawa szpitala dla obłąkanych, gdyż krążą plotki o eksperymentach przeprowadzanych na chorych przez doktora Szeptowskiego. Pozostaje także, sprawa zniknięcia Adeli i śmierci Tomasza.
Co ciekawe sprawa osoby, która bezcześci zwłoki wyjaśnia się już w połowie książki, jednak nie jest to koniec dziwnych wydarzeń. I tak zagadki mnożą się…

Annę Trojan można niewątpliwie pochwalić za ciekawą fabułę i nieustanne napięcie, które nie słabnie do samego końca. Trochę szkoda, że autorka postawiła na fabułę zaniedbując trochę klimat książki, jednak Jak makiem zasiał, pomimo wad, jest kryminałem z krwi i kości, który wielbicielom tego gatunku mogę polecić.

ocena: 4/6 (wahałam się pomiędzy 3,5 a 4, ale ostatecznie książka jest całkiem dobra, dlatego 4)
 
Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.  


Baza recenzji Syndykatu ZwB

25 lipca 2012

"Nieznośna lekkość maślanych bułeczek" Alexander McCall Smith

tytuł oryginału: The Unbearable Lightness of Scones
tłumaczenie: Elżbieta McIver
seria/cykl wydawniczy: 44 Scotland Street tom 5
wydawnictwo: Muza
data wydania: marzec 2012
data wydania oryginału: 2008
liczba stron: 320
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 Przecież to właśnie jest prawdziwa Szkocja. (...) To jest nasza rzeczywistość.
 Lektura kolejnego tomu serii 44 Scotland Street jest jak spotkanie ze starymi znajomymi. Muszę przyznać, że na początku nie mogłam sobie przypomnieć kto jest kim, w końcu czytałam dopiero jeden tom i to jakiś czas temu, jednak to wrażenie szybko minęło i poczułam się jakbym znów znalazła się "na starych śmieciach".

W życiu bohaterów serii wiele się dzieje. Po pierwsze Mathew pobiera się z Elspeth i przy tej okazji autor raczy nas rozważaniami, a czasem wątpliwościami świeżo upieczonego męża. Poza tym zmienia się sytuacja Bertiego, najmłodszego bohatera, który może i dalej zmaga się z despotyczną matką i nieznośną koleżanką z klasy, ale dzięki pomocy ojca udaje mu się wstąpić do skautów. Domenica w dalszym ciągu zajmuje się sprawą ukradzionej przez sąsiadkę niebieskiej filiżanki, kiedy prosi o pomoc Angusa okazuje się, że Antonia ma ciekawsze rzeczy na sumieniu... Duża Lou znów zmaga się z jakobińską manią Robbiego, a Bruce... Bruce diametralnie się zmienia.

Jak widzicie na 44 Scotland Street nigdy nie jest nudno i wciąż dzieje się coś ciekawego, a autor zgrabnie potrafi opowiedzieć losy tych kilku postaci. Już pomijając to, że potrafi ciekawie i z przymrużeniem oka sportretować szkockie społeczeństwo to jest to bardzo przyjemna w odbiorze, bo napisana lekkim językiem, obyczajówka. Alexander McCall Smith potrafi poruszać poważne tematy, jednak nawet wtedy widoczne jest jego poczucie humoru, dlatego nawet pomimo obecności ważkich tematów z książki bije charakterystyczne dla całej serii ciepło.

Myślę, że warto zajrzeć na 44 Scotland Street, bo śledzenie losów ich mieszkańców to świetna rozrywka i sposób na relaks. I nieważne, od którego tomu zaczniecie, ile pominiecie jestem pewna, że odnajdziecie tam przyjaciół, którzy zawsze ciepło Was przyjmą.

ocena: 5/6

Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu Muza.

12 lipca 2012

"Handlarz śmiercią" Sara Blædel

Recenzja bierze udział w konkursie portalu ZwB

tytuł oryginału: Grønt støv
tłumaczenie: Iwona Zimnicka
seria/cykl wydawniczy: Louise Rick tom 1
wydawnictwo: Prószyński i S-ka
data wydania: czerwiec 2012
data wydania oryginału: 2004
liczba stron: 368










 Skandynawskie kryminały jakoś mnie nie zachwycają, choć niewiele mogę na ich temat napisać, bo do tej pory czytałam tylko książki Läckberg, Larssona i Mankella z czego do gustu przypadła mi tylko Trylogia Millenium Larssona. Lektura Handlarza śmiercią jest moim pierwszym spotkaniem z duńską literaturą.

