29 grudnia 2012

Krótko i na temat (3)

Dziś wyjątkowo nie oceniam żadnej książki :)
 
 Hańba J. M. Coetzee

tytuł oryginału: Disgrace
tłumaczenie: Michał Kłobukowski
wydawnictwo: Znak
data wydania: 2006 
data wydania oryginału: 1999
liczba stron: 268
opis:
"Trudno uwierzyć, że koneser kobiecych wdzięków i wielbiciel poezji romantycznej częściej doświadcza nudy niż miłości. David Lurie, dwukrotnie rozwiedziony pięćdziesięciodwuletni profesor literatury na uniwersytecie w Kapsztadzie, świadomie burzy swój święty spokój. Nawiązuje romans z młodziutką studentką i wkrótce potem, zaskarżony przez nią, traci pracę i szacunek otoczenia. Wizyta u córki Lucy i zmiana trybu życia ujawniają, że nie potrafi znaleźć wspólnego języka z innymi. Nie radzi sobie też z poczuciem winy za tragedię, która spotkała Lucy. W końcu każde z nich będzie musiało znaleźć własny sposób na to, jak żyć z piętnem hańby."







 Przeczytałam tę książkę jeszcze na wakacjach. Przeczytałam i zapomniałam. Bynajmniej nie o niej, ale o tym by coś o niej skrobnąć. Nie wiedziałam co o niej myśleć, więc zwlekałam, zwlekałam, a niedawno sobie przypomniałam, że miałam coś o niej napisać.
 Pierwsza część, czyli romans Luriego mnie mocno wciągnęła i zainteresowała, dopóki nie wyjechał z Kapsztadu oceniałam tę książkę na co najmniej dobrą. Jednak później zaczęła mi się coraz mniej podobać. Nie wiem czym to było spowodowane. Być może nie rozumiałam niektórych decyzji bohaterów, ich motywacji. Ale też ich historia zaczęła mnie coraz mniej interesować. Nie wiem... Po prostu zupełnie do mnie nie dotarła ta książka.
Było to moje pierwsze spotkanie z Coetzeem i sama nie wiem czy nie ostatnie. Boję się, że nie zrozumiem reszty jego książek. W każdym razie na dzień dzisiejszy pasuję.
Pozostawiam bez oceny, ani nie polecam, ani nie zniechęcam.

 Córka krwawych Anne Bishop

tytuł oryginału: The Black Jewels Trilogy: Daughter of the Blood
tłumaczenie: Jakub Szacki
seria/cykl wydawniczy: Trylogia Czarnych Kamieni tom 1
wydawnictwo: INITIUM
data wydania: październik 2008
data wydania oryginału: 1998
liczba stron: 366
opis:
"W świecie Mrocznego Królestwa, przepełnionego zdradą i korupcją, zasady ustalają Krwawi a rasa czarownic i czarnoksiężników, których moc określają magiczne kamienie...Przed ponad 700 laty, czarownica sabatów Klepsydry, ujrzała spełniającą się starożytną przepowiednię a nadejście najpotężniejszej Królowej w historii Krwawych a żywego mitu, Czarownicy, która posiadać będzie więcej mocy, niż sam Wielki Lord Piekła. Do walki o względy młodej Jaenelle staną trzej odwieczni wrogowie, którzy wiedzą jak wielka moc kryje się za błękitnymi oczami niewinnej dziewczyny.Bezlitosna gra, w której główną bronią są magia, miłość i nienawiść właśnie się rozpoczęła." 


Nie wiem co o niej napisać. Bardzo mało mnie w niej ciekawiło, ale jednak coś. Zbyt wiele tajemnic, które nie zostały ujawnione. Chyba to mi najbardziej przeszkadzało- że często bohaterowie uśmiechali się do siebie konspiracyjnie, a ja mogłam się tylko domyślać o co chodzi, czułam się wykluczona. I tak do końca. To może się wydawać ciekawe na początku, ale po jakimś czasie nuży.
A do tego denerwowali mnie bohaterowie. Zupełnie mi nie podeszła ta książka.
Język książki nie był zły, dlatego można to uznać za w miarę dobre czytadło. Cóż trzeba spróbować, może się komuś spodoba.

Pięćdziesiąt twarzy Grey'a E. L. James
 
tytuł oryginału: Fifty Shades of Grey
tłumaczenie:
Monika Wiśniewska
seria/cykl wydawniczy: 50 odcieni tom 1
wydawnictwo: Sonia Draga
data wydania: wrzesień 2012
liczba stron: 608












Książka ta wywołała burzę nie tylko w internecie, ale ogólnie na świecie. Ach nie, przepraszam, głównie szum wywołany był zapowiedziami i reklamą. Sama książka nie powoduje większych emocji.
Setnie się ubawiłam czytając niektóre recenzje i w sumie wystarczyłoby gdybym napisała, że ubawiłam się lepiej niż podczas czytania książki.
Nie mam zamiaru się nad nią znęcać, wielu już napisało na jej temat mądre i zabawne rzeczy. Ale... jak u licha to coś może się podobać, że tak powiem szanowanym czytelnikom? Mam tu na myśli takich którzy czytają znacznie więcej niż 3 książki w ciągu roku. Jak?
To chyba pozostanie dla mnie zagadką do końca życia ;)

Niestety sama przyczyniłam się do promocji tego literackiego ścierwa. Moje dwie koleżanki, które nie czytają książek ją baaardzo polubiły. Ktoś powiedziałby, że lepsze to niż nic. Ja mówię, że nie! Zdecydowanie nie. Na swoją obronę dodam, że ja się z niej tylko wyśmiewałam...

A jeśli chcecie sobie poczytać coś "kontrowersyjnego" i zarazem erotycznego to polecam opowiadania erotyczne jakich cała masa w internecie. Są zupełnie za darmo, w jednym jest więcej pomysłów niż we wszystkich 50 twarzach pana Greya i mają większą wartość "literacką". I tu sensacja- występują w nich zdania złożone!

Co może zaskoczyć po takich słowach- czekam na film. Koniecznie z ładnymi aktorami, może na ekranie zobaczymy jakieś naprawdę pikantne lub kontrowersyjne sceny seksu i ogólnie może uratuje chociaż trochę całą historię.

Ogólnie to dodam jeszcze, że nie tknęłabym tego kijem z odległości 2 km gdyby nie oburzenie czytelniczek dotyczące "sceny z tamponem". Z bólem do niej doszłam i co? Wielkie nic... Nie wiem co w tej scenie było takie okropnego... :P

13 grudnia 2012

"Bitwa o Atlantyk" Marc Milner

tytuł oryginału: The Battle of the Atlantic
tłumaczenie: Grzegorz Siwek
wydawnictwo: Muza
data wydania: 2012
liczba stron: 296
opis:
"Druga wojna światowa trwała od zaledwie kilku godzin, kiedy bitwa o Atlantyk, najdłuższa kampania tejże wojny oraz najbardziej zacięta batalia sił podwodnych z nawodnymi w dziejach, zaczęła się od zatopienia nieuzbrojonego pasażerskiego liniowca Athenia przez niemiecki okręt podwodny U-30.
Korzystając z najnowszych badań historycznych autor - Marc Milner, przedstawia przebieg kampanii, która miała najistotniesze znaczenie dla losów II wojny światowej. Oprócz przebiegu sześcioletnich walk morskich o panowanie nad trasami konwojów opisuje także zmagania technologiczne. Nakreśla obraz rozwoju floty U-Bootów oraz technik stosowanych przez aliantów do unieszkodliwiania i niszczenia skrytej, podwodnej broni nieprzyjaciela. Analizuje, jak poniesione w walkach straty odbiły się na potencjale militarnym ich uczestników.
" 

Niedawno przeczytałam książkę o tej samej tematyce- Karl Dönitz. Ostatni Führer. Obie powieści poświęcone są temu samemu zagadnieniu, czyli bitwom morskim na Atlantyku podczas drugiej wojny światowej. Dopiero po wydaniu tych dwóch pozycji zdałam sobie sprawę jak mało mamy na rynku książek poświęconych marynarce wojennej czy bitwom morskim. Szczerze mówiąc do tej pory nawet nie słyszałam o żadnej.

