31 grudnia 2011

"Dom z papieru" Carlos Maria Dominguez

tytuł oryginału: La casa de papel
tłumaczenie: Andrzej Sobol-Jurczykowski
wydawnictwo: Świat Książki
data wydania: 2005
data wydania oryginału: 2002
liczba stron: 111

opis:
"Gdy Bluma Lennon, pochłonięta lekturą wierszy Emily Dickinson, ginie pod kołami samochodu, jej kolega, profesor literatury z Uniwersytetu w Cambridge, dochodzi do wniosku, że książki są niebezpieczne. Kilka dni później odbiera zaadresowaną do Blumy tajemniczą kopertę z Urugwaju, w której jest tylko powalany cementem egzemplarz "Smugi cienia" Conrada.

Zafascynowany tą niezwykłą przesyłką, wykładowca postanawia odnaleźć nadawcę i udaje się w podróż na drugą półkulę. Wkrótce staje oko w oko z donkiszotowskim szaleństwem, które w tym przypadku przybrało formę niepohamowanej miłości do książek i księgozbiorów.
"

Dom z papieru to krótkie opowiadanie przedstawiające tezę, że książki potrafią wnikać w rzeczywistość i zmieniać ludzkie życie.
Czy autor ją obalił czy potwierdził?
Jak najbardziej potwierdził, a narracja prowadzona w pierwszej osobie, już sama w sobie stanowiła jej potwierdzenie. Mamy bowiem wrażenie, że wydarzenia opisane w książce są prawdziwe.

Dominguez ukazuje jak książki potrafią wpłynąć na człowieka, pokazuje również złe skutki "choroby czytelniczej". To mogłoby spotkać każdego z nas, każdego z moli książkowych. 
Obsesyjne kupowanie, pochłanianie książek całymi dniami, niemal zerwanie ze światem rzeczywistym, oderwanie od rzeczywistości, rozmowy z nielicznymi przyjaciółmi poświęcone jedynie książkom, kupowanie, czytanie, kupowanie, czytanie...
Aż w końcu książki niszczą człowieka, prowadzą do obłędu...
 
Przyznam, że historia głównego bohatera, a zwłaszcza jej końcówka mnie mocno zaskoczyła. Nie spodziewałam się spotkać na kartach Domu z papieru takiego człowieka, a tym bardziej tego, że tytuł ma całkowicie inne znaczenie niż sobie wyobrażałam.

Mimo, że uwielbiam czytać i jestem molem książkowym to nigdy nie przedkładam książki nad spotkanie z przyjaciółmi. Myślę, że mam zdrowe podejście do książek, owszem czasem mam takie okresy, że je wręcz pochłaniam, ale zawsze traktuję jako rozrywkę. Mimo tego wszystkiego kiedy wieczorem skończyłam tę krótką książeczkę długo nie mogłam zasnąć i czułam nieokreślony niepokój. Czy obawiałam się, że mogę skończyć tak jak bohater Domu z papieru? Pewnie podświadomie tak.

Szczerze mówiąc sama nie wiem czy książka Domingueza mi się podobała czy nie. Ta książka jest... dziwna. Poczytałam trochę recenzji na LC i wiele osób czuje niedosyt. Wprawdzie klimat książki z pozoru nie jest jakiś straszny, ale jeśli się wczytać, jeśli się wczuć to można poczuć ciarki na plecach. A przecież kiedy się ją odkłada... o czym się myśli...?



Za chwilę odrywam się od komputera (jeszcze tylko poczytam Wasze wpisy ;) ), jem, coś sobie poczytam :) i przygotowuję się do Sylwestra! :)
 
 
Dlatego też chciałabym Wam życzyć szalonej sylwestrowej zabawy! I szczęśliwego Nowego Roku! Pobicia swoich prywatnych rekordów w czytaniu i samych wspaniałych, inspirujących lektur! :)

30 grudnia 2011

Zapytajki 10

To już ostatnie serwowane przeze mnie hasła z wyszukiwarki w tym roku :)

"wywiad z wampirem" ann rice - recenzja zaczytanej-w-chmurach
(o.O no nie powiem zdziwiłam się :P)
film wojenny ucieczka murzynki na łódź (jakoś tak mnie śmieszy :P)
le jedynka
(też nie mam pojęcia)
demotywator tata dużo podróżował (i to załamało syna? mały zazdrośnik :P)
stephen king roślinka (King hoduje jakieś interesujące roślinki?)
góry choinka (nie wiem czemu, ale przeczytałam 'góry choinek' :P)
choinka foto wesola (nie wiem co paliłeś... :D)
moj chomik w malej klatce (kup większą!)
choinka kocham cie (choinka: Ja Ciebie też! :D)
choinka studenta (hmmm z puszek i butelek? :D)
fajne ciekawe zyczenia swiateczne (nie u mnie, nigdy nie miałam talentu do takich rzeczy :P)
nogi sakury
(jakiś fetysz? :P)
czytanie jest zabawne (jak się trafi na zabawną książkę to owszem)
kaśka zdradza go wloclawek
(oj niedobrzy koledzy, upubliczniają takie wiadomości? :P)
co pisać w 1 rozdziale pracy licencjackiej o syberii (oooo no nie powiem prawdziwy pocisk!)

"Naga cytra" Shan Sa

tytuł oryginału: La cithare nue
tłumaczenie: Krystyna Sławińska
wydawnictwo: MUZA
data wydania: październik 2011
liczba stron: 272
ocena: 5/6

opis:
zamieszczam opis z tyłu okładki, ale nie polecam czytać zawiera streszczony cały zarys fabuły
"Na początku IV w. młoda kobieta z arystokratycznego rodu została uprowadzona przez wojownika o imieniu Liu. Choć zdobył ją siłą i był niskiego pochodzenia Młoda Matka została jego wierną towarzyszką. Dzieliła z nim trudy życia i stopniowo razem wspinali się po kolejnych szczeblach drabiny społecznej. W końcu ambitny Liu został cesarzem i założył nową dynastię a Młoda Matka cesarzową. Wkrótce Liu zmarł a cesarzowa schroniła się w buddyjskim klasztorze. Żyła tam spokojnie przez dwadzieścia lat aż do czasu gdy oskarżona o spisek została zmuszona do popełnienia samobójstwa.

Pod koniec VI w. Shen Feng wybitnie uzdolniony lutnik pomaga przyjacielowi zakochanemu w mniszce z buddyjskiego klasztoru zdobyć pieniądze. W tym celu postanawiają ograbić grobowiec pewnej arystokratki. Nie znajdując bogactw kradną wieko trumny wykonane z wyjątkowego drewna. Materiał idealnie nadaje się na cytrę. Shen Feng ucieka na statek rzecznych piratów, towarzyszy mu widmowa piękna kobieta, której duch wniknął w wieko trumny i którą Shen przywołał z powrotem na świat. Zakochał się w niej bez pamięci. Nikt inny jej nie widział ale Młoda Matka wiernie mu towarzyszyła.


Powieści pisane przez Chińczyków i Japończyków o ich ojczyznach są niezwykłe, pełne magii. Zawierają w sobie charakterystyczny spokój i subtelność, ciche piękno niespotykane nigdzie indziej. Potrafią przenieść w opisywany świat powoli, spokojnie, niemal niezauważalnie. Przedstawiają świat jakże odmienny od naszego, europejskiego. Tam wszystko się może zdarzyć, nawet taki sceptyk jak ja, który kręci nosem nad powieściami obyczajowymi, w które wplatane są elementy fantastyczne, potrafi to docenić i zaaprobować.

Książka rozpoczyna się krótkim przedstawieniem niewielkiej części historii Chin, która będzie rozgrywać się na kartach Nagiej cytry.
Następnie poznajemy młodą Chinkę w roku 400, którą nazywają Młodą Matką w dniu kiedy rodzi swoje pierwsze dziecko. Stopniowo poznajemy jej historię, wspomnienia z dzieciństwa, widzimy także dzień, w którym została porwana przez wojownika. Wkrótce staje się częścią planu jej męża, przy którym wiernie trwa, nie skarżąc się pomimo samotności wynikłej z ciągłych wyjazdów małżonka na kolejne podboje i wojny.
Drugim bohaterem Nagiej cytry jest Shen Feng, młody chłopak żyjący w roku 581. Dowiadujemy się, że jest lutnikiem wyrabiającym cytry, właśnie sprzedaje swoje najnowsze dzieło, które nazwał "Przepływające fale". Shen Feng jest ubogim wieśniakiem mieszkającym w górach ze swoim mistrzem, który nauczył go grać i wyrabiać cytry. 