Książka Sary Blædel przybliża nam pracę kopenhaskiego Wydziału Zabójstw dzięki policjantce w nim pracującej- Louise Rick. Zajmuje się ona właśnie zabójstwem młodej dziewczyny, Karoline. Jednocześnie prowadzona jest sprawa zabójstwa dziennikarza, redakcyjnego kolegi Camilli Lind, która jest najlepszą przyjaciółką Louise. Camilla to młoda i zapalczywa kobieta, więc zaczyna węszyć wokół sprawy zabójstwa swojego kolegi, jednak sprawy zaczynają przybierać niebezpieczny obrót...

Dzięki temu, że wciągnęłam się mocno w czytanie Handlarza śmiercią nie narzekałam na to, że w książce niewiele się dzieje, niektórym jednak może to przeszkadzać. Bowiem policja praktycznie stoi w miejscu, mało jest śladów, a jeśli jakieś są to słabe i wątpliwe. Sprawia to, że czytelnik żądny wrażeń, łamigłówek i nieustannego pościgu za mordercą będzie zawiedziony. Mnie to jednak nie przeszkadzało, gdyż jak pisałam książka bardzo mnie wciągnęła, a poza tym wydaje mi się, że jest to jedna z najbardziej zbliżonych do rzeczywistości książek o pracy w policji jaką czytałam i to uważam za jej największego plusa.

Początkowo postać Louise mnie irytowała, bo wydawała mi się okropnie przewrażliwiona, co chwilę krzyczała i była nerwowa. Potem się jakoś przyzwyczaiłam ;) Fakt, ludzie są różni, a bohaterowie literaccy najczęściej są niemal idealni i należałoby pogratulować autorce za to, że miała odwagę wykreować takie, a nie inne postacie, ale według mnie Louise niezbyt nadaje się do lubienia.

Zakończenie choć zupełnie niespodziewane i mnie zaskoczyło to jednak mi się niezbyt podobało. Całe to wyjaśnienie jakieś takie naciąganie, a postać Klausa Westa w jego świetle, wręcz dziwna, natomiast Fina odarto z całej fascynującej otoczki i pozostawiono jako naiwnego co bardzo mi się nie spodobało.
Mimo wszystko ciekawa jestem jak potoczy się prywatne życie Camilli i Louise.

Nie sposób także nie wspomnieć o swoistych "kwiatkach" jakie w tej książce znalazłam, nie wiem czy to kwestia tłumaczenia czy autorki, ale pierwsze zadnie jakie czytamy: Komórka na parapecie powarkiwała, sprawiło, że podniosłam wzrok znad książki i zastanowiłam się czy na pewno chcę ją przeczytać. Jeszcze kilka takich dziwnych zdań się znalazło, na szczęście im więcej stron ubywało tym mniej ich znajdywałam. Mimo to muszę zacytować jeszcze jedno, które dowodzi jak fantastyczną kobietą jest Rick (akurat rozmawiała z nieznanym mężczyzną przez telefon): Wyczuła, że zesztywniał, i usłyszała, że zapalił papierosa. Szkoda, że ja takich zdolności nie posiadam...

Trudno mi stwierdzić czy polecam Handlarza śmiercią czy nie. Ma kilka zalet, ale niestety także wady, dlatego sami musicie zdecydować czy jesteście ciekawi książki Sary Blædel. Ja pierwsze spotkanie z duńską literaturą uważam za całkiem udane.

ocena: 3,5/6
Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.  


Baza recenzji Syndykatu ZwB

11 lipca 2012

"Blog, osławiony między niewiastami" Artur Andrus

wydawnictwo: Prószyński i S-ka
data wydania: maj 2012
liczba stron: 576














Pana Artura Andrusa na scenie zobaczyłam po raz pierwszy oglądając kabaretowy serial improwizowany "Spadkobiercy". Tak naprawdę trudno napisać o czym on jest, bo i sami aktorzy dopiero przed wyjściem na scenę omawiają z grubsza o czym ma być odcinek. Serial jest świetny i polecam go każdemu. Nie sposób nie dostrzec w nim pana Andrusa, bo jest dość wyrazistą postacią i ma ciekawe poczucie humoru.