"Niestety" Bitwa o Atlantyk nie uniknie porównań do Ostatniego Führera, jednak jeśli ktoś obawia się, że książki są takie same to jest w błędzie. Bowiem swoją książkę Brézet pisał z perspektywy Niemiec, natomiast Milner bardziej z amerykańskiej i brytyjskiej. Wprawdzie stara się rozpatrywać wojnę na Atlantyku ze wszystkich stron, także z niemieckiej, jednak mimowolnie skupia się na aliantach.
Co można łatwo wywnioskować z tych faktów- Milner wnosi dużo nowego, mogę podać nawet konkretny przykład, gdzie Brézet nie zna przyczyny pewnych wydarzeń, natomiast w Bitwie o Atlantyk jest ona wyjaśniona.

Ponadto w książce o niemieckiej marynarce wojennej autor poświęca dużo uwagi polityce i technicznym opisom, natomiast w Bitwie nie ma jej aż tyle. Ciekawe są opisy z perspektywy żołnierzy, najczęściej zaczynające bitwę. Już na samym początku mamy opisane wydarzenie, które rozpoczęło kampanię na Atlantyku podczas II wojny światowej (przypadkowe zatopienie statku pasażerskiego przez niemiecki statek). Jest ich tylko kilka, ale dobrze się je czyta i są przyjemnymi przerywnikami.
Na plusa zasługują także mapki, jest ich kilka i są one tam gdzie jest mowa o danych sytuacjach, a nie na końcu książki.

Jeśli ktoś miałby wybierać pomiędzy tymi dwiema książkami to poradziłabym przeczytać Bitwę o Atlantyk.
Styl jest podobny, ale czyta się ją nieco lepiej z powodu mniejszej ilości polityki i danych technicznych. Ponadto mamy nieco szersze spojrzenie na bitwę o Atlantyk.

Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu Muza.

01 grudnia 2012

Stosowne pożegnanie...

... sezonu stosikowego 2012! :)
Jako, że stosiki umieszczam zawsze pierwszego (nie co miesiąc, bo bywało i tak, że za mało się nazbierało, aby uznać to za stosik) to, jak łatwo można wywnioskować, jest to ostatni stos w tym roku.
A jako, że zastrzyk gotówki pod koniec roku miałam SPORY (18-nastkę mogłabym obchodzić co roku :) ) to zaszalałam... oj zaszalałam :)

(zdjęcie krzywe... ale to z tej radości ^^)
 Oprócz 3 książek jest to stos od dawna wyczekiwany i wymarzony :) Lepszego jeszcze u mnie nie było :)

 Moja perełka! Mój skarb! ^^ WRESZCIE cykl wiedźmiński mam na swojej półeczce! ^^
Choć zawaliłam trochę sprawę... Bo w dniu kiedy przyszła paczka byłam na otwarciu nowej księgarni Matrasu i był na całą ofertę rabat 25%... No ale nic, najważniejsze, że wreszcie cały cykl JEST MÓJ!! :D
 A to te 3 książki "z przypadku". Nie wyczekiwałam ich tak bardzo i nie pragnęłam tak mocno :P Ale Cornwell i Poe od dawna byli w moich planach czytelniczych, a Ostrze miecza wydaje się po prostu ciekawe. Wszystkie kupione po okazyjnej cenie :D
 A te wyczekiwane i to długo :) Najbardziej chciałam Piekło Pacyfiku, moja kolejna perełka :D
A Starcie królów... Cóż, czekałam na nie pół roku (jakoś tak kasa się ciągle rozpływała... :P), a kiedy w końcu się doczekałam to boję się za nie zabrać :P Po pierwsze znów będę czytać z 3 miesiące, a po drugie znów będę na gwałt zbierać kasę na kolejny tom...
A tutaj zakładki :) Brązowe z sówką od Selkara oczywiście, ta którą przykryły, z sówkami jest trójwymiarowa i kupiłam ją w Matrasie (świetna!), zaraz obok taki gratis również z Matrasu.


A najlepsze jest to, że już mam kolejny stos na styczeń! :D I pewnie coś jeszcze do niego dołączy... W każdym razie nie ma tutaj tych książek, bo leń ze mnie i nie chciało mi się robić zdjęć :P

A teraz ważne pytanie: czy ktoś wie czy i gdzie można kupić pakiet tomów 1-4 Mrocznej Wieży Stephena Kinga? A jeśli nigdzie nie ma to czy będą dodruki?

29 listopada 2012

"Rzeźbiarz" Gregory Funaro

tytuł oryginału: The Sculptor
tłumaczenie:
Janusz Ochab
wydawnictwo: Prószyński i S-ka
data wydania: listopad 2012 
data wydania oryginału: 2010
liczba stron: 448
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 Kryminały zawsze lubiłam, jednak za najlepsze i najciekawsze zawsze uważałam te o seryjnych mordercach. Dlatego niezmiernie się ucieszyłam na wieść, że wydawnictwo Prószyński i S-ka ma zamiar wydać serię kryminałów o seryjnych mordercach. Czekam niecierpliwie na kolejny z nich, a tymczasem poniżej recenzja pierwszego.
 
Kiedy historyk sztuki, Cathy Hildebrant, ogląda fotografie Bachusa Michała Anioła przywiezione przez agenta FBI, Sama Markhama, myśli, że rzeźba na nich widniejąca jest reprodukcją. Jednak po dokładnym przyjrzeniu się uświadamia sobie, że rozpoznaje rzekomego Bachusa, a jest nim zaginiona gwiazda futbolu, Tommy Campbell. Zostaje zatrudniona przez FBI jako konsultantka w sprawie tego morderstwa, jednak szybko okazuje się, że jest nią nie tylko ze względu na jej rozległą wiedzę o twórczości Michała Anioła, ale także dlatego, że morderca zadedykował jej swoje makabryczne dzieło.
Jaka będzie kolejna "rzeźba" Renesansowego Zabójcy? Czy Cathy i Samowi uda się rozszyfrować mordercę zanim zabije kolejne niewinne osoby?

Zacznę od stwierdzenia "smutnego" faktu, iż po znakomitej trylogii Chattama nie potrafię się zachwycić, żadnym kryminałem. Owszem trafiam na dobre, ale książki francuskiego pisarza są dla mnie ideałami.
Jednak to nie oznacza, że nie doceniam dobrych kryminałów, a takim właśnie jest Rzeźbiarz.
Niestety nie zachwycił mnie, a to z powodu kilku małych zgrzytów. Wprawdzie widać było, że autor dba o realizm i nawet jeśli pojawiło się coś co mi nie pasowało to po namyśle stwierdzałam, że jednak da się to jakoś wytłumaczyć. Aczkolwiek można stwierdzić, że to tylko moje subiektywne odczucia.
Natomiast jedyny zarzut jaki mogę postawić tej powieści to to, że zagadki nie było. A jeśli była to zbyt łatwa. Za szybko się wszystkiego domyślałam i tylko jedno wydarzenie mnie w tej książce zaskoczyło.
A i jeszcze jedno. Zabójca, tytułowy Rzeźbiarz, był jakoś tak zbyt inteligentny i wszechstronny, znał się bowiem na chemii i technice, miał domowe laboratorium, na dodatek był niezwykle silny. Jakoś mi nie pasuje do wizerunku typowych seryjnych zabójców, tych prawdziwych, ot jak Ted Bundy.
I to by było na tyle jeśli chodzi o wady, teraz zalety. Po pierwsze na wyróżnienie zasługuje wartka akcja i swego rodzaju napięcie. W połączeniu z lekkim językiem otrzymujemy książkę, którą czyta się szybko i z przyjemnością.Poza tym ciekawa jest koncepcja samych morderstw. W książce naprawdę świetnie opisane są rzeźby zrobione przez Renesansowego Zabójcę, sprawiają wrażenie makabrycznych i rzeczywiście jeśli uświadomimy sobie fakt, że w Rzeźbiarzu są one zrobione z ludzi to można się przerazić kiedy oglądamy je oczami Cathy. Tu wielki plus, bo mało które opisy są w stanie zrobić na mnie wrażenie (choć tu mnie nie poruszyły czy przestraszyły, ale to nie nowość).
Ciekawe jest też podłoże zbrodni Rzeźbiarza, ale nie chcę niczego zdradzać, gdyż może niektóre osoby nie są wyjadaczami gatunku i dopiero zaczynają interesować się kryminałami i seryjnymi mordercami. Tu kolejny duuuży plus, czytałam te rozdziały z przyjemnością. (nie martwcie się nie jestem psychopatką, po prostu lubię tę tematykę ;P)
Rzeźbiarz może nie jest idealny, może nie jest bez wad, jednak to solidny kryminał, który czyta się szybko i z przyjemnie. Dla "starych wyjadaczy", miłośników kryminałów może być tylko ciekawostką, polecam przede wszystkim tym, którzy dopiero wsiąkają w tę tematykę.