Shan Sa przedstawia ułamek historii Chin, ich kulturę, losy dynastii Song, jednak nie zapomina o tym, że w kraju żyła nie tylko arystokracja, ale i biedota. Świetnie kontrastuje swoich bohaterów. Widać przy tym pewną ironię, bo chociaż Młoda Matka ma z pozoru wszystko czego można zapragnąć nie jest szczęśliwa. Mało tego żony możnych są ukazane jako ciche, cierpiące kobiety, izolowane od świata zewnętrznego, nie widzące tego, że za bramami ich pełnych przepychu i bogactwa pawilonów ludzie umierają z głodu, bądź z powodu wojen wywołanych przez ich mężów. Komiczna jest scena kiedy Młoda Matka nie płaci w restauracji, a kiedy kelner pyta o pieniądze, dziwi się i nie zna znaczenia ani słowa "płacić", ani "pieniądze".
Ironią jest także to, że kiedy jej mąż, Liu, osiąga w końcu swój cel nie jest z tego zadowolony i wkrótce umiera.
Shen Feng natomiast z nimi kontrastuje. Nigdy nie marzył o pieniądzach, bo wie, że bycie bogaczem nie jest mu pisane. Sam tłumaczy przyjacielowi:

"Ludzie źle urodzeni, jak ty i ja, nigdy nie będą bogaci. Nie warto o tym marzyć. Jeśli ktoś chce być bogaty, tym bardziej będzie cierpiał z powodu biedy. Jeśli nie myśli o bogactwie, nie myśli również o tym, że jest biedny."*
Czuje się szczęśliwy wyrabiając cytry, grając na nich, obcując z naturą i słuchając jej muzyki.

Naga cytra pełna jest muzyki, można ją wręcz usłyszeć, widać tu wyraźną pasję.  Można się pokusić o stwierdzenie, że oprócz losów dynastii Liu Song książka jest o cytrach, o muzyce.
Sama cytra jest to tzw. instrument szarpany. Jest zbudowana z dwóch drewnianych płyt tworzących pudło rezonansowe i 5 lub 7 jedwabnych strun. Wszystko jest na kartach powieści dokładnie opisane i wyjaśnione. Na przykład różnica pomiędzy ilością strun:

"Na początku cytra miała tylko pięć strun. Pierwsza struna, gong, odpowiada Ziemi, która karmi cztery pory roku. Składa się z osiemdziesięciu i jednej jedwabnej nitki, to najgrubsza z siedmiu strun. Daje niski ton, dostojny, reprezentujący króla. Druga, shang, odpowiada metalowi i jesieni. Zrobiona jest z siedemdziesięciu dwóch jedwabnych nitek, daje dźwięk jasny. Jest symbolem ministra. Trzecia, jiao, to drzewo i wiosna. Składa się z sześćdziesięciu czterech jedwabnych nitek. Na wiosnę świat się odradza. Jak łodyżki wysuwające się z ziemi, by wyrosnąć, trzecia struna jest delikatna. Drży, gdy tylko ją tknąć. Dlatego też symbolizuje lud. Czwarta struna, hui, to ogień i lato. Ma pięćdziesiąt cztery jedwabne nitki. Jej dźwięk opisuje obfitość i pomyślność. Symbolizuje Żywioły. Piąta struna, yu, to woda i zima. W zimie liście opadają, ziemia się obnaża. Świat traci swoje barwy ochronne i się odsłania. Ta struna symbolizuje żywych. Szósta struna została dodana przez cesarza Wen ze starożytnej dynastii Zhou. Siódma zaś przez cesarza Wu z dynastii Zhou."**
(chciałam zamieścić tu też historię powstania cytry (wg. legendy), ale niestety jest długa dokładnie na stronę i nie chce mi się jej przepisywać :P a jeśli ktoś posiada książkę i się zaciekawił odsyłam do strony 48 ;) )
Dla ciekawych: cytra wygląda TAK, i ta tradycyjna nazywa się guqin. Natomiast ta, na której gra postać z okładki to chyba koto, japoński instrument. Nie mam "żalu" do tej niezgodności, aczkolwiek jeśli chodzi o okładkę to zastanawiam się po co u licha jest to obcięte koło w lewym górnym rogu.
Jeśli ktoś chce posłuchać gry na cytrze to można odwiedzić ten link, moim zdaniem piękna melodia :) I ten, cytra, na której gra ten starszy pan jest chyba taka sama jak obrazek z wikipedii. Oba utwory umilały mi czas podczas pisania recenzji, tworzyły nastrój :)

Oprócz historii dynastii Liu Song poznajemy wiele legend chińskich. Jednak przede wszystkim kulturę Chin. Zdziwiło mnie to jak przedstawiane są związki arystokracji, bowiem w słuchanym (audiobook) przeze mnie Shogunie, którego akcja toczy się w Japonii, relacje między choćby konkubinami wydają się naturalne i na stopniu w miarę przyjacielskim, wszystko wydaje się ze sobą harmonizować.

Długie opisy mogą zniechęcić, mnie ani trochę nie przeszkadzały. Wręcz przeciwnie dodawały książce nastroju typowego dla Chin, z przyjemnością się nimi delektowałam. Może trudno się w nią wgryźć, bo nie można powiedzieć żeby miała porywającą akcję, ale warto ją przeczytać.
Właściwie nie znajduję w tej książce wad. Nawet zakończenie, choć trąciło fantastyką podobało mi się. Idealnie wpasowało się w klimat książki i pięknie ukazywało to, że instrumenty mają duszę, a także w pewnym sensie reinkarnację (możliwy spojler: bo można uznać, że zakończenie było metaforyczne i Młoda Matka odrodziła się w postaci cytry).
Do tej pory nie miałam styczności z twórczością Shan Sa, ale po lekturze Nagiej cytry mam ochotę na więcej. Już wcześniej miałam w planach przeczytanie Dziewczyny grającej w go, ale że autorka wydała jeszcze 5 powieści- mam ochotę przeczytać wszystkie! :)
 
Z przyjemności mogę polecić Nagą cytrę wszystkim, ale przede wszystkim miłośnikom Chin, Japonii, historii, ale i... muzyki.
Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu Muza.

*Naga cytra Shan Sa, strona 52
**Naga cytra Shan Sa, strona 145

I jeszcze jedne cytat, który mi się spodobał:
"Wytrwałość jest drogą do szczęścia, przypadek jego objawieniem."

Wyszła mi długaśna recenzja, ale... cóż nie moja wina, to wszystko przez książkę, natchnęła mnie :P

29 grudnia 2011

"Zapomniane" Cat Patrick

 tytuł oryginału: Forgotten
tłumaczenie: Jan Hensel
wydawnictwo: Prószyński i S-ka
premiera: 12 styczeń 2012 
liczba stron: 311
ocena: 4/6

opis:
"Przeszłość. Teraźniejszość. Przyszłość. Która z nich ma największe znaczenie?

Mam problem: Widzę migawki przyszłości, jakby to były wspomnienia. Ale przeszłość jest dla mnie tajemnicą. Pamiętam, co będę miała na sobie jutro i kłótnię, która zdarzy się dopiero po południu. Ale nie wiem, co jadłam wczoraj na kolację. Radzę sobie dzięki notatkom, mamie i najlepszej przyjaciółce, Jamie, i system jakoś działa... Do czasu. Bo teraz wszystko się sypie. Jamie się buntuje. Mama nie mówi mi prawdy. I nie widzę w swojej przyszłości chłopaka, za którym szaleję. Ale dzisiaj go kocham. I chciałabym zapamiętać na zawsze, jak bardzo...
"



Przeszłość jest dla mnie stracona, teraźniejszość to przygoda, a przyszłość- wspomnienie...*

Nigdy nie zastanawiałam się jaka jest rola pamięci w moim życiu. To, że pamiętam w co byłam wczoraj ubrana czy kolegów z dzieciństwa jest dla mnie oczywiste. Ale co gdybym nie pamiętała przeszłości? Nie miała pojęcia co wczoraj robiłam? Gdybym musiała czytać notatki z minionych dni, by wiedzieć co się wydarzyło?
Bohaterka Zapomnianych Cat Patrick, London, tak właśnie żyje. Gdyby nie notatki nie wiedziałaby nic o swojej przeszłości. Wie za to co ją czeka w przyszłości. Wydarzenia, które mają dopiero nastąpić są dla niej jak wspomnienia.

Cat Patrick miała niezwykle oryginalny pomysł na swoją książkę. Do tej pory nie spotkałam się z żadną powieścią dotyczącą pamięci. Pomysł zrodził się w głowie autorki kiedy zapomniała o czymś ważnym, zaczęła wtedy rozmyślać nad życiem ludzi z amnezją.
Uważam, że autorka "zdała egzamin"- odpowiednio wykorzystała temat i napisała dobrą powieść.

