tytuł oryginału: Where Rainbows End
tłumaczenie: Joanna Grabarek
wydawnictwo: Świat Książki
data wydania: czerwiec 2006
data wydanie oryginału: 2004
liczba stron: 478
ocena: 5/6
opis:
(moim skromnym zdaniem możecie przeczytać trzy pierwsze zdania opisu, ja tak zrobiłam ;))
"Jeśli lubisz film "Bezsenność w Seattle", zachwycisz się tą książką.
Rozczulająca opowieść o dwojgu przyjaciołach z dzieciństwa, których rozdzielił los...
Jako psotne dzieci i buntowniczy nastolatkowie Rosie i Alex trwali przy sobie na dobre i na złe. Ledwie jednak zaczęli poznawać uroki nastoletniego życia i ból pierwszych porażek miłosnych, zostali rozdzieleni. Rodzice Alexa przeprowadzili się z Dublina do Ameryki i Alex musiał z nimi wyjechać.
Rosie czuje się zagubiona bez swojego przyjaciela, powstał więc plan, że pojedzie do Aleksa na studia. Ale w przeddzień wyjazdu dowiaduje się o czymś, co na zawsze zmieni jej życie i zatrzyma ją w Dublinie.
Rosie i Alex przekonują się jednak, że przeznaczenie to wcale nie jest zabawa i że wcale z nimi nie skończyło... "
Z Cecelią Ahern do tej pory miałam do czynienia dwa razy: podczas czytania P.S. Kocham Cię (świetna książka!) i Gdybyś mnie teraz zobaczył (dobra). Jako, że obie mi się podobały postanowiłam sięgnąć po więcej jej książek. Miałam to zrobić na wakacjach, bo to lekkie książki, w sam raz na plażę, jednak jakoś się tak złożyło, że nie miałam takiej możliwości.
Kiedy w końcu opuściłam bibliotekę z jej książką, zabrałam się za czytanie i sprawdziłam liczbę stron nieco się zdziwiłam. Niemal 500 stron, a nie powiedziałabym po wyglądzie, taka niepozorna książeczka ;)
Wprawdzie nie wpadłam w panikę, ale przeszło mi przez myśl, że będę ją czytać znacznie dłużej niż myślałam. Nonsens! Kiedy zaczęłam ani się obejrzałam i 100 stron było już za mną, a ja nie mogłam się od niej oderwać. Niesamowite!
Wprawdzie nie wpadłam w panikę, ale przeszło mi przez myśl, że będę ją czytać znacznie dłużej niż myślałam. Nonsens! Kiedy zaczęłam ani się obejrzałam i 100 stron było już za mną, a ja nie mogłam się od niej oderwać. Niesamowite!
Jak pisałam wyżej wystarczyło mi jedno zdanie z opisu (pomijając te dwa pierwsze, których do opisu zaliczyć raczej nie można), by wiedzieć o co mniej więcej chodzi i z zaciekawieniem zacząć czytanie. Spodziewałam się typowej historii o dwójce nastolatków, nieszczęśliwej miłości, może coś w stylu Romea i Julii?
Zaskoczenie wyjrzało zza kartek i palnęło mnie w twarz już po pierwszych stronach. Początkowo myślałam, że to tylko taki zabieg i że książka będzie pisana normalnie. Po kilku kolejnych stronach przewertowałam książkę i okazało się, że będzie tak do końca książki. Co mnie tak zaskoczyło? Forma książki- jest to powieść epistolarna, czyli pisana w formie listów. W Na końcu tęczy są to głównie listy Alexa i Rosie, ale też kartki, pocztówki, liściki, e-maile, zaproszenia, rozmowy na czatach. I nie tylko ich, kilku innych bohaterów także wypowiada się na kartach tej powieści.
Zaskoczenie wyjrzało zza kartek i palnęło mnie w twarz już po pierwszych stronach. Początkowo myślałam, że to tylko taki zabieg i że książka będzie pisana normalnie. Po kilku kolejnych stronach przewertowałam książkę i okazało się, że będzie tak do końca książki. Co mnie tak zaskoczyło? Forma książki- jest to powieść epistolarna, czyli pisana w formie listów. W Na końcu tęczy są to głównie listy Alexa i Rosie, ale też kartki, pocztówki, liściki, e-maile, zaproszenia, rozmowy na czatach. I nie tylko ich, kilku innych bohaterów także wypowiada się na kartach tej powieści.
Początkowo wydało mi się to słodkie, bo czytałam "korespondencję" dwóch dzieciaków nie zaznajomionych jeszcze dobrze z ortografią. Później kiedy uświadomiłam sobie, że to nie jest żaden wstęp uznałam, że to świetny pomysł. Oprócz Cierpień młodego Wertera, po których mam traumę nie czytałam jeszcze książki w takiej formie i pomyślałam sobie, że miło jest czytać romansidło choć formą wybiegające poza schemat.