ocena: 4/6
 
Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.  


Naprawdę cieszę się, że powstała Zabójcza seria i z chęcią przeczytam kolejne części. Na stronie wydawnictwa widziałam okładki i są bardzo ładne. Ale niestety książki są w zasadzie formacie kieszonkowym, a mają normalną cenę- 30 zł.

27 listopada 2012

"W imię bloga"

Wszyscy, którzy zostali umieszczeni na owej infografice dostali o tym wiadomość, ale prawdopodobnie znajdzie się kilka nieblogowych osób, dlatego umieszczam to jako ciekawostkę :)
Niestety muszę wrzucić link, bo mi wychodzi poza ramkę posta, a nie chce mi się bawić :P
W imię bloga: nazwy polskich blogów o książkach

21 listopada 2012

"Karl Dönitz. Ostatni Führer" François-Emmanuel Brézet

tytuł oryginału: Donitz.Le dernier Fuhrer
tłumaczenie: Opracowanie zbiorowe
wydawnictwo: Muza
data wydania: wrzesień 2012
liczba stron: 320
opis:
"Biografia wielkiego admirała (Grossadmiral), a zarazem dość dokładna historia marynarki wojennej Niemiec, którą autor kreśli przy okazji, omawiając okres od I po koniec II wojny światowej. Autor ze szczególną uwagą skupia się na narodzinach Kriegsmarine, dokładnie analizuje taktykę, jaką zastosował Dönitz, by uzyskać to, czego nie udało się osiągnąć jego poprzednikowi - uczynić z floty armię równie ważną i rozbudowywaną, jak lądowa. Wiele miejsca poświęca także przebiegowi walk na Atlantyku. Z relacji Brezeta wyłania się nie tylko dobry dowódca i strateg, ale także zręczny polityk, umiejący za swą porażkę na północnym Atlantyku (którą przedstawił Hitlerowi jako "tymczasowy odwrót") obwinić Luftwaffe i wykorzystać ją jako pretekst do rozbudowy floty." 





 Karl Dönitz. Ostatni Führer to pierwsza stricte historyczna książka jaką przeczytałam. I niestety muszę przyznać, że rzuciłam się od razu na głęboką wodę. Ale nie było tak źle. Wprawdzie jestem raczej laikiem w dziedzinie historii, ale jednak miałam jakąś tam, choćby znikomą, styczność z tekstami historycznymi, dlatego, że tak powiem dałam radę ;)
Niestety muszę rozczarować każdego kto spodziewa się po tej książce biografii. Autor skupia się jedynie na decyzjach Dönitza dotyczących wojska. O życiu prywatnym jest tu zaledwie kilka zdań, co nieco o charakterze, ale moim zdaniem za mało jak na biografię. Niby tu też nie mam doświadczenia, bo żadnej biografii jak do tej pory nie czytałam, jednak jeśli opis zaczyna słowo biografia to oczekuję skupienia się na postaci, o której ta biografia ma być. 
Bardziej bym powiedziała, że to "biografia" marynarki wojennej Niemiec ;) A stwierdzenie w opisie "dość dokładna" to moim zdaniem lekkie niedopowiedzenie, bo znaczna część książki poświęcona jest historii marynarki. Jest też dużo danych technicznych, ale spokojnie- przecież można je ominąć ;)

Jeśli ktoś jest zainteresowany marynarką wojenną bądź U-Bootami- to książka zdecydowanie dla niego. Nie tylko jest tu historia ich powstania i wdrażania do marynarki, ale tak jak pisałam także dane techniczne. Mało tego opisany jest przebieg walk i to nie tylko na Atlantyku, ale także na Morzu Bałtyckim, Czarnym czy Śródziemnym. Muszę przyznać, że osobiście nie jestem entuzjastką marynarki, w sumie nawet najmniej mnie ona interesuje ze wszystkich rodzajów wojsk, ale dowiedziałam się kilku ciekawych informacji, a także o rzeczach, o których po prostu trzeba wiedzieć, np. o taktyce wilczych stad.

Początkowo wielkim rozczarowaniem było dla mnie odkrycie, że książka w zasadzie wcale nie jest biografią. Ale potem przeczytałam jeszcze raz opis i czekałam cierpliwie na to kiedy autor skupi się na Dönitzie. Cóż nastąpiło to dopiero na ostatnich kartach książki, ale nie żałuję jej przeczytania. Fakt, były momenty kiedy mnie nudziła, ale dowiedziałam się wiele ciekawostek, m.in. o Hitlerze i reakcjach Niemiec na różne wydarzenia, np. aliancki desant na plażach Normandii, sytuację na wschodnim froncie. A także dowiedziałam się więcej o roli Japonii jako sojusznika Niemiec i powodach, dla których przystąpiła do wojny. Na lekcjach historii jest tylko informacja, że należała do państw Osi, nic więcej, niestety. Bardzo interesujące było spojrzenie na wojnę z perspektywy Niemiec. Jak się okazuje Niemcy wcale nie byli takim postrachem Europy.

Wielka szkoda, że autor nie skupił się bardziej na Dönitzie. Zdjęcie na okładce sprawiło, że wyobraziłam go sobie jako mocno charyzmatycznego człowieka o ciekawej osobowości. Nie czuję, żebym go "poznała", dlatego nie polecam tej książki temu kto chce o nim poczytać. Jednak nikt kogo marynarka wojenna Niemiec nie powinien być zawiedziony, tym bardziej, że nie widziałam na rynku zbyt wielu książek jej poświęconych.
Mimo wszystko mam pozytywne zdanie o tej książce i jeśli Was w jakikolwiek sposób zaciekawiła- przeczytajcie :)


Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu Muza.


I jeszcze ciekawy cytat:
(...) grupy fanatyków z nostalgią wspominających nazistowskie Niemcy. Podobne zjawisko można było zaobserwować w krajach, które pół wieku później wyrwały się spod władzy komunizmu.

Kogoś jeszcze, oprócz mnie, krew zalewa kiedy słyszy z ust dziadka/ojca/kogokolwiek: "za komuny to było lepiej..."? ;)

11 listopada 2012

Liebster Blog

,,Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę" Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował."