Kiedy bierze się do ręki Zapomniane uwagę całkowicie pochłania okładka. Według mnie jest piękna! Nie dość, że okładka przedstawia ładne zdjęcie (choć nie lubię się dłużej i z bliska przypatrywać modelce, bo ona mi się akurat nie podoba :P) to jeszcze jest pewna zgodność postaci na okładce z bohaterką książki, London- obie mają rude włosy. Taka zgodność okładki z treścią książki rzadko się zdarza.


 Która okładka bardziej Wam się podoba? Mnie zdecydowanie polska :)


Zaczęłam czytać książkę właściwie zaraz po otrzymaniu i... naszły mnie obawy, że to taki romansik dla młodszych nastolatek. Ale kiedy wreszcie oderwałam się o Zapomnianych i zdałam sobie sprawę, że jestem już w połowie książki to stwierdziłam, że może i w pewnym sensie tak jest, ale o dziwo mi się podoba.
Uspokoiło się moje sumienie, bo to mój pierwszy prebook i bałam się, że jeśli książka mi się nie spodoba to nie będę potrafiła szczerze i rzetelnie jej "zjechać".

Książkę błyskawicznie się czyta, wręcz pochłania, mi zajęło to zaledwie jeden dzień. Jest pisana prostym językiem, ale w połączeniu z szybką akcją nie zwraca się na to uwagi. Irytowały mnie tylko młodzieżowe zwroty, London jest już w liceum, a nastolatkowie w tym wieku nie używają już takich słówek. No chyba, że w Ameryce tak jest :P
Jest to dość "lekka" książka, idealna kiedy chcemy się odprężyć albo przeczytać coś szybkiego między cięższymi lekturami. Albo jeśli chcemy się rozruszać po kryzysie czytelniczym czy w Nowym Roku ;)
I tak jest ona takim romansem, ale tu tak pół na pół- na początek mamy romans, a potem wręcz książkę akcji ;)

W Zapomnianych oprócz amnezji poruszony jest problem nastolatka poszukującego własnej tożsamości, swojej wartości, miejsca na świecie. London bardzo chętnie stałaby się normalną dziewczyną, jednak pod koniec książki uświadamia sobie, że jest jaka jest i swoje przekleństwo zaczyna traktować niejako jak dar. W każdym razie żartuje sobie, że jest bardzo oryginalna, prawdopodobnie jedyna taka na świecie.

Jedyne co mogę zarzucić powieści jest to, że z takim spokojem i naturalnością traktowany jest dar London, czyli właściwie umiejętność jasnowidzenia. Bo przecież nie jest normalne to, że potrafi widzieć przyszłość.

Książkę polecam, aczkolwiek nie nastawiajcie się na niewiadomo jaką rewelację. To po prostu dobre czytadło, dobrze rokujący debiut ;)

*cytat z okładki

Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka

27 grudnia 2011

Krótko i na temat

(dwie poniższe książki przeczytane w październiku)
Trochę nie mam weny na pisanie recenzji ostatnio, więc zamieszczam krótkie opinie o niedawno przeczytanych książkach.


Zacisze 13 Olga Rudnicka
wydawnictwo: Prószyński i S-ka
data wydania: 2009 (data przybliżona)
liczba stron: 263
ocena: 4/6
 
opis:
"Marta i jej przyjaciółka Aneta znajdują dwa trupy i z różnych powodów zamiast zgłosić sprawę na policję… ukrywają je w piwnicy. Mają z tym trochę kłopotu – najpierw kupują wielką zamrażarkę, potem zakopują zwłoki w piwnicy. Tymczasem po piętach depczą im przestępcy, którzy szukają ukrytego przed laty cennego łupu, policja, tajemniczy przystojny mężczyzna, były mąż Marty i szalona staruszka."




Kolejna książka Olgi Rudnickiej, którą przeczytałam. Niestety nie uniknie ona porównań. Niestety, bo Natalii 5 troszkę bardziej mi się podobało, ale każdy chyba zrozumie, że zazwyczaj kolejne książki są lepsze.
Niemniej nie twierdzę, że książka jest zła, wręcz przeciwnie- jest dobra. Nie było jednak już takiego zachwytu, ot lekka książka, dobrze się czytało, miło spędziło czas, nie było aż tak zabawnie jak przy Natalii 5, ale całkiem nieźle.
Jednak po kolejną część Zacisze 13. Powrót mam zamiar sięgnąć, bo ciekawa jestem dalszych losów bohaterek :)


Władca Pierścieni. Dwie wieże J. R. R. Tolkien

Tej książki chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Jako, że jest to klasyka fantastyki, wielu już piało z zachwytu po jej przeczytaniu, wiele świetnych recenzji zostało napisanych, a także są autorzy książek czerpiący inspirację z tegoż dzieła Tolkiena to pisanie recenzji wydaje mi się zbędne.
Kiedy czytałam pierwszą część jakoś nie trafiłam na odpowiedni moment. Kiedy jednak zaczęłam czytać drugą część już od jakiego czasu miałam niezwykłą ochotę na ponowne spotkanie Bractwa Pierścienia, więc po zabraniu się za lekturę mogłam w pełni delektować się bogactwem języka i opisów. Lektura to świetna, pierwszą część czytało mi się znakomicie, Tolkien porwał mnie całkowicie w swój świat. Druga część już mi się trochę dłużyła, sama nie wiem dlaczego. Może dlatego, że jakoś bardziej zapamiętałam filmową wędrówkę Froda i wiedziałam z grubsza co się wydarzy?
W każdym razie postanowiłam sobie zrobić przerwę pomiędzy drugą i trzecią częścią, aby trochę zatęsknić za światem Tolkiena i wtedy znów towarzyszyć bohaterom, szykować się do wojny razem z Aragornem i Legolasem, ponieść brzemię z Frodem...
Pozycja obowiązkowa dla fanów fantastyki! :)



A tu dwie ostatnio (bo tamte jeszcze z października) książki o tematyce świątecznej ;)

Boże Narodzenie w Lost River Fannie Flagg

tytuł oryginału: Redbird Christmas
tłumaczenie: Anna Kołyszko
wydawnictwo: Reader's Digest
data wydania: 2006 (data przybliżona)
liczba stron: 102
ocena: 2/6
opis:
"Oswald T. Campbell ze względu na zły stan zdrowia musi opuścić Chicago i przenieść się w cieplejsze okolice. Nie stać go na Florydę ani Kalifornię. W grę wchodzi jedynie wyjazd do Lost River w stanie Alabama. I choć miasteczko jest zabitą deskami dziurą, a jego mieszkańcy to banda ekscentryków, Oswald znajduje tam wszystko, czego dotąd brakowało mu w życiu."

Z twórczością Fannie Flagg spotkałam się wcześniej czytając Smażone zielone pomidory. Książka niezbyt przypadła mi do gustu, ale miała szczególny klimat. Po kolejnej powieści jej autorki wiem już dlaczego nieszczególnie lubię jej dzieła: to takie przyjemne opowiastki o niczym. Pewnie polubię je dopiero za jakieś 30-40 lat :P
Póki co jednak niespecjalnie na mnie działają, nie wzruszają mnie. Wprawdzie czytałam okrojoną o ponad połowę wersję Reader's Digest, ale wątpię, żebym wiele straciła. Może jedynie końcówka nie była taka "pospieszna" i ogólnikowa. 
Książka ma klimat z rodzaju tych jakie można spotkać w Smażonych zielonych pomidorach, ale niestety klimatu świąt ani trochę nie poczułam.
Niewiele mogę napisać na temat Bożego Narodzenia w Lost River. Może tyle, że jakimś dziwnym trafem wyobraziłam sobie historię osadzoną w jakiejś wiejskiej posiadłości/domku w górach, może jakiś romans, może zwykła obyczajówka, a wszystko to okraszone przyjemną świąteczną atmosferą i oprószone śniegiem. Co otrzymałam? Opowieść o starszym panu, małej dziewczynce i mieszkańcach niewielkiego miasteczka w stanie Alabama. A wszystko okraszone... Rzeką bogatą w faunę nadwodną i podwodną oraz upały...
Co mnie bardzo zdenerwowało to fabuła prosta jak drut (ŻADNYCH przeciwności losu, wszystko idzie tak jak sobie bohaterowie wymarzą) i zakończenie mdłe, ckliwe i do bólu naiwne. Przez chwilę myślałam, że to jakiś żart. A może ja nie jestem za młoda tylko za stara na takie opowiastki?
Nie chcę zniechęcać do tej książki. Mnie się nie spodobała, ale może komuś szczególnie przypadnie do gustu. W sumie warto sprawdzić, bo książeczka jest niewielkich rozmiarów.