A jak jest z jego tekstami? Niewątpliwie odnajdziemy w nich jego sceniczne poczucie humoru, jeśli dodamy do tego jeszcze szczyptę ironii i złośliwości (ale takiej pozytywnej, raczej powinnam pewnie użyć określenia "uszczypliwości") to mamy przepis na świetną książkę! W każdym razie dobrą rozrywkę na kilka dni mamy zapewnioną.

Trudno także napisać konkretnie o czym jest książka Andrusa, bo jest to zbiór tekstów z jego blogu od końca 2006 roku do początku 2012, pisze on o przeróżnych rzeczach, wydarzeniach, w jednej notce możemy odnaleźć kilka tematów. Oprócz luźnych uwag czy spostrzeżeń na temat otaczających nas absurdów, ale też drobnych błędów czy sytuacji, w których sami nie dopatrzylibyśmy się czegoś zabawnego, w Blogu osławionym między niewiastami możemy także odnaleźć kilka "tematycznych" wpisów do gazety lekarskiej i policyjnej, a także minipowieść o perypetiach bawarskiej baronowej pod chwytliwym tytułem Żałuj, Marleno. Jest tu także wiele wierszyków i piosenek.
Niekiedy pan Andrus pyta słuchaczy swojej audycji o zabawne sytuacje, na przykład kiedy zapytał o takie związane z wojskiem, jeden z nich odpowiedział:
 Oryginalny tekst naszego PeOwca z liceum: Jak w czasie wojny jest epidemia, to jest bardzo niebezpiecznie i trzeba przestrzegać higieny przez wysokie C.
A już odpowiedź na pytanie związane z uczeniem obcokrajowców naszego pięknego języka mnie powaliła:
Mój kolega, chcąc pomóc swojemu koledze Hiszpanowi zabłysnąć na pierwszej randce z Polką, nauczył go kulturalnego zwrotu - ,,Jaką paszę preferujesz?''
To tylko fragmenty, ale pozwalają książce na reklamę samej siebie. W sumie wystarczy przeczytać sam wstęp, żeby stwierdzić czy poczucie humoru pana Andrusa Wam się spodoba. Rozdziały są krótkie i o ile czytelnik musi (bo rzadko zdarzało mi się to robić dobrowolnie) może przerwać lekturę w każdym momencie. Pióro (a raczej klawiaturę ;)) ma autor lekkie, zręcznie dryfuje od tematu do tematu, a teksty to dobra satyra w najlepszym wydaniu.

Jeśli ktoś lubi tego typu humor lub jest fanem scenicznej działalności pana Andrusa to jak najbardziej polecam lekturę Blogu osławionego między niewiastami! Poprawienie humoru gwarantowane :)

Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.  

09 lipca 2012

"Gra o tron" George R. R. Martin i serial

"Gra o tron" George R. R. Martin
tłumaczenie: Paweł Kruk
tytuł oryginału: A Game of Thrones
seria/cykl wydawniczy: Pieśń Lodu i Ognia tom 1
wydawnictwo: Wydawnictwo Zysk i S-ka
data wydania: 2003 (data przybliżona)
liczba stron: 778
opis:
"W Zachodnich Krainach o ośmiu tysiącach lat zapisanej historii widmo wojen i katastrofy nieustannie wisi nad ludźmi. Zbliża się zima, lodowate wichry wieją z północy, gdzie schroniły się wyparte przez ludzi pradawne rasy oraz starzy bogowie. Zbuntowani władcy na szczęście pokonali szalonego Smoczego Króla, Aerysa Targaryena, zasiadającego na Żelaznym Tronie Zachodnich Krain, ale tyranowi udało się zbiec, śmierć dosięgła go z ręki gwardzisty. Niestety, obalony władca pozostawił potomstwo, równie nieobliczalne jak on sam... Opuszczony tron objął Robert najznamienitszy z buntowników. Minęły już lata pokoju i oto możnowładcy zaczynają grę o tron." 
 Dziś będzie o wyłamywaniu się i ambiwalencji.
Czy komukolwiek trzeba przedstawiać książkę czy autora? Chyba nie. Nawet nie próbuję tworzyć jakiegokolwiek opisu- skopiowałam ten z tyłu książki.
Mogę zatem spokojnie przejść do głoszenia herezji...
Otóż nie będzie piania na cześć Gry o tron!