Za nominację dziękuję Carline :)

  
  1. Skąd wziął się twój nick?
    Zaczytana  wiadomo dlaczego, ale czemu w chmurach? Uwielbiam wszystko co lata, a że sama niestety nie potrafię to często zdarza mi się śnić na jawie i chodzić "z głową w chmurach" ;)
  2. Herbata czy kakao?
    Trudne pytanie :P Bo różnych herbat mam w domu ze 20, ale kakao=czekolada... Także u mnie to jest na równi.
  3. Jaka jest twoja ulubiona książka?
    A to z kolei nieludzkie pytanie! Nie mam jednej, ale tak na szybko, co mi przychodzi do głowy pierwsze- cykl wiedźmiński Andrzeja Sapkowskiego, Zielona Mila i Skazani na Shawshank Stephena Kinga.
  4. Masz jakieś zwierzę?
    Jak przygarnę jeszcze kilka to będzie już zoo...
  5. Ebook czy tradycyjna książka?
    Papier!
  6. Co lubisz robić w wolnym czasie?
    Czytać! :) Oglądać seriale, filmy, grać, obijać się i przy okazji słuchać muzyki. I wkurzać ludzi.
  7. Czym jest dla ciebie blog?
    Sam blog pozwala mi na podzielenie się z innymi moją opinią i przeżyciami towarzyszącymi czytaniu książek. Poza tym fajnie jest po roku, dwóch rzucić okiem co się sądziło o danej książce, czy pośmiać się z pierwszych nieudolnych wpisów. Blogosfera jest dla mnie inspiracją i motywacją, pozwala mi poznać opinie innych i daje okazje do dyskusji.
  8. Czym się kierujesz przy kupowaniu/wypożyczaniu książki? Okładką, opisem, opinią innych czytelników?
    Wszystkim, choć bardzo rzadko na raz.

  9. Gdzie najbardziej lubisz czytać?
    W moim łóżku pod kocykiem ^^ (dlatego lubię zimę)
  10.  Jaką książkę chciałabyś zobaczyć na ekranie?
    Mroczną Wieżę. Niby ma być zekranizowana, ale jej (ekranizacji) los wisi na włosku. Poza tym dobrze zrobioną ekranizację cyklu wiedźmińskiego.
  11. Jakie jest twoje hobby?
    Oprócz czytania? Pisałam już o wkurzaniu ludzi?

 Nominuję:

 Evita
 Querida
 Gia Stembeck
 M. i K. (na posta liczę od obu autorek :))
 Samash
 Slavkomir
 Alannada
 Silaqui
 Bellatriks
 Elen 



Moje pytania:
1. Jakie jest Twoje życiowe motto? (oczywiście jeśli masz jakieś)
2. Jaka jest Twoja ulubiona książka z dzieciństwa?
3. Ulubiony film?
4. Zespół który ostatnio odkryłeś/łaś?
5. Czy jesteś wierząca/cy?
6. Zalegalizować czy nie?
7. Ulubiona seria książkowa?
8. Najgorsza książka jaką ostatnio czytałeś/łaś?
9. Posiadasz jakiś talent? Jeśli tak to jaki?
10. Co sądzisz o związkach homoseksualnych?
11. Czy lubisz zwłaszcze?

Miałam się nie bawić już w łańcuszki, ale nominowała mnie Carline, więc nie mogłam odmówić ;)
Jeśli pytania wydadzą się dziwne, nie musicie odpowiadać :P

I żeby nie było, że tak tylko łańcuszkowo. Wyszukanie tych 11 osób do nominacji było dość trudne i wymagało przeglądnięcia listy blogów obserwowanych. Przy okazji usunęłam kilka blogów, które milczą od roku. Kilka... Ponad dziesięć! Połowa ich właścicieli naprawdę dobrze pisała i czytałam ich recenzje z wielką przyjemnością. Szkoda, że straciliśmy tak dobrych recenzentów.

10 listopada 2012

"Hinduskie zaślubiny" Sharon Maas

tytuł oryginału: Of Marriageable Age
tłumaczenie: Dariusz Wójtowicz
wydawnictwo: Prószyński i S-ka
data wydania: wrzesień 2012 
data wydania oryginału: 1999 (aczkolwiek nie jestem pewna)
liczba stron: 776















Zanim ktokolwiek jest w stanie skupić się na opisie, czy tak jak w moim przypadku skreśleniu kilku zdań o tej książce, nie może nie wpatrywać się przez kilka minut w okładkę. Przyznam, że był to jedyny powód, dla którego sięgnęłam po tę książkę. Jakoś kultura Indii mnie szczególnie nie interesuje, książki obyczajowe też, dlatego gdybym zobaczyła tylko opis to nie skusiłabym się. Ale zobaczyłam okładkę. I przepadłam.

Hinduskie zaślubiny to w zasadzie saga rodzinna. Poznajemy 3 różne rodziny dzięki trójce dzieci, z których perspektywy napisane są rozdziały. Nat i Savitri mieszkają w Indiach, dzieli ich jednak różnica czasu- historia chłopca toczy się pod koniec lat 40 ubiegłego wieku, a dziewczynki na początku lat 20. Trzecim dzieckiem jest Sarojini, mieszka ona w Gujanie Brytyjskiej w połowie lat 50 dwudziestego wieku.
Początkowo wydaje się, że zupełnie nic ich nie łączy. Poznajemy ich dzieciństwo, widzimy jak dorastają. Jednak uważny czytelnik już po pierwszych 200 stronach książki zauważy, że jednak te trzy historie to tak naprawdę jedna.

Mimo, że dość szybko dostrzegłam pierwsze powiązania pomiędzy bohaterami to, aby poznać wszystkie tajemnice musiałam doczytać do końca. Najciekawiej było pod koniec książki kiedy moje przypuszczenia przypominały mecz tenisa. Przekonanie, że wiem kto jest kim wędrowało to na jedną, to na drugą stronę. (wyglądało to mniej więcej tak: Nat nim jest! 20 stron później: nie, nie jest! 15 stron później: jest! 15 stron później: nie jest! i tak do końca ;) ) Sharon Maas w zgrabny sposób zachowała równowagę, bo książka była tajemnicza właściwie od początku do samego końca, z tym, że po drodze odkryła kilka sekretów, ale zachowała co nieco na zakończenie. Wielu autorów nie zachowuje umiaru, bo albo tajemnic jest za dużo i niczego nie ujawniają, albo wszystko wiadomo już od połowy i książkę kończy się tak dla zasady.

Objętość Hinduskich zaślubin może przerażać, ale wierzcie mi książkę czyta się tak szybko, że nawet nie zauważycie kiedy skończyliście. (wiem, wiem ja akurat nie powinnam tego pisać, bo czytałam ją z miesiąc, ale ilość dni kiedy faktycznie ją czytałam to pewnie 7-8) Język jest lekki, akcja wartka, nie ma napięcia, bo to przecież nie kryminał, są za to zagadki, które pobudzają ciekawość czytelnika i każą mu powracać do przerwanej lektury. Język jest lekki, jak już pisałam, ale nie trywialny, nie jest też jednak poetycki, po prostu trzyma dobry poziom. Choć czasem autorka starała się nadać mu poetyckości co w dwóch przypadkach sprawiło, że się zaśmiałam. Jednak wyłącznie dlatego, że z tej poetyckości wynikła tylko zawiłość, którą trudno było zrozumieć, ale jak pisałam zdarzyło się to dwa razy.

Bohaterowie w książce Sharon Maas są zróżnicowani, a dzięki opisom ich przeżyć czy przemyśleń możemy dobrze poznać motywację ich działań czy relacje z innymi.
W zasadzie wszystkie ich problemy skupiają się właśnie wokół zaślubin. Dla nikogo nie będzie rewelacją, że w hinduskich rodzinach praktykowane były aranżowane małżeństwa. I z tego co wiem nadal są. Cóż, smutny to los młodych ludzi kiedy muszą wziąć ślub z zupełnie nieznaną osobą, tym bardziej dla tych, którzy są zakochani w kimś innym, a ich rodzina tego nie akceptuje, wręcz karze ich za to. Niestety dotyczy to również mężczyzn, o czym się tak głośno nie mówi. Z tymi właśnie problemami borykają się bohaterowie Hinduskich zaślubin. Oprócz powieści obyczajowej, sagi rodzinnej, książki ukazującej kulturę Indii, jest to zapis drogi do wolności, walki o wolność podejmowanej przez młodych ludzi.