Najgłupszy anioł Christopher Moore
tytuł oryginału: Stupidest Angel
tłumaczenie: Jacek Drewnowski
wydawnictwo: MAG
data wydania: listopad 2006 (data przybliżona)
liczba stron: 284
ocena: 5/6

opis:
"Do Bożego Narodzenia został dzień (dobra, powiedzmy, że prawie tydzień) i w całym maleńkim miasteczku Pine Cove w Kalifornii mieszkańcy pochłonięci są kupowaniem, zawijaniem, pakowaniem i, ogólnie rzecz biorąc, wczuwaniem się w świąteczny nastrój. Ale nie wszyscy odczuwają tę radość. Mały Joshua Barker rozpaczliwie potrzebuje świątecznego cudu. Nie, nie leży na łożu śmierci; nie, nie zaginął mu pies. Ale Josh jest przekonany, że widział, jak Mikołaj obrywa łopatą po łbie i teraz nasz siedmiolatek modli się tylko o jedno: proszę, Mikołaju, powstań z martwych. Ale moment! Gdzieś w powietrzu czai się anioł. (W powietrzu, łapiecie) To nie kto inny, jak archanioł Razjel, który zstąpił na Ziemię w poszukiwaniu dziecka, którego życzenie należy spełnić. Niestety, nasz anioł nie należy do tych, których aureola świeci najjaśniej. W mgnieniu oka zawali swoją świętą misję i ześle na mieszkańców Pine Cove bożonarodzeniowy chaos, którego kulminacją stanie się najśmieszniejsze i najstraszniejsze świąteczne przyjęcie, jakie miasteczko widziało."


To moje pierwsze spotkanie z twórczością Christophera Moore'a. Co mi się od razu rzuciło w oczy- Moore ma proste, ale ładne okładki. Zapewne wszystkie jego książki zgromadzone w biblioteczce cieszą oko ;)

Może się i tak zdarzyć, że święta Bożego Narodzenia Was nudzą. O tak, niektórzy nie czują "magii świąt". Zatem czy nudzicie się na rodzinnych spotkaniach? Przejadła Wam się ta lukrowa atmosfera? Te grzeczności? Te książki o tym jak to najgorszy drań się nawraca? Filmy o szczęśliwych rodzinkach? 
Jeśli, więc chcecie "odetchnąć" od spokojnych, normalnych świąt musicie sięgnąć po książkę Moore'a.

Jeśli ktokolwiek nawet pomimo tytułu spodziewał się w miarę normalnej książki traktującej o świętach- nic bardziej mylnego! Święta w Najgłupszym aniele są zwariowane! W żadnym razie nie można tu mówić o normalności skoro już w pierwszej scenie miejscowy drań okłada workiem lodu pomocnicę Mikołaja z Armii Zbawienia, która jest jego byłą żoną... A dalej jest jeszcze lepiej... Nie będę wymieniać tu wszystkich tych dziwnych postaci czy zdarzeń, najlepiej jeśli dacie się zaskoczyć.

Jak widzicie nie zaczyna się niewinnie i spokojnie, nie kończy się także grzecznie. Książka wciąga od pierwszych stron, czyta się szybko, a fabuła co i rusz się zapętla. Jakby tego było mało całą sytuację jeszcze bardziej komplikuje nasz tytułowy bohater, archanioł Razjel, który robi całkiem spore zamieszanie...

Postać anioła w tej książce bardzo mi się spodobała. Pozostali bohaterowie są trochę szablonowi, ale mamy tu całkiem niezły misz-masz dzięki czemu nie zwraca się na to takiej uwagi. Natomiast archanioł jest bardzo oryginalny. Trochę głupkowaty, ale uroczy ;) Nie spotkałam się jeszcze z taką postacią anioła w żadnej powieści i tu duży plus dla autora.

Polecam tę książkę, szczególnie dla tych znudzonych świętami ;) Ale nie tylko dla nich, również dla tych, którzy chcą poprawić sobie humor. Jeśli kogoś zdziwi to natężenie szaleństwa, mam dla niego jedno słowo- Kalifornia. I już nic tłumaczyć nie trzeba :D (jak to mówią: Kraina czubków i owoców :P)
A ja już nie mogę się doczekać aż sięgnę po kolejną książkę Moore'a- Krwiopijców :)

24 grudnia 2011

"Florenckie lato" Judith Lennox

tytuł oryginału: Catching the Tide
tłumaczenie: Bożena Kucharuk
wydawnictwo: Prószyński i S-ka
data wydania: listopad 2011
liczba stron: 258
ocena: 2/6

opis:
"Siostry Tessa i Frederica Nicolson spędzają ostatnie beztroskie lato 1933 roku w pięknej Villi Millefiore w pobliżu Florencji. Cztery lata później włoskie wakacje są jedynie dalekim wspomnieniem, a Tessa, jako wzięta modelka, korzysta z uroków londyńskiego życia. Nieprzewidywalna i impulsywna, uważa, że miłość jest jedynie pasjonującą grą, dopóki namiętny romans z żonatym mężczyzną nie doprowadzi do tragicznych konsekwencji. Gdy jej dotychczasowe życie legnie w gruzach, Tessa powróci do Florencji, by leczyć udręczone serce. Stęskniona za siostrą Frederica decyduje się na wyjazd do Włoch. Przeżywa tam niebezpieczne chwile, a pewne przypadkowe spotkanie na zawsze zmienia jej życie. Losy sióstr komplikuje wybuch II wojny światowej. Walka o przetrwanie staje się ważniejsza od pogoni za szczęściem…"


Okładka Florenckiego lata jest niezwykle klimatyczna i świetnie komponuje się z tytułem. Przedstawia ona fragment ogrodu z piękną ścieżką wiodącą do altanki. Jednocześnie jest tajemnicza. Pierwszy rozdział tej książki idealnie pasuje i do tytułu, i do okładki.

Niestety czar dość szybko pryska. Oczekiwałam niesamowitego włoskiego klimatu. Czasy w jakich toczy się powieść również obiecywały niepowtarzalny klimat. Muszę przyznać, że mocno się zawiodłam.
Po pierwsze akcja książki toczy się we Włoszech jedynie w jakiejś 1/5 i tylko tam czuć jakiś klimat. Natomiast nie poczułam niczego szczególnego przez resztę książki, kiedy opisywane wydarzenia toczyły się w Anglii.
Po drugie równie dobrze można umieścić fabułę w wieku XXI. Nie odczułam ani trochę szczególności tamtych czasów ani wojny.



Brak klimatu to niestety nie jedyna wada Florenckiego lata (swoją drogą absurdalny tytuł, oryginał można przetłumaczyć jako Łapiąc przypływ (co moim skromnym zdaniem też średnio pasuje do książki :P)). Kolejną jest to, że akcja jest tam dość powolna i właściwie książka jest taka nijaka. Monotonna akcja, dość nudna i zmierzająca donikąd fabuła sprawiły, że książkę czytało się z niewielkim zainteresowaniem. 
Do tego bohaterowie nie byli dość wyraziści albo gdy już jakiś był postacią zapadającą w pamięć autorka pozbyła się go w taki sposób, że równie dobrze mogłaby pominąć tą scenę i więcej o nim nie wspominać.


Jedynymi plusami jakie dostrzegam jest to, że książkę szybko i gładko się czyta oraz plastyczne opisy. Choć i do nich na początku nie mogłam się jakoś przekonać. Widać styl pani Lennox jest dość specyficzny i nie za bardzo mi się podoba.


Wiem, że dość surowo oceniłam tę książkę, ale niestety nie znalazłam w niej nic szczególnego ani ciekawego. Jeśli miałabym komuś polecić to wielbicielom spokojnych obyczajówek. A może znajdzie się tutaj jakiś fan pani Lennox? W każdym razie jeśli ktoś ma ochotę na książkę opowiadającą o zawiłych ludzkich losach, która w żadnym razie nie jest mdłym romansidłem (na szczęście!) to może być zainteresowany sięgnięciem po Florenckie lato.


Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.   

23 grudnia 2011

Wesołych Świąt! :)

Wszystkim czytelnikom mojego bloga życzę wesołych, radosnych i przede wszystkim białych świąt! :) I oczywiście samych książek pod choinką! :)


Nie wiem jak was, ale mnie nic lepiej nie wprawia w nastrój świąteczny od starych piosenek świątecznych. Klasyka rządzi! :)
I coś trochę rockandrollowego ;)


Niestety jutro w Polsce 5 rodzin nie będzie nawet pewnie myśleć o świętach... Pamiętajmy o nich.
Brak słów by wyrazić ogrom tej tragedii...
Oczywiście zdaje sobie sprawę, że w tym roku nie tylko ich rodziny spędzą święta bez jednego członka rodziny.