I po tym krótkim wstępie mogę napisać co nieco o książce. Opis w zasadzie niewiele mówi, właściwie tyle co tytuł- że będą rywalizować o tron. I, czy się komuś podoba czy nie, będą to potyczki raczej polityczne, prawdziwe gry, do walk dojdzie, ale pod koniec książki. W zasadzie można by powiedzieć, że przez większość książki niewiele się dzieje, jest to jednak czas na poznanie dogłębnie osobowości bohaterów, a początkowo na ogólne rozeznanie, bo Martin nie bawi się w subtelności, nie czyni żadnych wstępów, od razu lądujemy w środku akcji.

Czy mam wymieniać wszystkie zalety Gry? Chyba nie wystarczyłoby mi dnia. Przede wszystkim wielowątkowość i mnogość głównych bohaterów, z których perspektywy poznajemy wydarzenia zasługują na uznanie.
Choć to zasadniczo nie jest fantastyka to tak się zapowiada tom kolejny, a w połączeniu z takim klimatem jaki uwielbiam w tym gatunku (czyli trochę historii- królowie, potyczki, itp., itd.) mamy powieść ze świetnym klimatem i bardzo dobrze wykreowanym światem.
Poza tym podobała mi się swego rodzaju brutalność, bo Martin nie tylko bezczelnie morduje głównych bohaterów (dzięki Wam ^$$%!^&$% spoileriści wiedziałam jeszcze przed zakupem książki kto umrze, także byłam "znieczulona" -.-), ale i bez pardonu pomiata innymi czy wyśmiewa naiwność dzieci. To czyni jego powieść bardzo naturalistyczną. Choć taka dawka pesymizmu na ponad 700 stronach nieco przytłacza.

Co mi się bardzo podobało to wiele wyrazistych postaci kobiecych, niektórych o mocnych charakterach. Takich kobiet brakuje w fantastyce i cieszę się, że dzięki Grze o tron poznałam kilka.

A teraz pierwszy "zarzut". Oczywiście nie będę narzekać na prozę Martina- bo to kawał świetnej literatury. Jednak... moim subiektywnym zdaniem książka jest za długa i momentami, może nie nudna, ale nużąca. Bo tempo akcji jest w zasadzie takie samo od pierwszych do ostatnich stron, co czyni je irytująco monotonnym.
Dwa razy rzucałam książkę w cholerę, bo mnie "zmęczyła", a końca nie było widać. Oczywiście jeśli ktoś się wciągnął, pokochał styl Martina to na pewno jest zachwycony monstrualnymi rozmiarami Pieśni Lodu i Ognia. No ale pan George mógłby pozazdrościć innym kolegom po fachu umiejętności trzymania czytelnika w napięciu, a także utrzymania jego ciekawości przez całą powieść.

I tu mogę przejść do mych ambiwalentnych uczuć. Pod koniec, kiedy po raz drugi wracałam do Gry nie miałam zamiaru ani szczególnej ochoty na kontynuację, to jest Starcie królów, jednak.... Mimo iż jej KOLOSALNE rozmiary mnie PRZERAŻAJĄ... jak mogłabym sobie odpuścić? Bo skoro poznałam Jona, Aryę, Brana, Daenerys, a zwłaszcza zakończenie, jak mogłabym nie poznać ich dalszych losów?
Dołączyłam po prostu, chcąc nie chcąc, do grona ludzi zarażonych wirusem Pieśni Lodu i Ognia...
 Ocenę muszę dać taką, a nie inną, bo niższa byłaby zwyczajną niesprawiedliwością. A wyższej nie dam, bo niestety mnie aż tak nie zachwyciła.

ocena: 5/6

Zdaję sobie sprawę z tego, że recenzja dość chaotyczna, mam nadzieję, że mi wybaczycie, bo po pierwsze to powieść czytana i recenzowana już przez większość blogerów, a po drugie wypadłam trochę z formy, bo dawno nie pisałam recenzji ;)