Hinduskie zaślubiny to powieść godna polecenia nie tylko dla miłośników Indii, ale także powieści obyczajowej czy sagi rodzinnej. Znajdziemy w niej interesującą koncepcję sagi rodzinnej, bo początkowo nic na to nie wskazuje i wiele sekretów, których będziemy ciekawi. A ogólnie rzecz biorąc to po prostu  dobrze napisana książka.
ocena: 5/6


Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.

04 listopada 2012

Krótko i na temat (2)

Ale wstyd... Taki zastój był u mnie na blogu, a ja nie wykorzystałam żadnego posta z wersji roboczych... Ten miał chyba być opublikowany, ale wtedy z tego co pamiętam opublikowałam kilka postów w krótkim czasie a potem o nim zapomniałam. Ale nic dziwnego, że nawet nie wpadłam na wykorzystanie wersji roboczych skoro ostatnio zdarza mi się zniknąć z blogosfery nawet na tydzień. I żeby chociaż aż tak zaabsorbowało mnie życie...
Ale koniec babskiej paplaniny, przejdźmy do moich krótkich opinii.

Ja, diablica Katarzyna Berenika Miszczuk  

wydawnictwo: W.A.B.
data wydania: październik 2010
liczba stron: 416
 opis:"Gdy dwudziestoletnia Wiktoria zostaje zamordowana, zaczyna nowe życie. Dosłownie. Trafia do piekielnego Los Diablos, gdzie dostaje intratną posadę diablicy. Jej zadaniem jest targowanie się o dusze zmarłych, czyli potencjalnych nowych obywateli Piekła. Jednak Wiktoria nie potrafi pogodzić się ze swoją przedwczesną śmiercią, dlatego ciągle wraca na ziemię. Postanawia też zawalczyć o miłość swojego życia i... wybrać między przystojnym diabłem Belethem a śmiertelnikiem Piotrem. Ja, diablica to wybuchowa mieszanka dwóch rzeczywistości - ziemskiej i piekielnej; to również korowód barwnych postaci, takich jak neurotyczna Śmierć, narcystyczna Kleopatra (tak, TA Kleopatra) czy diaboliczny Azazel, którego plan przewiduje zdobycie władzy nad całym światem piekielno-niebiańskim. Pisarka umiejętnie korzysta z dobrze znanych, popkulturowych tematów, odświeża je i bawi się nimi. Łącząc najlepsze cechy romansu, kryminału i powieści fantasy, stworzyła pełną humoru i - mimo kontrowersyjnego tematu śmierci - delikatnie zmysłową książkę."
 Pomysł na książkę po prostu świetny. Bardzo ciekawa i nowatorska wizja piekła i nieba. To mogła być świetna książka. Mogła. Nie podobał mi się język jakim została napisana. Poza tym autorka jakby nie poradziła sobie z zasadami wykreowanego świata, np. kilka razy diabły mogły skorzystać ze swoich mocy, ale nie wiadomo dlaczego tego nie zrobili czy robili coś czego w zasadzie nie mogli robić. Ich walki nie były ciekawe, ot takie naparzanki mieczami, można się było spodziewać czegoś więcej, zwłaszcza, że mieli także ciekawe moce, które rzadko wykorzystywali.
Nie będę się rozwodzić nad tym co poza tym mi się nie podobało, bo mogłabym wejść na grunt subiektywny, poza tym tak już mam, że o książkach słabych raczej nie piszę. Po prostu najbardziej raził mnie język i jakaś taka naiwność (bohaterki, fabuły). Książka niezbyt nadaje się nawet jako czytadło.
 ocena: 2/6
 
Shogun James Clavell 
tytuł oryginału: Shōgun
czas trwania: 55h 45m 08s 
czyta: Ryszard Nadrowski

(wersja papierowa:
tłumaczenie: Małgorzata Grabowska, Andrzej Grabowski
tytuł oryginału: Shōgun
wydawnictwo: Vis-à-vis/Etiuda
data wydania: 2008 (data przybliżona)
liczba stron: 1136)

opis:
"Przełom wieku XVI i XVII w Japonii jet także przełomowy dla jej historii. To czas zwieńczenia zjednoczenia Japonii, rozpoczęty przez Odę Nobunagę a kontynuowany przez Toyotomi Hideyoshiego. Angielski pilot John Blackthorne wraz z holenderską ekspedycją handlową przybywa w 1600 r. do wybrzeży Japonii. Tam początkowo zostaje pojmany, by następnie stać się samurajem i zaufanym doradcą miejscowego daimyo Toranagi. Na przeszło tysiącu stron Clavell kreśli, od wiosny do jesieni, historię tego przełomowego dla dziejów Japonii roku. Na tle autentycznych zdarzeń przedstawia losy pojedynczych postaci od Anglika pałającego zakazaną miłością do Mariko-san, poprzez kolejnych samurajów z Toranagą na czele, na Europejczykach w równej mierze wplątanych w skomplikowane intrygi skończywszy. Jak należy od tego akurat autora oczekiwać, realia historyczne są tu przedstawione bardzo wiernie."

Słuchałam tego audiobooka ponad rok... Nie dlatego, że książka była nudna, ale sami pomyślcie to prawie 56 godzin, a ja słuchałam tego w drodze z lub do szkoły (czyli jakieś pół godziny) i to nie codziennie, a w tym roku nawet chyba wcale. Choć były i okresy, że porzucałam czytanie książek na rzecz słuchania Shoguna.
Niestety nie zachwyciła mnie ta książka, ale jestem niemal pewna, że byłoby tak gdybym ją czytała. Zapewne wtedy bym się w nią bardziej wciągnęła, na pewno szybciej bym ją skończyła. A tak uważam ją po prostu za bardzo dobrą.
Nie wiem na ile ostatnie zdanie opisu jest prawdziwe, ale dużo się z tej książki dowiedziałam o dawnej Japonii i samurajach. I w sumie jest to największy plus tej książki, bowiem Clavell roztacza przed nami szeroką panoramę japońskiego społeczeństwa, a wszystko opisuje ciekawie i przystępnie, wdzięcznie wplatając w fabułę.
Co do samej fabuły skupia się ona na Blackthornie i Toranadze. Jest ciekawa, a tempo akcji dość dynamiczne. Jedynie zakończenie mi się nie podobało, zupełnie jakby autor wpadł w trans, pewnego dnia się z niego wybudził i nie wiedział co począć ze swymi bohaterami.
Książkę polecam przede wszystkim miłośnikom Japonii, historii i samurajów :)
ocena: 4,5/6 

Tortilla Flat John Steinbeck
tytuł oryginału: Tortilla Flat
tłumaczenie: Jan Zakrzewski
seria/cykl wydawniczy: Kolekcja Gazety Wyborczej - XX wiek tom 8
wydawnictwo: Mediasat Poland
data wydania: 2004 (data przybliżona)
data wydania oryginału: 1935
liczba stron: 157
opis:
""Tortilla Flat" to opowieść o Dannym, o domu Danny'ego, o przyjaciołach Danny'ego i o tym, jak Danny, jego dom i jego przyjaciele stali się nierozerwalną całością.