03 grudnia 2011

Spóźnione stosiki na grudzień

Nie wiem jak to się stało, ale zapomniałam w czwartek wrzucić na bloga stosików :P

Na początek moje ZAKUPY! :)

 Dallas '63 Stephen King właśnie czytam :)
Pośmiertna sława Hectora Kiplinga David Thewlis
Serca Atlantydów Stephen King
Mistrz i Małgorzata Michaił Bułhakow darmowy audiobook od Prószyńskiego i S-ka za bycie jednym z pierwszych klientów ich księgarni ;)
A Eldorado dołączony do Dallas :)






A teraz stos recenzencki od wydawnictwa Muza- pięknie dziękuję! :)
Niech zawiruje świat Colum McCann
Naga cytra Shan Sa
Spadkobierczyni z Barcelony Sergio Vila-Sanjuan już przeczytana, recenzja po kliknięciu :)
Powroty Ryszard Marek Groński
Na szczyt góry Arne Dahl już przeczytana, recenzja po kliknięciu :)
Demaskatorka Kathryn Bolkovac; Carl Lynn






Do stosiku recenzenckiego powinnam jeszcze dołączyć dwie książki, ale już mi się nie chciało robić zdjęć :P Także pokażę je dopiero w styczniu ;)

02 grudnia 2011

Zapytajki 9

Na wesoły początek weekendu :)

fc barcelona (uwielbiam ten klub :) )
aleksander dumas,roślina z tytułu powieści (a nie lepiej przejrzeć jego bibliografię? :P)
gotowe szablony na sylwester (nie wiem dlaczego, ale przeczytałam gotowe szalone na sylwester :P)
"pismo lustrzane"
ekranizacje kellermana
czuje się trzy metry nad niebem
(gratulacje xP)
kobiet fotki kobiet bez twarzy (jakiś fetysz czy chcesz podstawić swoją twarz? :D)
sylwester żarty (yyy pomyliły Ci się święta? :P)
kobieta z karabinem w nodze (nigdy nie widziałam, ale chętnie zobaczę! ciekawe jaka jest amunicja :D)
wojna w wietnamie demotywatory
dziwna choinka
(ja tam zawsze ładnych szukam :P)

27 listopada 2011

Top 10: Dziesięć wymarzonych prezentów książkowych

Kolejność przypadkowa :)

Czytnik e-booków
 
Bo są książki, które w innej formie zdobyć trudno. Poza tym e-booki są tańsze :) 
 
Ciekawe podpórki do książek
 
Ok, przyznam się bez bicia, że żeby coś takiego ustawić musiałabym mieć też nowy regał, bo nie za bardzo mam miejsce na książki, a co dopiero na podpórki, ale mile widziane byłyby zabawne podpórki na książki w moim domu ;)











 
 
 
 
 
Wygodne miejsce do czytania i regał w jednym
 
 
 

 
 Coś takiego marzy mi się od dawna, jak dla mnie to świetna opcja :)  
 
 
 
 








 
Choć na taki, ciekawy regał też bym się nie pogniewała ;)
 
 Ciekawe zakładki
 Jak wiadomo zakładki są dla większości moli ważne, a że my ludzie mamy upodobanie do piękna to ja bym chciała takie ładne zakładki :)
 
Gadżet do książek 
Taka mała rzecz a cieszy :)

No to teraz trochę serii. Wiadomo, że serie zazwyczaj trochę kosztują, a ja nie umiem kupować poszczególnych tomów co jakiś czas :P
Seria o Harrym Potterze
Mroczna Wieża
Akurat nie to wydanie, a Albatrosowe z 2008
Saga o Wiedźminie
Seria Biblioteka Poznaj Świat
Akurat z tej serii mam już Cejrowskiego (oprócz "Podróżnika") i Pałkiewicza ("Syberię"). Niestety Pałkiewicza mam inne wydanie :/ Musieli go wydać dopiero niedawno.

Wszystkie książki tych dwóch panów :)

23 listopada 2011

"Spadkobierczyni z Barcelony" Sergio Vila-Sanjuan

tytuł oryginału: Una heredera de Barcelona
tłumaczenie: Aleksandra Wiktorowska
wydawnictwo: MUZA
data wydania: wrzesień 2011
liczba stron: 258
ocena: 5/6

opis:

"Barcelona lat dwudziestych zeszłego stulecia jest miejscem fascynującym, gdzie ścierają się ze sobą anarchiści, ludzie prawicy i lewicy, wojsko i arystokracja, gdzie mimo terroru i strachu odbywają się przyjęcia, bale i spotkania...
Pablo Vilar, młody dziennikarz i adwokat, katolik i monarchista, wierzy w prawo. Mimo że nie pochodzi z bogatej rodziny dzięki swojej pracy jest bywalcem barcelońskich salonów i obraca się w wysokich kręgach, mając za przyjaciół ludzi z towarzystwa i z arystokracji. Jednocześnie za darmo broni w sądzie ludzi z nizin społecznych. Razem z Vilarem przenosimy się z grot zamieszkałych przez bezdomnych i chorych na wystawne przyjęcia, gdzie zbiera się elita, z zebrań anarchistów na sale sądowe. Świetność Barcelony zaczyna powoli blednąć, a w powietrzu czuć nadchodzącą burzę.
"

Spadkobierczyni z Barcelony to dość specyficzna książka. Jak przyznał Vila-Sanjuan zaczyna się jak u Doyle'a. Mianowicie Pablo Vilar, młody adwokat, dostaje zlecenie od Marii Nilo. I już od wtedy zaczynamy lawirować pomiędzy anarchistami a arystokracją. Od pierwszych stron książka niesamowicie wciąga.

Jednak co świadczy o tym, że jest taka specyficzna?
Trudno ją zakwalifikować do jednego gatunku. Sprytnie lawiruje pomiędzy wątkami kryminalnymi a politycznymi zawierając jednocześnie elementy autobiograficzne.
Trudno także wyodrębnić jednoznacznie fabułę. Nie ma nagłych zwrotów akcji. Mimo to nie nudzi.
Najbardziej bałam się, że te wątki polityczne okażą się na tyle nużące, że zniechęcą mnie do lektury. Tak się jednak nie stało, były one na tyle ciekawie przedstawione, że mogę z czystym sumieniem ją polecić.

O czym jest ta książka? Przede wszystkim o młodych ludziach, którzy zmieniają swój świat i swój kraj. O przełomowym momencie w ich życiu. O nowym ustroju, próbującym utorować sobie drogę do serca Hiszpanii. O monarchii i arystokracji, ich ostatnich chwilach w owym państwie. To jedyny taki, specyficzny moment w życiu bohaterów i historii kraju. Moment, w którym coś odchodzi w zapomnienie i rodzi się coś nowego, początek i koniec.

Ale jest to także świetny, tajemniczy, zachwycający i mroczny portret Barcelony. Barcelony, miasta pełnego sprzeczności i jednocześnie tak magnetyzującego.
Barcelona, z jednej strony uwodzicielska i owładnięta namiętnością, a z drugiej- miasto pełne przemocy, zabarwione krwią...
W większości powieści miasto, polityka czy czasy w jakich jest osadzona ich akcja są jedynie tłem. Tutaj wręcz przeciwnie, to one grają główną rolę. Prowadzimy ciche rozmowy na przyjęciu, na którym zbiera się śmietanka towarzyska, by zaraz włóczyć się z anarchistami po szemranych kabaretach.
Mimo to z powodów, których do dzisiaj nie pojmuję Barcelona jednocześnie była miastem zabawy i nigdy nieprzerwanych spektakli. (...) Ten świat, który był po części mój albo przynajmniej do którego przez długi czas chciałem należeć, utrzymywał się prawie niezmiennie w obliczu krwawiących ran i tragicznych wydarzeń. Mężczyźni, nawet ci najbardziej bojaźliwi, przyzwyczaili się do noszenia broni; kobiety, wyłączając moją przyjaciółkę Isabel, uskarżały się na czające się wszędzie niebezpieczeństwo. A życie salonowe toczyło się dalej.
Najbardziej podobało mi się w tej książce to, że wątki dotyczące polityki, tak liczne, były podane nienachalnie i ciekawie, naprawdę wielkim zaskoczeniem było dla mnie to, że książka tak mi się spodobała.
Zakończenie również jest ciekawe, nie będę go jednak zdradzać. Nie jest zaskakujące ani szokujące- ta książka nie dostarczy Wam wielkich emocji, ale ładnie dopełnia całości.
Spadkobierczynię z Barcelony polecam przede wszystkim wielbicielom tego uroczego miasta i Hiszpanii.

Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu Muza.

Jedno mnie tylko zastanawia- że nie ma dwóch autorów. Sergio Vila-Sanjuan z tego co można przeczytać we wstępie jedynie zaokrąglił gdzieniegdzie akcję, podjął przerwane wątki i poprawił niektóre przestarzałe wyrażenia, dlatego dziwi mnie brak nazwiska Pabla Vilara na okładce tak samo jak dziwi mnie to, że w podziękowaniach nie napisał czegoś w stylu "Przede wszystkim dziękuję swojemu dziadkowi, bo gdyby nie on ta historia nie mogłaby istnieć". Oczywiście ze strony wnuka na pewno wymagało to dużo pracy, ale jakby nie było to głównie dziadek jest autorem tej książki.



Oj nieładnie... Wyzwania, o którym niedawno wspominałam, niestety nie będzie. A przynajmniej jak na razie, a może nigdy. Ostatnio zwyczajnie... nie mam czasu :/ Dobrze, że chociaż książek nie zaniedbuję... No nic, jakby ktoś chciał je zrealizować- droga wolna, ja niestety nie dam rady. Jeśli wyzwanie nie powstanie do wakacji- obiecuję, że w wakacje je zrealizuję.

21 listopada 2011

"Rzeka tajemnic" Dennis Lehane i "Rzeka tajemnic" Clint Eastwood

tytuł oryginału: Mystic river
tłumaczenie: Łukasz Nicpan
wydawnictwo: Świat Książki
data wydania: 2003 (data przybliżona)
data wydania oryginału: 2001
liczba stron: 498
ocena: 2/6
opis:
"Sean Devine, Jimmy Marcus i Dave Boyle przyjaźnili się w dzieciństwie. Pewnego dnia na ulicy pojawił się tajemniczy samochód. Jeden z chłopców wsiadł do niego. To, co zdarzyło się później, naznaczyło wszystkich trzech na całe życie.
Teraz, po wielu latach, morderstwo ponownie związało ich losy...
"






W zasadzie nie wiem co się stało, że ta książka mnie nie porwała. Po prostu coś nie zaskoczyło. Myślę, że to w pewnym sensie przez tempo akcji, jak dla mnie było trochę za wolne, za dużo opisów, za mało się działo. I tylko to mogę zarzucić Dennisowi Lehane, bo poza drobnymi szczególikami nie znajduję w tej książce innych większych wad.
Miałam zacząć bardziej "kreatywnie", ale jakoś mnie ta książka nie natchnęła. Porusza pewne problemy, ale albo z jakimiś niedopowiedzeniami, albo to wszystko po prostu z powodu tego naszego nie zgrania.
Przedtem wspomniałam o drobnych szczególikach. W sumie to drobnym, ale nieco irytującym było to, że autor trochę poszedł na łatwiznę i przeinaczył pewną rozmowę tak, że tylko znając jej późniejszą wersję można się było domyśleć prawdy o mordercy.
Autor dobrze wodził za nos jeśli chodzi o tożsamość zabójcy, ale ja wyczułam jednak, że to by było za proste. Facet także i mnie (jak i detektywom) pasował, ale jednak... Zaczęłam wyczuwać kto jest prawdziwym mordercą, ale nie bardzo chciało mi się wierzyć, że to mógł być on... A jednak, przeczucie mnie nie myliło. Co na szczęście nie popsuło mi zakończenia.
Mam nadzieję, że za bardzo nikogo nie zniechęciłam do przeczytania tej książki. To całkiem dobry kryminał, po prostu mnie jakoś nie porwał.


Co do filmu to obejrzałam tylko połowę, ale nie mam mu nic do zarzucenia jako ekranizacji. Oprócz tego, że z lekka trąciło nudą. Mimo, że w kilku wcześniejszych recenzjach z cyklu Książka i jej ekranizacja znałam dobrze fabułę to oglądałam je cierpliwie do końca, często wręcz z zaciekawieniem. W przypadku tego filmu niestety nie chciało mi się do niego wracać. Z tego co wiem zakończenie było nieco inne, ale nawet mnie nie ciekawi jakie.


Niestety i książka, i film okazały się dla mnie z cyklu "przeczytaj/obejrzyj, zapomnij".







Baza recenzji Syndykatu ZwB

20 listopada 2011

"Na szczyt góry" Arne Dahl

tytuł oryginału: Upp till toppen av berget
tłumaczenie: Dominika Górecka
seria/cykl wydawniczy: Drużyna A
wydawnictwo: Muza
data wydania: wrzesień 2011
data wydania oryginału: 2000
liczba stron: 376
ocena: 4/6

opis:
"Per Karlsson nie widział brutalnego mordu na młodym mężczyźnie, który siedział przy stoliku obok. Tłumaczył, że zaczytał się w "Metamorfozach" Owidiusza. Dla pary funkcjonariuszy policji z Drużyny A, ten pozornie błahy incydent stanowi punkt wyjścia do pasjonującego śledztwa. Prowadzi ono w wielu kierunkach. Do więzienia w Kumla, gdzie w jednej z cel dochodzi do eksplozji. Na tereny przemysłowe Sickla, gdzie niedługo po zajściu w barze, ma miejsce krwawa konfrontacja grup przestępczych. W zakamarki internetu, w których zachowały się ślady odrażających przestępstw.
Do Danderyd, gdzie po swoim rajskim ogrodzie przechadza się narkotykowy boss. W szeregi policji, gdzie jeden z przełożonych zaczyna się dziwnie zachowywać. W przyszłość, w której majaczy zagrożenie atakiem terrorystycznym. W przeszłość skrywającą piekielne czeluści.
"

Na szczyt góry to już trzecia książka z cyklu o Drużynie A. Ja niestety nie czytałam dwóch poprzednich, ale nie przeszkadzało mi to za bardzo w jej odbiorze. Jednak nie ukrywam, że chętnie przeczytałabym dwie pierwsze, bo zwyczajnie mnie zaciekawiły.

Od pierwszych stron ruszamy pełną parą, bo towarzyszymy policjantom w już rozpoczętym dochodzeniu. Zabójstwo w Młynie wydaje się całkiem "zwyczajne", śledczy mogliby powiedzieć "dzień jak co dzień". Jednak jeden fakt ich niepokoi- dziwne towarzystwo goszczące tego wieczoru w barze. Nie dane nam się dłużej nad tym zastanawiać, bo oto mamy kolejne zabójstwo, kolejnych policjantów, kolejne dochodzenia. Wydarzenia te nie mają ze sobą powiązania- bo co może łączyć pedofilów i gangsterów? Mimo to poznajemy kolejnych śledczych i kolejne sprawy.
Dla tych którzy czytali poprzednie książki z cyklu z pewnością nie lada gratką będzie obserwowanie jak to porozrzucani zostali członkowie Drużyny A i jakie to dziwne trafiły im się zadania do wykonania. 
Bałam się, że będzie to raczej thriller polityczny czy za bardzo zahaczający o teorie spiskowe. Na szczęście moje przypuszczenia nie okazały się prawdziwe. Jest to pełnokrwisty kryminał, niezwykle wciąga, czyta się tak szybko, że nie sposób zauważyć upływu czasu. Cała intryga jest tak poplątana, że trudno rozszyfrować o co w tym wszystkim chodzi. Napięcie serwowane jest z umiarem aż do końca książki, dlatego nie sposób się nudzić.
Jednak akcja to nie jedyny pozytywny aspekt tej książki. Gdzieś tam w tle są również wątki obyczajowe dotyczące bohaterów. Moim zdaniem zostały one dobrze nakreślone. Szczególnie podobały mi się metamorfozy pewnej pary bohaterów. Jednak już bohaterowie byli średnio przedstawieni, zapewne jest to wina tego, że nie czytałam poprzednich części, gdybym czytała to teraz obserwowałabym poszczególnych członków Drużyny A z zaciekawieniem. Jednak nie to mnie tak uwierało, tylko to, że co i rusz zapominałam nazwisk przestępców i wciąż mi się mylili.

Jeśli ktoś nie jest przekonany do szwedzkich kryminałów za to uwielbia amerykańskie- polecam. Niestety jeśli ktoś kocha szwedzkie klimaty- może się rozczarować. Jak dla mnie nie było "tego czegoś" co charakteryzuje szwedzkie kryminały. Jednak zdecydowanie nie odradzam. Wielbicielom kryminałów polecam, nie powinni się zawieść, przede wszystkim za powieścią przemawia akcja, która nie odpuszcza aż do końca.

Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu Muza
Z takich "ciekawostek": ubawiło mnie to, że w '99 telefon komórkowy z wbudowanym komputerem i dostępem do internetu był prototypem i super technologią ;)

Baza recenzji Syndykatu ZwB 

13 listopada 2011

Nowe wyzwanie czytelnicze

Mamy w naszym blogowym świecie kilka wyzwań czytelniczych. Dziś wpadłam na pomysł stworzenia kolejnego, jednak zanim zabiorę się za kształtowanie pomysłu muszę wiedzieć czy ktoś by się na nie pisał ;) Chodzi mianowicie o wojnę w filmach i książkach. Czyli filmy i książki o wojnie, ale nie tylko. Do wyzwania można podłączyć także te pozycje, które jedynie się o wojnę ocierają- pierwotnie może być to romans, ale z wojną w tle (pokusiłabym się o przykład Jeźdźca miedzianego jednak wojny tam bardzo dużo i trudno powiedzieć, żeby była tylko tłem).
Może jeszcze podłączyć pod to gry?
Jest ktoś chętny? :)

Zapytajki 9

Nie wiem czy u Was tez był taki ponury dzień... W każdym razie coś na osłodę ;)

kim był aleksander dumas ? opisz krótko 5-6 zdań  
gdzie kupić tanio prozę pratcheta (ja Ci tego nie powiem, ale na pewno nie na moim blogu :P)
jest+super+agnieszka+sikorska+celejewska+recenzja    

federico moccia ma napisac film (hah pierwsze słyszę, żeby pisać film :P)
co to oznacza trzy metry nad niebem? (wielkie szczęście :P)
szeptem becca fitzpatrick streszczenie szczegółowe pozytywne (z tego co pamiętam streszczenia są obiektywne i nie zawierają opinii)
postacie z książek (ciekawe czego ten ktoś szukał ;) )
4 rzeczy rządzą facetami demoty (a to tekst pana Pazury :P i to były cztery pierwiastki, tylko nie pamiętam jakie :P)
beata wielu spośród żyjących zasługuje na śmierć. a niejeden z tych, którzy umierają, zasługuje na życie. czy możesz ich nim obdarzyć? nie bądź, więc tak pochopny w ferowaniu wyroków śmierci, nawet bowiem najmądrzejszy nie wszystko wie. (zabawne- cytat z Tolkiena (pamiętam dobrze, jako ciekawy wrył mi się w pamięć, powiedział to Gandalf do Froda) a tu jakaś Beata...)
gry o pan holot konie (podejrzewam, że to kombinacja przypadkowych słów... bo inaczej nie potrafię tego wytłumaczyć)
gry magiczny świat koni (kurde, wie ktoś o co chodzi? może omija mnie jakaś ciekawa gra :D)

12 listopada 2011

"Jeździec miedziany" Paullina Simons

tytuł oryginału: The Bronze Horseman
tłumaczenie: Jan Kraśko
seria/cykl wydawniczy: Jeździec Miedziany tom 1
wydawnictwo: Świat Książki
data wydania: 2007 (data przybliżona) 
data wydania oryginału: 2000
liczba stron: 720









Początkowo napisałam bardzo entuzjastyczną recenzję tej książki, później jednak poczytałam opinie i... troszkę ostudził mi się ten entuzjazm.


Historia Tatiany i Aleksandra nie jest tą, o której marzą nastolatki. Jak bowiem nastolatki mogą marzyć o tym, by zakochać się w mężczyźnie, którego do szaleństwa kocha własna siostra? Jak nastolatki mogą marzyć o miłości podczas II Wojny Światowej, podczas blokady Leningradu? 

Tatiana i Aleksander nie mieli wyboru. Nie mogli przenieść się w czasie ani miejscu. Miłość dopadła tych dwojga u progu wojny, w dniu, w którym Hitler wkroczył do Związku Radzieckiego wypowiadając mu wojnę. Tatiana początkowo nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji. Jak większość leningradczyków. Bo przecież wojna jest w Anglii, we Francji. Ale w Związku Radzieckim? A jeśli nawet Hitler wypowiedział wojnę to dzielni Rosjanie nie pozwolą mu zajść daleko. Granica jest przecież setki kilometrów stąd! Jako osoba znająca historię II Wojny Światowej dobrze wiedziałam, że nastąpi blokada Leningradu, dlatego niemal bolesne było dla mnie obserwowanie naiwnych ludzi, którzy żyli jakby nigdy nic.

Tylko, że Tania miała większy problem. Zakochała się bowiem w chłopaku swojej siostry, Darii. To nie powinno było się stać! Nie można kochać chłopaka swojej siostry! Czy któraś z Was przedłożyłaby mężczyznę nad własną siostrę?
Jak się okazuje to nie jedyny problem…

Blokada Leningradu… Doczytałam do połowy książki, w sumie do połowy zimy 1941/42 i przerwałam. Przerwałam czytanie na dwa dni. Nie mogłam się przełamać… Opisy tego co przeżywali leningradczycy były okropne. Głód, śmierć, strach. Tania idąca po chleb, czarny chleb z trocinami, 200g na osobę pracującą wśród bomb spadających z niemieckich samolotów… Nie potrafię o tym pisać, myślę, że autorka wszystko najlepiej wyraziła. Należy jej się ogromny podziw za to, że tak to wszystko opisała. Ja bym nie potrafiła. 

Tania była mi bliską postacią. Miała ona bowiem tyle lat co ja i była podobnie uparta. Wątpię czy zachowałabym się inaczej niż ona w sytuacji Tania-Aleksander-Dasza. Nie wiem, trudno powiedzieć. Ale czy zdobyłabym się na takie poświęcenie, czy znalazłabym tyle siły by robić to co ona robiła dla rodziny podczas blokady? 
Ponoć jej postać jest naiwna, ponoć autorka jest niekonsekwentna, bo najpierw Tatiana nie potrafiła zrobić zakupów, a potem zajmowała się całą rodziną. Czytający chyba nie zwrócili uwagi na to, że była wojna. Tania musiała szybko dojrzeć.
Aleksander. Mężczyzna niemal idealny. Przystojny, czuły, opiekuńczy, choć nieco wybuchowy, ale zapatrzony w ukochaną jak w obrazek, zdolny do poświęcenia życia dla Tatiany. O takim mężczyźnie marzą nastolatki.

Doczytałam do połowy, a potem 350 stron pochłonęłam w jeden dzień, niemal cały czas czytając. (gdyby moja okulistka wiedziała…) Dlatego czułam troszkę przesytu. No, ale sama jestem sobie winna skoro rzuciłam się na tę książkę jak wygłodniały zwierz :P Także co do grubości książki nie będę narzekać, bo i w sumie nie ma na co. Ale jeśli Was przeraża ponad 700 stron romansu to nie martwcie się, zapewniam Was, że nie będziecie się nudzić ani lektura nie będzie Was nużyć.

Natomiast wielką wadą i czymś czego nie mogę przeboleć są przekłamania historyczne. Skoro ktoś już się zabiera za pisanie o czasach, w których nie żył to może by łaskawie dobrze się przygotował? 

Książka jak do tej pory zbiera albo zachwyty, albo ostre recenzje. Ja jestem gdzieś pomiędzy. Historia ich romansu nie wydawała mi się zbytnio przesłodzona. Sielanka w Łazariewie również miała czemuś służyć. To chwile, które nie wrócą, troszkę słodyczy w czasach tej gorzkiej wojny. 
Jednak uderza mnie sprzeczność niektórych ostro krytykujących tę książkę recenzji. Bo np. jedna osoba pisze, że Tatiana i Aleksander są idealnymi bohaterami, inna, że Tatiana jest strasznie naiwna, a Aleksander porywczy. Kilka podobnych rzeczy rzuciło mi się w oczy.

Mimo wszystko polecam. Warto przekonać się czy Wam się spodoba. Jednak radzę podejść do niej z dystansem.

06 listopada 2011

"Spalone" Jane Casey

tytuł oryginału: The Burning
tłumaczenie: Teresa Komłosz
wydawnictwo: Prószyński i S-ka
data wydania: październik 2011
data wydania oryginału: 2010
liczba stron: 440
ocena: 5/6











Najnowsza książka Jane Casey Spalone wciąga od pierwszych stron, po prostu porywa, jeśli ma się ochotę na jedynie zerknięcie, sprawdzenie jak się zaczyna- trzeba się przygotować na zaniedbanie tego co miało się zrobić. Po prostu nie sposób się od niej oderwać. Dlatego od razu wiedziałam, że będzie to dobra książka. I nie myliłam się.