 Serial jest po prostu świetny!
Bardzo, bardzo duża zgodność z książką. Co ważne każdy odcinek kończy się czymś zaskakującym czy emocjonującym dlatego po prostu trzeba obejrzeć kolejny :)

Aktorzy ciekawie dobrani, wprawdzie odbiegają od moich wyobrażeń o nich, ale ich filmowe postacie są nawet lepsze. Co mnie najbardziej ucieszyło to to, że nie są to jakieś napompowane botoksem, "nieskazitelnie piękne" gwiazdki, ale ludzie z krwi i kości. Zakochać się w nich od pierwszego wejrzenia raczej nie można, ale ważne, że dobrze grają :)
"Niestety" nie mam się do czego przyczepić ;)
A na dodatek jeszcze powiem, że pierwszy odcinek oglądałam już 3 razy, przed obejrzeniem ostatniego pierwszej serii (niestety kiedyś to musiało nastąpić) powtórzyłam sobie pobieżnie cały sezon, a scenę, w której umarł (SPOILER Ned) przeżywałam znacznie bardziej niż w książce.
Ogólnie serial wywołał jakieś większe emocje, choć kiedy zerkałam, po oglądnięciu kilku odcinków, do książki jakoś lepiej ją odebrałam i przeżyłam ją lepiej niż przy pierwszym czytaniu. Kolejna herezja odnośnie autora Pieśni Lodu i Ognia- Martinowi chyba brakuje "kontaktu" z czytelnikiem, bo filmowcy jakoś lepiej poradzili sobie z przekazywaniem czegoś co jest poważne, ale zabawne (rezultat negocjacji Catelyn), u Martina trudno wyczuć taki moment, albo coś jest poważne, albo zabawne, ciężko wyczuć ironię.



ocena: 6/6


Po zakończeniu oglądania serialu i chwilowym załamaniu się z tego powodu zbieram grosz do grosza na drugą część ;D I nawet jeśli będę musiała przebrnąć przez nią z trudem i bólem to zrobię to by oglądnąć drugi sezon serialu :)

06 lipca 2012

"Trucizna" Alex Kava

Recenzja bierze udział w konkursie portalu ZwB

tytuł oryginału: Whitewash
tłumaczenie: Katarzyna Ciążyńska
wydawnictwo: Harlequin Enterprises
data wydania: 2011
data wydania oryginału: 2007
liczba stron: 530
 
Na początek od razu muszę się przyznać, że wybitnie nie przepadam za thrillerami politycznymi, a medyczne średnio mi podchodzą. Niestety Trucizna łączy oba te elementy. Jednak na moje szczęście szybko się ją czytało i nie była taka zła.

Od samego początku zostajemy wciągnięci w wir akcji. Poznajemy doktora Dwighta Lansika, szefa laboratorium firmy EcoEnergy, którą stworzył wraz z Williamem Sidelem, dyrektorem. Pierwszy rozdział kończy się morderstwem Dwighta...
Później poznajemy podwładną Dwighta, Sabrinę Galloway. Towarzyszymy jej do końca książki, gdyż nieświadomie znajduje się w centrum wydarzeń po tym jak przypadkowo odkrywa pewną tajemnicę i ktoś usiłuje ją zabić.
W całym zamieszaniu podglądamy także kilka ważnych osobistości ze sceny politycznej, które także odgrywają w powieści ważne role. Mało tego mamy tutaj także grupkę terrorystów.
Co jest zaletą i jednocześnie wadą tej książki to tajemniczość. Nie możemy przewidzieć zdarzeń czy mieć co do naszych podejrzeń pewności, nie mamy możliwości ułożenia układanki, bo nie dostaliśmy wszystkich elementów. Zapewne to ma na celu wciągnięcie czytelnika. Na mnie działało połowicznie, bo jak czytałam to "bez bólu", jednak nie pałałam jakąś wielką chęcią podjęcia przerwanej lektury, spokojnie mogłam się od niej oderwać i nie myślałam o niej, gdy to zrobiłam. To idealna książka jeśli chcecie "wyłączyć myślenie", bo w zasadzie nie ma nad czym myśleć.
Poza tym część z tych historii nie zostaje do końca wyjaśniona dzięki czemu autor uniknął rozwlekłego zakończenia, a książka nie została całkowicie odarta ze swej tajemniczości.