Danny i jego przyjaciele są paisanos i wszyscy, poza dzielnym Piratem, czują głęboką pogardę do pracy. Żyją z grabieży i resztek wyżebranych w restauracjach przez Pirata dla jego pięciu psów. Gdy ich czas nie upływa ani na rozglądaniu się za pożywieniem, ani na zalecaniu do dzielnicowych prostytutek, ani na spaniu, poświęcany jest wielkim pijaństwom. Toteż głównym zajęciem Danny'ego i jego przyjaciół, zajęciem wymagającym przemyślnych strategii, jest walka z wrogim światem o wino.
"
 
Szczerze mówiąc sama nie wiem co sądzić o tej książce, chyba najlepiej opisują ją jej bohaterowie:
-To nie jest dobra historia. Za dużo tu różnych zdarzeń i za dużo lekcji moralnych. A jedne występują przeciwko drugim. Ta opowieść ciężko wchodzi do głowy. I nie dowodzi niczego.-(...) Mnie się podoba, bo nie ma żadnego specjalnego znaczenia, które od razu widać, a jednocześnie zdaje się coś znaczyć. Tylko nie wiem co.
 Z jednym się tylko nie zgodzę- opowieść łatwo wchodzi do głowy, przeczytałam ją w jeden dzień.
Ale nie mogę rozgryźć o co w niej chodzi, poważnie, myślę, myślę i nic nie wymyśliłam.
Jest w niej świetnie ukazana kalifornijska prowincja i środowisko "kloszardów". Jednocześnie Tortilla Flat jest pełna paradoksów i groteski, choćby dlatego, że w usta tych prostych ludzi wkładane są nieraz filozoficzne zdania.
Można ją potraktować jako historyjkę o wesołym życiu pijaczków jak sugeruje jeden z rozmówców w cytacie, ale też można poszukać czegoś głębszego. Mnie niestety chyba brak wiedzy albo to po prostu nie te czasy, bo wybieram to pierwsze.
Oceny brak, bo nadal czuję konsternację po przeczytaniu Tortilla Flat. Czemu? Bo to Steinbeck, oczekiwałam czegoś więcej, a niskiej oceny wystawić nie potrafię.

Cytaty:
"Nie jesteś zdrowy. (...) W twoim sercu tkwi cierń gorzkiej tajemnicy."
"Tego ranka mgła spowijała słońce, które po wielu bezskutecznych próbach poddało się i wycofało za pokłady stalowej waty. Z sosen skapywały brudne krople rosy, a na szarych twarzach nielicznych ludzi, którzy kręcili się poza domem, dzień odbijał się ponurymi spojrzeniami. Nie padały nawet przyjazne słowa powitania, zabrakło owej idealistycznej naiwności, która zawsze każe nam przypuszczać, że nowy dzień będzie lepszy od minionych."

01 listopada 2012

Stosik listopadowy

Po pierwsze informacja: żyję, mam się dobrze. Nie czytam z różnych powodów, ale to nieważne. Ważne, że nie opuściłam ani nie zamierzam opuścić blogosfery. W każdym razie nie odejdę bez pożegnania ;)


A teraz coś co tygryski... eee mole czytelnicze lubią najbardziej ;)
Pierwsza książka to lektura z biblioteki, dalej egzemplarz recenzyjny od Prósa (dziękuję! :)) (jak widać czytam, idzie mi to dość opornie, ale nie z powodu książki), wygrana za głosowanie w Złotej Zakładce, prezent urodzinowy od znajomych i 3 książki do recenzji od Muzy (dziękuję! :))

5 z 7 książek tu obecnych przeczytam na 100% w najbliższym czasie. Choć w zasadzie jest to chyba pierwszy stosik na tym blogu, który jest złożony z najnowszych nabytków, a które są jednocześnie lekturami na najbliższy czas, bo jak już "uporam się" ;) z książkami do recenzji to pewnie przeczytam Czarną bezgwiezdną noc, bo przyszedł czas na Kinga :) Także zostanie tylko Syrena, ale może na nią ochota przyjdzie po Kingu, czas pokaże ;) Jak na razie mam nadzieję, że dobrnę wreszcie do końca Zaślubin :P

09 października 2012

"Saga o Rubieżach" Liliana Bodoc

tytuł oryginału: Los días del Venado oraz Los días de la Sombra
tłumaczenie:
Iwona Michałowska-Gabrych
seria/cykl wydawniczy: Saga o Rubieżach tom 1-2
wydawnictwo: Prószyński i S-ka
data wydania: sierpień 2012
data wydania oryginału: 2000 i 2002
liczba stron: 728

Liliana Bodoc to argentyńska pisarka i głównie tym mnie skusiła. Nigdy nie czytałam niczego fantastycznego co pochodziłoby z hiszpańskojęzycznego kraju, więc na książkę tę rzuciłam się żądna nowych wrażeń i ogromnie zaciekawiona.

Na Sagę o Rubieżach składają się dwa tomy- Dni Jelenia oraz Dni Pomroki. Są to dzieje ludów Żyznych Ziem, które zmagają się z najeźdźcą. Podczas trwania akcji obu powieści towarzyszymy głównie jednej rodzinie Husihuilków. Oczywiście mamy do czynienia z wieloma innymi rasami, ze zwykłymi ludźmi jak i wielkimi czarownikami, mamy także okazję podglądnąć potężnego wroga, Misaianesa, w jego kryjówce, jednak to właśnie ta niepozorna rodzinka towarzyszy nam od pierwszej do ostatniej strony.
Na Żyznych Ziemiach trwa nieustanna walka o wolność. Czy mieszkańcy stawią opór wrogowi i wyślą go na dobre za morze, czy poniosą klęskę?

Świat wykreowany przez Lilianę Bodoc zasługuje na uznanie. Trochę przypomina nasz współczesny w kształtach kontynentów i jego mieszkańcach. Husihuikowie bowiem przypominają Indian. Poza tym jeśli chodzi o zarys akcji można odnaleźć podobieństwa z Władcą Pierścieni. Nie jest to jednak kopiowanie, a inspiracja. Bo czyż Misaianes nie przypomina Saurona? A nagle znikający i pojawiający się w odpowiednim momencie Kupuka nie przywodzi na myśl Gandalfa? 

Świat Sagi o Rubieżach jest malowniczy i warty poznania, a autorka przedstawia wiele ciekawych pomysłów, jednak… To by było na tyle jeśli chodzi o plusy powieści. Długo zastanawiałam się co jest z nią nie tak i w końcu wymyśliłam. Oprócz schematyczności powodem, dla którego książkę tę „męczyłam” przez tak długi czas był brak napięcia. Niestety, ale nie potrafiłam się wciągnąć w Sagę o Rubieżach, odkładałam ją i nie miałam ochoty czytać. Jeszcze chyba nigdy nie spotkałam się z takim całkowitym brakiem napięcia, który zaowocował całkowitym brakiem wciągnięcia… Jestem molem czytelniczym, na dłuższą metę „usycham” bez książek, bez nawet odrobiny ogłupiającego czytadła, ale Saga mnie ani trochę nie przyciągała, nie kusiła kiedy leżała na półce i czekała aż do niej wrócę.

Nie polecę Sagi o Rubieżach, gdyż zwyczajnie mi się aż tak nie podobała. Dostaje wysoką ocenę jedynie za świat powieści, naprawdę ciekawie wykreowany oraz za sympatycznych bohaterów. Kto lubi fantasy pewnie kiedyś się skusi, a reszta zdecyduje sama.
  
ocena: 3/6

Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.

01 września 2012

-Puk, puk. -Kto tam? -Stos!