W Spalonych główną bohaterką jest detektyw Maeve Kerrigan, która wraz z resztą zespołu śledczego robi co może by złapać seryjnego zabójcę, nazwanego przez media Palacz. Swój przydomek  "zawdzięcza" on temu co robi zabijanym kobietom, a mianowicie po skatowaniu ich na śmierć pali je. Kim jest? Dlaczego to robi? Ile jeszcze niewinnych kobiet musi cierpieć, by wreszcie został ujęty?
Jakby tego było mało pojawia się kolejna ofiara, Rebeka Haworth, która została zabita w sposób podobny do Palacza, ale detektywi mają pewne wątpliwości, zastanawiają się czy mają do czynienia z naśladowcą. Czy dojdzie do kolejnej serii?

Spalone to pełnokrwisty kryminał pełen tajemnic. O tak tajemnic mu z pewnością nie brakuje. Okazuje się bowiem, że życie Rebeki nie jest wcale takie jakie się wydaje, o nie. Okrywamy kilka rzeczy, o których dziewczyna wolałaby żeby nie wiedziano, aż w końcu... dochodzimy do tej najważniejszej. Ale to już autorka zostawia nam "na deser". I właśnie to mi się podobało- punkt kulminacyjny nie jest 50 czy 100 stron przed końcem. Spotykałam się już z kryminałami gdzie autor po punkcie kulminacyjnym przeciągał koniec książki niesamowicie snując rozwlekłe wyjaśnienia.
W Spalonych jest inaczej, akcja jest dynamiczna, narracja pierwszoosobowa prowadzona na przemian z perspektywy pani detektyw- Maeve, oraz przyjaciółki Rebeki- Louise, co moim zdaniem jest bardzo ciekawym rozwiązaniem, autorka miała trochę utrudnione zadanie, musiała bowiem uważać, żeby nie zdradzić jakiegoś istotnego szczegółu, ale wybrnęła z tego znakomicie. Do tego stopnia, że jedynie przeczuwałam kto jest mordercą, domyślałam się prawdy, ale mogły to być jedynie domysły, toteż z niezmiennym zainteresowaniem czytałam do końca.
Ciekawy jest również sposób kreowania postaci- nienachalny, właściwie sami nie wiemy kiedy je poznajemy, kiedy możemy powiedzieć jaki mają charakter.
Dodatkowym smaczkiem jest wątek miłosny, który na szczęście nie jest nachalny, a delikatny i dodaje książce zamiast ujmować.

W zasadzie nie widzę wad w tej książce, moim zdaniem to bardzo dobry kryminał. Polecam każdemu fanowi powieści z dreszczykiem!

Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.   




Chciałam Was przeprosić. Ostatnio niewiele czasu spędzam w internecie, niewiele w ogóle w domu, a jak już to najchętniej poszłabym spać, więc zdarza mi się napisać bzdurne komentarze, nie trzymające się kupy. Mam nadzieję, że zrozumiecie ;)


Baza recenzji Syndykatu ZwB 

04 listopada 2011

"Wieszać każdy może" Andrzej Pilipiuk

seria/cykl wydawniczy: Jakub Wędrowycz tom 5
wydawnictwo: Fabryka Słów
data wydania: 2006
liczba stron: 328
ocena: 4/6
opis:
"Kiedy wrogie armie ścierają się koło twego domu, kiedy Zieloni Mściciele wkraczają do akcji, a potężna klątwa egipska zagraża wszystkim i wszystkiemu, pojawia się On.
Nie jest super bohaterem, nadczłowiekiem, nie ratuje ludzkości w imię wyższych celów.
Rozpoznacie go bez trudu. Walonki, kufajka, czapka uszanka i ten specyficzny...aromat? Najbardziej charakterystyczny bohater polskiej fantastyki. Bimbrownik, egzorcysta...po prostu Jakub Wędrowycz. Powraca w wielkim stylu!
"






Nie lubię opowiadań. Powtarzam to przy tych nielicznych okazjach kiedy recenzuję zbiór opowiadań. Jednak tym razem muszę napisać, że ten zbiorek jest rzadkim wyjątkiem.

Pilipiuk już po raz drugi przekonał mnie do swoich opowiadań. To udało się jeszcze tylko Sapkowskiemu (Saga o wiedźminie) i z tego co pamiętam nikomu poza nim. Nawet Kingowi tak do końca się to nie udało. Pewnie za sprawą kingowej rozwlekłości, która w książkach mi odpowiada, ale w opowiadaniach wręcz przeciwnie. Ale Pilipiukowi tak, to pewne.

Zabrałam się za Kroniki Jakuba Wędrowycza bimbając sobie na jakąkolwiek chronologię. Aczkolwiek wątpię by to w czymkolwiek przeszkadzało. Mi w każdym razie nie odebrało przyjemności czytania. Więc jeśli ktoś z Was zauważy w bibliotece którąkolwiek część Kronik- bierzcie bez obaw, że ominie Was jakiś ważny wątek.
Ale zapewne zachodzicie w głowie co takiego jest w opowiadaniach Pilipiuka, że nawet mnie, stroniącej od opowiadań się spodobało? Otóż jest tu wszystko czego szukam w opowiadaniach- dynamiczna, zwięzła akcja, wyraziści, ciekawie skonstruowani bohaterowie, brak rozwlekłych opisów. Choć w akurat tych konkretnych opowiadaniach postaci i wydarzenia są mocno przejaskrawione, a prawa fizyki jakby zwiały drąc przed strasznym bimbrownikiem- nie przeszkadza mi to.
Poza tym w owych opowiadaniach jest moc humoru. Do tej pory szczególnie zapadł mi w pamięć "międzynarodowy język bimbrowników" :)

Oczywiście jak w każdej książce zbiorek ma swoją piętę achillesową, a mianowicie ostatnie opowiadanie, najdłuższe. Przyznam się bez bicia, że strasznie się nudziłam i pod koniec skapitulowałam. Oczywiście na początku było dobrze, ale później już coraz mniej mnie interesowało. Poza tym nie podobało mi się ostatnie opowiadanie, które wygrało konkurs (już nie Pilipiuka).

Mimo to polecam Kroniki Jakuba Wędrowycza, jestem pewna, że reszta tomów jest równie dobra, a może nawet lepsza.


Baza recenzji Syndykatu ZwB 

01 listopada 2011

Stosik listopadowy


Stosik przytargany z biblioteki :)

Rzeka tajemnic Dennis Lehane 
Wieszać każdy może Andrzej Pilipiuk
Nostalgia anioła Alice Sebold
Północ i południe Elizabeth Gaskell
Jeździec miedziany Paullina Simons
Pan Tadeusz Adam Mickiewicz

Na widok tych wszystkich książek bibliotekarka z uśmiechem zapytała "Długi weekend, co?"
Ha! A prawda jest taka, że przez gości przeczytałam zaledwie połowę Rzeki tajemnic...
A ostatnia potrzebna tylko na lekcję, nie zamierzam jej czytać :P







A tu stosik mieszany.... :)

Trucizna Alex Kava
Próba kwiatów Jay Lake
Spalone Jane Casey
Kamienna ćma Paweł Matuszek
Podróżnik WC Wojciech Cejrowski
Jeden dzień Iwana Denisowicza i inne opowiadania Aleksander Sołżenicyn

Kavę dostałam na urodziny :) A ta urocza bombonierka z zabójczą nazwą również na urodziny. Jak dla mnie bomba ;) Dlatego pomyślałam, że jak już pokazuję książki to mogę przy okazji ją pokazać :)
Numer 2 i 4 to wygrana w konkursie na a-g-w.info. Konkurs był na napisanie recenzji i niezmiernie się cieszę z tego, że zajęłam drugie miejsce :)
Trójeczka jest od wydawnictwa Prószyński i S-ka- dziękuję! :)
A 2, 3 i 4 przyszły do mnie wczoraj pocztą :) Taka miła niespodzianka.
Natomiast dwie ostatnie to już zakup własny :)

A do premiery Dallas '63 jeszcze tylko tydzień! ^^

28 października 2011

Top 10: Ulubione okładki książek

Tym razem bez słów, a w obrazkach :)

Atrofia Lauren DeStefano


P.S. Kocham Cię Cecelia Ahern


Mroczna Wieża Stephen King
(Albatros z 2004)
Przepraszam za małe problemy techniczne, ale już nie chce mi się tego poprawiać.


























Tabu Casey Hill 
 

Tych akurat jeszcze nie czytałam, ale mam w planach:
Shantaram Gregory David Roberts


Ja, diablica Katarzyna Berenika Miszczuk



 
Łowca snów Stephen King


A tu książki, które mnie zawiodły, ale mają świetne okładki:


Blask Alexandra Adornetto
 
Amore 14 Federico Moccia

Sockie Stackhouse Charlaine Harris