Z początku od razu można wywnioskować, że to zdecydowanie nie moje rejony, jednak na szczęście jak pisałam książkę dało się czytać "bez bólu", tzn. szybko nie tylko z powodu lekkiego stylu i zgrabności pisarki, ale także dzięki krótkim rozdziałom strony znikają niepostrzeżenie. Niestety jak to bywa w przypadku takich książek fabuła jest trochę naciągana, a cały wątek polityczny według mnie niepotrzebny. Jakoś nie widzę sensownego powodu, dla którego jest w Truciźnie, równie dobrze mogłaby to być osobna powieść.

Kreacja bohaterów jest dość stereotypowa, jednak plus dla autorki za poświęcenie im dostatecznej ilości miejsca w powieści i dogłębne przedstawienie ich charakterów. Ale tu też mogę się doczepić, bo skąd Kava może wiedzieć co siedzi w głowie płatnego mordercy czy agenta? (kolejny wątpliwy element) Styl także mi się podobał, choć z drugiej strony nie bardzo, ale może to kwestia osadzenia akcji w takiej, a nie innej scenerii.
Mam mieszane uczucia co do tej autorki, to moje pierwsze zetknięcie się z nią i stąpam po prostu na niepewnym gruncie, bo przede wszystkim to książka, która tematycznie mi nie podchodzi, a nie chcę przez to źle osądzić Kavy, a poza tym nie czytałam jej innych książek, więc może to jedna ze słabszych.

Jeśli ktoś od czasu do czasu czyta książki i lubi taką tematykę to myślę, że nie powinien się zawieść na Truciźnie, jeśli ktoś lubi twórczość Alex Kavy- także. Jednak nie polecam jej miłośnikom mrożących krew w żyłach opowieści, bo nie dość, że trupy pojawiają się w książce rzadko, to na dodatek jedynie w momencie morderstwa.

ocena: 2.5/6 (czyli słaba, ale jeszcze nie najgorsza ;) )

Baza recenzji Syndykatu ZwB

03 lipca 2012

Stos wakacyjny

Zapomniałam o dodaniu stosiku w niedzielę, ale jest taki upał, że mózg się lasuje... Jednak mimo, że trudno się myśli ja coś tam podczytuję! Brawa dla mnie ;D
A teraz brawa dla stosu, niech mówi sam za siebie :)




 Z boku:
Moccia, biblioteczna przybłęda, recenzja już niedługo (swoją drogą dzisiaj ją oddałam i wypożyczyłam 3 cuda, ale zdjęcia robiłam już jakiś czas temu i nie chciało mi się robić kolejnych). 
Poza tym:
Dziedzictwo Adama od Muzy, Messi od Szwagra (podarowana na Dzień Dziecka w kwietniu ;D), Siostra wygrana u montgomerry, Blog... (właśnie czytam) oraz Zaginione wrota od Prószyńskiego- wszystkim bardzo dziękuję! :)
Stosik zdominowany jak widać przez wydawnictwo Prószyński i S-ka, reszta to zakupy własne, kupione za grosze na wyprzedaży księgarni Prósa, jeśli kogoś interesują dane tytuły to pewnie jeszcze są w promocyjnych cenach :) (w żadnym wypadku reklama, po prostu dobra dusza daje namiary na dobrą promocję ;) )

02 lipca 2012

"Czary w małym miasteczku" Marta Stefaniak

wydawnictwo: Prószyński i S-ka
data wydania: czerwiec 2012
liczba stron: 296















Czasem tak się zdarza, że nie wiemy od czego zacząć opisywanie wrażeń po ostatnio przeczytanej książce. Bywa, że powodem takiego stanu jest zachwyt nią, czasem jest tak zła, że trudno coś o niej napisać nie używając wulgaryzmów. A czasem po prostu sami nie wiemy co o niej sądzimy. I tak niestety akurat teraz się czuję od kilku dni zabierając się do napisania czegoś o Czarach w małym miasteczku.
 