W sumie tak jak w nagłówku wyglądało tworzenie się tego stosu, bo poza jedną książką, całą resztę przyniósł listonosz :)

Książki wydawnictwa Prószyński i S-ka oraz Muza otrzymałam od wydawnictw- dziękuję! :)
Poza Sagą o Rubieżach wszystkie są już zrecenzowane. Teraz dopiero zdałam sobie sprawę, że powinna się tu znajdować Do następnych mistrzostw, ale niestety o niej zapomniałam... :S
Oto krew moja wygrana od portalu Zbrodnia w Bibliotece w konkursie na recenzję lipca (byłam jednym z tych szczęśliwców, którzy dostali "nagrody pocieszenia" i zostali wylosowani :) )
Absolwenci dostałam od mamy :)

25 sierpnia 2012

Tylko Ciebie chcę

 
Tylko Ciebie chcę Federico Moccia


http://s.lubimyczytac.pl/upload/books/48000/48115/352x500.jpgtytuł oryginału: Ho voglia di te
tłumaczenie: Anna Niewęgłowska
wydawnictwo: MUZA
data wydania: styczeń 2008
liczba stron: 480
opis:
"Druga część powieści " Trzy metry nad niebem"

Po dwóch latach spędzonych w Nowym Jorku Step wraca do Rzymu. Wiele się tu zmieniło. Chłopak zaczyna pracę w telewizji, poznaje nowych ludzi, wśród nich żywiołową Gin. Przeszłość nie daje mu spokoju, ale teraźniejszość nie zostawia zbyt wiele czasu na jej rozpamiętywanie. Czy warto dążyć do wskrzeszenia dawnej miłości? Kontynuacja przeboju wydawniczego "Trzy metry nad niebem". Pełna realizmu, śmiała powieść o miłości, seksie, dojrzewaniu, przyjaźni, namiętności i marzeniach - do grona znajomych postaci - Stepa, Babi, Palliny - dołączają nowi, równie barwni, zakręceni i nieprzewidywalni bohaterowie.
"  

 Chciałabym cofnąć moją ocenę Trzech metrów nad niebem. Ta książka nie była taka zła. W każdym razie w porównaniu z tą. Choć może to i ze względu na emocje, które wywołała Tylko Ciebie chcę.
Po kontynuacji losów Stepa i Babi oczekiwałam tego, że ta dwójka w końcu będzie razem. Taka ładna opowiastka z happy endem. Jednak Moccia z uporem maniaka nie chce kończyć żadnej książki szczęśliwie... Osobliwe.
Ale do rzeczy- co otrzymujemy w Tylko Ciebie chcę? Kolejną historyjkę o miłości dwojga ludzi, Stepa i Gin. Mało związana jest z Trzema metrami i z tego powodu dla mnie okazała się wielkim rozczarowaniem, bo ja takie książki z reguły omijam szerokim łukiem, no ale liczyłam na dalsze losy Stepa i Babi, a nuż bardziej by mnie wciągnęły niż poprzednia część. Paradoksalnie w całej książce podobał mi się jedynie poboczny wątek o Danieli.
I nie tyle zdenerwowało mnie to, że Step i Babi nie byli razem, ale niekonsekwencja Mocci. Bo jak można kogoś przedstawiać jako pozytywnego, sympatycznego, niewinnego bohatera, by potem zamienić go w kogoś kto na krótko przed swoim ślubem pieprzy się ze swoim byłym i jeszcze się tym nie przejmuje?
Ludzie się zmieniają, ale bez przesady.
Zmienił się Step, Daniela, Pallina, ale w nich rozpoznałam postacie z pierwszej części. Babi autor po prostu podmienił.

Poza tym irytująca była też cała reszta. Język, cała masa wulgaryzmów- ok czasem bohater musi przeklnąć, brzmi to wtedy bardziej naturalnie, poza tym nie należę do osób, które nie przeklinają czy zarzekają się, że tego nie robią, ale "kurwa jak ja ją kocham"...? Poza tym, to zabawne, ale właśnie to uznam za wadę- postacie zanudzały mnie swoimi przemyśleniami. Ile razy można czytać zachwyty nad Gin? Albo o tym jak bardzo boli przeszłość? Książkę można by spokojnie okroić o połowę.

Choć nie powiem były momenty, że mi się podobała. I jeśli ktoś lubi romansidła- jak najbardziej polecam.
A czemu ta recenzja jest tak "gorzka"? Bo czułam się oszukana tym co autor zrobił z Babi. Może to samo zrobić ze Stepem czy Gin mimo, że teraz są w porządku.



Ho voglia di te [2007]

Kontynuacja drugiej części jeśli nie traktować jej jako ekranizacji jest dobra. Wprawdzie tu z Babi działo się to samo, ale... w jakiś łagodniejszy sposób... Też mnie to zdenerwowało, bo 3 metry oglądałam z milion razy. Zniszczono tak fajną postać...
Ekranizacja trochę odbiega od książki, ale moim zdaniem wyszło tylko na lepsze.
Choć szkoda, że nie było już takiej magii jak w 3 metrach nad niebem.
Jako miły film na wieczór polecam, nawet nie trzeba oglądać pierwszej części.
Pewnie jak już ochłonę to obejrzę Ho voglia di te jeszcze raz, tym razem traktując to łagodniej i zapominając o wrażeniach jakie wywołała książka, wtedy na pewno będzie się oglądało lepiej.











Tengo ganas de ti [2012]   
http://1.fwcdn.pl/po/90/25/629025/7447110.3.jpg?l=1333687278000Podobne wrażenia jak po włoskiej wersji, tyle, że tu znacznie odbiega się od książki. Nie będę wyliczać co było innego, bo baaardzo tego dużo. Tu bardziej podobała mi się Gin, nie dość, że ładniejsza to jeszcze jej postać była jakaś taka żywsza i ciekawsza.
Podobno ma być 3 część, jeśli tylko się pojawi- na pewno oglądnę.

22 sierpnia 2012

"Do następnych mistrzostw" Eshkol Nevo

tytuł oryginału: Mishala Achat Yamina
tłumaczenie: Wojciech Górnaś
wydawnictwo: Muza
data wydania: lipiec 2012
data wydania oryginału: 2007
liczba stron: 376
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 Męska przyjaźń według mnie jest o wiele cenniejsza i bardziej szczera niż damska. Nie wiem dlaczego, ale panie wszystko komplikują, są intrygantkami, nie są szczere. Natomiast panowie jeśli chodzi o przyjaciół nie muszą udawać, jeśli trzeba "dadzą sobie po mordach", ale będą dla siebie wsparciem. Z czasem się od siebie oddalają, bo zakładają rodziny itd., ale jeśli chcą się spotkać to nie, bo "wypada", ale dlatego, że naprawdę chcą pobyć w swoim towarzystwie. Oczywiście nie wszystkie paczki przyjaciół takie są, zdarzają się wyjątki.

Do następnych mistrzostw opowiada o właśnie takiej grupie przyjaciół- Amichaj, Ofir, Churchill i Juwal  znają się od czasów liceum, są ze sobą na dobre i na złe. Narratorem jest Juwal Frid, powody, dla których opowiada historię tej przyjaźni ujawnione są dopiero na końcu. Natomiast książka zaczyna się od pomysłu Amichaja, który podczas już czwartego oglądanego razem Pucharu Świata, zaproponował by każdy z nich spisał na karteczce po 3 życzenia dotyczące kolejnych czterech lat ich życia, aby sprawdzić podczas następnych mistrzostw czy się spełnią.
 
Książka Nevo ukazuje jak bardzo przewrotny jest los, który za nic ma nasze plany czy marzenia. Panowie nie mają nawet najzieleńszego pojęcia, że wszystkie ich życzenia się spełnią, niestety nie tak jak by tego chcieli...
Juwal w swej opowieści nie prowadzi czytelnika od 1998 do 2002, po drodze bowiem często zbacza w lata dalsze lub nieznacznie się cofa, nie jest to jednak irytujące ani nie powoduje zagubienia, gdyż każda taka retrospekcja uzasadnia działania bohaterów. 

W ciągu tych czterech lat wiele się zmieni w życiach bohaterów, przekroczą oni magiczną trzydziestkę, będą musieli poradzić sobie z dorosłością, założyć własne rodziny, skończyć z kluczeniem bez celu. To co dzieje się "na zewnątrz", poza ich paczką, cała ta polityka, prawie nie ma na nich wpływu. Książka jest pełna humoru, a przy tym smutna i melancholijna, przyjaciele nie przeżywają tylko radosnych chwil- dzielą też smutki, wspierają się kiedy cały ich świat się wali.
To sprawia, że książka jest uniwersalna, bowiem podobne problemy mają młodzi ludzie na całym świecie bez względu na to w jakim kraju czy roku żyją.
 
Do następnych mistrzostw można przeczytać jako lekką i przyjemną (choć nie pod koniec) obyczajówkę, ale można też zaczerpnąć z niej nieco więcej. Jak ją odbierzecie to zależy od Was, ja szczerze polecam niezależnie od tego czego oczekujecie.

ocena: 5/6
 
 Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu Muza.