W książce Marty Stefaniak dzięki narratorowi wnikamy w życie kilku typowych polskich rodzin. Autorka przedstawia, więc Zbigniewa Przystawę, który wyjeżdża za chlebem do Niemiec, a kiedy wraca na zimę, zajmuje się piciem i uprzykrzaniem życia rodzinie. Łucja Wrzos to młoda lekarka, która mimo swego wieku jakby straciła życiowe siły i wszelkie nadzieje na szczęście, również w miłości. Poznajemy także burmistrza, Piotra Gorzelaka, który wiele obiecywał, miał ambitny program, ale „jakoś tak wyszło”, że utonął w korupcji. Jest także piątkowa uczennica, która ma pewien… problem z księdzem. To tylko część społeczności, tych historii jest więcej.
Poznajemy także małe miasteczko, nie znamy jego nazwy, ale może nim być każda mieścina w Polsce. Jest ono gdzieś „na końcu świata”, zapomniane, zapuszczone, wydawałoby się, że Bóg o nim zapomniał. Ale widać dobro na tym świecie od czasu do czasu przypomina sobie o tego typu miejscach. Bowiem do miasteczka przybywa pewna starsza kobieta i zaczynają się czary…

Trudno mi było stwierdzić czy książka mi się podoba czy nie, bowiem początkowo mnie oczarowała, potem trochę kręciłam nosem, by na koniec znów się wciągnąć. W ogólnym rozrachunku to udany debiut i całkiem niezła powieść.

Może zacznę minusów, by potem trochę posłodzić ;)
Otóż w środku lektury uderzyła mnie przewidywalność i bazowanie na stereotypach. Na polu fabularnym przez 2/3 książki autorka niczym nie zaskoczyła, wystarczyłoby poznać ogólny zarys historii poszczególnych bohaterów, by przewidzieć jak potoczą się ich dalsze losy. Wiadomo, że w niektórych książkach fabuła jest tylko jakby tłem, jednak książka zyskałaby gdyby była choć trochę zaskakująca na tym polu.

Powieść zbyt realistyczna, by była magiczna, i zbyt magiczna, by była realistyczna. 
Gdyby nie ten tekst na okładce to pewnie kręciłabym nosem jeszcze bardziej, bo spodziewałabym się raczej, że starsza pani będzie „czarować” dobrą radą, życzliwością i pomocą. Jednak ta powieść to taka współczesna wersja bajek, w zasadzie to baśń dla dorosłych. A któż z nas nie pamięta bajek z dzieciństwa? Każdy lubi zwycięstwo dobra nad złem i dobre zakończenie. Jednak jeśli oczekujecie takiej bajki zawiedziecie się… Bo akurat zakończenie Czarów w małym miasteczku nie jest już takie przewidywalne jak reszta książki. Szczęśliwe poniekąd także nie. I to właśnie mi się w niej podobało, a w połączeniu ze szczególnym klimatem, lekko baśniowym, ale jednocześnie połączonym z szarą rzeczywistością, który na początku nie pozwolił się oderwać stanowi niewątpliwe plusy Czarów.

Poza tym mamy tu ciekawy pojedynek dobra ze złem. Jednak tak naprawdę nie to jest w tej książce najważniejsze, bo można by się w tej chwili zatrzymać i porozważać nad tym, że być może autorka sugerowała, że po Ziemi chodzą anioły lub wróżki, jednak….
(...) lepiej uwierzyć w siebie, niż liczyć na czarodziejską różdżkę.
To także cytat z okładki, tym razem tylnej. Zgadzam się z tymi słowami, bowiem Marta Stefaniak pokazała nam niejako dwie wersje wydarzeń, ale morał jest taki, że tak naprawdę tylko ciężką pracą człowiek jest w stanie zapewnić sobie szczęście.
Czary w małym miasteczku może nie jest książką idealną, ale wartym uwagi debiutem. Gratuluję autorce, że starała się poruszyć „cięższą” tematykę, a nie para się romansidłami czy innymi czytadłami, mam nadzieję, że będzie pisać coraz lepsze książki. A czy polecam Wam jej pierwszą powieść? Jeśli tylko czujecie, że to Wasza tematyka czy opis Was zainteresował- jak najbardziej!

ocena: 3.5/6

Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.  


Przyznajcie się: kogo oczarowała okładka? Mnie od pierwszego wejrzenia :)