07 sierpnia 2012

"Blask runów" Joanne Harris

tytuł oryginału: Runelight
tłumaczenie:
Maciejka Mazan

seria/cykl wydawniczy: Runy tom 2
wydawnictwo: Prószyński i S-ka
data wydania: czerwiec 2012
liczba stron: 544















Blask runów to drugi tom cyklu Runy, mimo to uważam, że można spokojnie czytać Blask bez znajomości poprzedniego tomu. Podobnie jest ze Światem Dysku Pratchetta. Jeśli chodzi o gatunek to książka Harris jest w pewnym sensie podobna do książek Pratchetta- to takie "humorystyczne fantasy".
Trudno napisać o czym jest Blask runów, gdyż akcja właściwa zaczyna się dość późno, a po drodze autorka kilka razy nas zaskoczy. Z grubsza chodzi o to, że nadchodzi Koniec Światów i tylko bogowie mogą mu zapobiec. Jednak obecnie mają złamane i odwrócone runy, nie są w swoich właściwych aspektach, a ich moc jest osłabiona. By odzyskać dawną świetność musieliby odbudować Asgard, Podniebną Cytadelę. Tyle, że nie bardzo wiedzą jak to zrobić. Pojawia się nowa bohaterka, Maggie Rada, choć czytelnik jeszcze nie do końca zdaje sobie sprawę z tego jaką rolę ma ona odegrać.

Joanne Harris stworzyła barwny świat, w którym nordyccy bogowie stanowią głównych bohaterów. Jest siłacz Thor, psotnik Loki, bogini piękna i obfitości Sif, która... cóż chwilowo musi zadowolić się aspektem świni. Jest bóg wojny, Tyr, obecnie w aspekcie goblina o niefortunnym imieniu Cukier i Worek, który jakoś nie pali się do walki i woli jej uniknąć... Zaraz, zaraz. Coś tu nie gra! Otóż, bogowie w świecie Harris przedstawieni są w krzywym zwierciadle, a do tego mają wiele ludzkich cech. Nie są niezwyciężeni, kłamią, kłócą się między sobą, zdradzają, są podstępni.
Sam świat jaki stworzyła Harris jest bardzo ciekawy. Na początku mamy mapkę, na której narysowane jest Drzewo Świata Yggdrasil i wszystkie Dziewięć Światów, między innymi Porządek, Świat Górny, Kraina Zmarłych i Chaos, a wszystkie łączy rzeka Sen. Bardzo podobało mi się to, że moc magów nie jest nieograniczona i magia choć w pewnym sensie rządzi się swoimi prawami to jednak jeśli chodzi o zaklęcia (runy) ma swoje zasady.

Przedtem porównałam prozę Harris do Pratchetta. Jej książka jest podobna tylko w ogólnych zarysach. Pratchett porusza w swych powieściach różne problemy pod płaszczykiem humoru, natomiast Harris w cyklu Runy postawiła raczej na powieści przygodowe.
Sprawiło to, że jej Blask runów nie tylko bawi, ale też nie pozwala na chwilę nudy. Można czytać, czytać i czytać i wcale nie czuje się znużenia, a jedynie bardziej wciąga się w malowniczy świat powieści. Język powieści jest lekki, mamy kilka tajemnic i zwrotów akcji.


Świat stworzony przez Harris jest oryginalny i warty poznania. Myślę, że każdy miłośnik fantastyki i powieści przygodowej doceni Blask runów, to coś nowego, a co najważniejsze dobrze napisanego. Polecam!

ocena: 5/6

Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.

04 sierpnia 2012

"Opowiadaczka filmów" Hernan Rivera Letelier

tytuł oryginału: La contadora de películas
tłumaczenie: Natalia Nagler
wydawnictwo: Muza
data wydania: kwiecień 2012
data wydania oryginału: 2009
liczba stron: 104












Opowiadaczka filmów to moje drugie spotkanie z twórczością Hernana Rivera Letelier*, a ponadto jego druga książka wydana przez wydawnictwo Muza. Obie powieści** podobały mi się. Łączy je podobny, specyficzny styl, a dzieli to, że Sztuka wskrzeszania jest pełna humoru, a Opowiadaczka raczej smutna.

Smutek zawarty w książce powinien dziwić, gdyż narratorką i tytułową bohaterką jest Maria Margarita, która na początku książki jest dzieckiem, a przecież dzieciństwo kojarzy się nam głównie z beztroskimi latami i szczęściem. Cóż może i tak jest u nas, w Europie w XXI wieku. Jednak dzieciństwo Marii Margarity, która mieszka na chilijskiej pustyni w pierwszej połowie XX w. nie jest już takie kolorowe. Jednak z początku tylko czytelnik dostrzega, że dziewczynka nie miała lekko. A ona sama? Jak to dziecko jest beztroska i nie dostrzega wielu złych rzeczy jakie się wokół niej dzieją.

Nie będę streszczać ani pisać konkretniej o czym jest Opowiadaczka filmów, gdyż jest na to zbyt krótka. Fabuła to losy Marii Margarity opowiadane przez nią samą z perspektywy lat. Wszystko o czym mówi kręci się wokół filmów. Dowiadujemy się jak została opowiadaczką, czytamy co czuła w chwilach największej sławy i do czego ją to wszystko doprowadziło.
Jednak jej historia to także pretekst do ukazania środowiska ludzi żyjących w małej górniczej osadzie pośród chilijskiej pampy. Letelier świetnie nakreślił tło wydarzeń opowiedzianych przez Marię Margaritę, na które składa się społeczeństwo Oficiny.
Trudno mi napisać jakie problemy porusza, bowiem aby to dostrzec trzeba czytać między wierszami, co mi się w tej powieści bardzo spodobało. Niewątpliwie każdy wychwyci w niej co innego.

Pewnie ktoś uzna, że książka jest zbyt trudna czy przygnębiająca po tym, jak napisałam, że jest raczej smutna. Jednak na tym polega ten specyficzny styl jej autora, że jest ona zarazem smutna i radosna, a Sztuka wskrzeszania była jednocześnie poważna i groteskowa. Nie potrafię tego wyjaśnić, jeśli ktoś czytał jego poprzednią książkę będzie doskonale wiedział o co mi chodzi.
Poza tym Opowiadaczka filmów jest, wbrew pozorom, lekka. Zdania są proste, rozdziały króciutkie, co w połączeniu z zaledwie 100 stronami tekstu sprawia, że jest to książka dosłownie na jeden wieczór.

Opowiadaczka filmów jest krótka, stanowczo zbyt krótka, jednak nie czuję po jej lekturze niedosytu ani nie mam w tym względzie żadnych zastrzeżeń, czuję natomiast głód, który zaspokoić może jedynie kolejna powieść pana Letelier. Nie mam pojęcia czy ani kiedy zostanie wydana w Polsce jego kolejna powieść. Będę jednak czujna i jeśli tak się stanie na pewno ją przeczytam.
Każdemu kto jest zainteresowany czymś specyficznym, pochodzącym prosto z chilijskiej pampy (a na dodatek czyta się błyskawicznie i kosztuje jedyne 15 zł) polecam Opowiadaczkę filmów. Warto!***

ocena: 5/6

Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu Muza.

*nie wiem czy jego nazwisko się odmienia, więc wolę zostawić tak jak jest ;P
**choć nie wiem czy Opowiadaczkę ze względu na objętość można nazwać powieścią (czy to aby nie nowela? nie wiem, ja się nie znam, może ktoś bardziej doświadczony się wypowie)
***oczywiście moim skromnym subiektywnym zdaniem, jednak ja jestem zauroczona stylem Leteliera, więc to mocno subiektywne zdanie :) 

Natrafiłam przypadkiem na taką okładkę:
 I znacznie bardziej mi się podoba niż ta którą ma książka, szkoda, że nie wykorzystano powyższej. A Wam, która się bardziej podoba?