Powieść nabrała smaczku dzięki temu, że w pewien sposób pozwoliła mi lepiej wejść w życie bohaterów, "podglądałam" ich rozmowy, czułam się jak główna bohaterka. Ponadto nie ma opisu bohaterów, więc wyobraźnia może zaszaleć do woli, można przypisać im wygląd zewnętrzny na podstawie ich charakterów, a nie odwrotnie. No i to w jakiś sposób lepiej pozwala wczuć się w rolę bohatera.
Wcześniej pisałam o "typowej historii o nieszczęśliwej miłości" i "romansidle". Jeśli ktoś używa tych określeń w odniesieniu do książki Ahern jest dla niej krzywdzący. Owszem ja tak myślałam na początku, ale teraz mam całkiem odmienne zdanie. To na pewno nie jest typowa powieść, już sama jej forma nam o tym mówi. Gdyby to było romansidło podejrzewam happy end gdzieś w okolicach 300 stron. Na końcu tęczy nie jest również przygnębiającą książką. Na pewno są momenty smutne, ale są też bardzo zabawne. Jest to powieść pełna humoru i ciepła.
O czym zatem jest ta książka? O życiu. O dwojgu ludzi, zagubionych, którzy zostali rzuceni przez los na dwa krańce świata i nie mogą odnaleźć drogi do siebie. O szukaniu szczęścia, sensu życia, o dorastaniu, dojrzewaniu. O miłości, rozpaczy, rozczarowaniu, sile przyjaźni i trudnych wyborach.
Jedynym minusem powieści Ahern może być to, że fabuła jest nieco przewidywalna i może trochę niecierpliwić czytelnika ta ciągła rozłąka głównych bohaterów. Mnie to nie przeszkadzało, bo rozumiałam decyzje Rosie. Nie do końca się z nimi zgadzałam, ale ona miała inny charakter i potrafiłam ją zrozumieć. Natomiast nie niecierpliwiłam się, ponieważ tak wciągnęłam się w książkę, że nie miałam na to czasu (a pochłonęłam ją w dwa dni).
Na końcu tęczy to lekka, pełna humoru, ciepła i miłości powieść, którą czyta się błyskawicznie. Polecam ją przede wszystkim wielbicielom tego typu książek, ale też nie odradzam nikomu. Może akurat się spodoba?
„Teraz już wiem na pewno, że tam, na końcu tęczy, czeka na mnie spełnienie marzeń.”
Oj dlaczego jest taka beznadziejna okładka?
Wydanie angielskie jak polskie mi się nie podoba.
Wydanie angielskie jak polskie mi się nie podoba.
Za to przy nich o wiele lepiej wypada niemieckie.
Francuskie też nie jest takie złe (o dziwo). Choć może odstraszać, bo okładka wygląda jak dla typowej młodzieżówki.
Natomiast na pewno o wiele bardziej postarali się Hiszpanie.
Mnie najbardziej spodobała się hiszpańska ta z prawej i niemiecka. A Wam przypadła jakaś do gustu?
Swoją drogą przeczytałam kawałek po angielsku i nabrałam ochoty na przeczytanie jakiejś książki Ahern w oryginale, bo język nie wymaga otwierania słownika co 5 minut. Teraz tylko znaleźć jej książkę w Polce po angielsku :P
Przeczytałam wszystkie książki w oryginale, są niesamowicie pieknie wydane, czyta się świetnie. Jestem bardzo ciekawa polskich przekładów. Polecam ci ''Podarunek'', ''Dzięki za wspomnienia'' i ''kraina zwana tutaj'' oraz ''Książka jutra''- chyba jeszcze nie przetłumaczona na polski.
OdpowiedzUsuńNa pewno po nią sięgnę, bo Ahern przekonała mnie "PS. Kocham Cię" :)
OdpowiedzUsuńSzukałam ostatnio czegoś w tym stylu - lekko i przyjemnie :) Mnie najbardziej podobają się dwie ostatnie okładki. Nasza - polska - raczej nie zachęca do lektury... Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńMożliwe, że się skuszę :) Z okładek to hiszpańska najpiękniejsza :)
OdpowiedzUsuńOczekuję właśnie na najnowszą książkę tej autorki. Jeśli mi się spodoba, to pewnie będę chciała sięgnąć po pozostałe.
OdpowiedzUsuńNa jesienne di, wspaniały relaks przy tej ksiażce może być :)
OdpowiedzUsuńczytałam dawno temu i mi się podobała, ale ostatnio sięgnęłam po tę książkę jeszcze raz i tym razem mnie nie zachwyciła, także sama nie wiem :)
OdpowiedzUsuńMonika- spokojnie mam zamiar przeczytać wszystkie książki tej autorki jakie wpadną mi w ręce ;)
OdpowiedzUsuńLinka- w takim razie tym bardziej polecam :) A oglądałaś film? Trochę inny niż książka, ale także mi się podobał.
giffin- w takim razie jak najbardziej polecam! :) Fakt nasza okładka wręcz odpycha :P
Lena173 w takim razie jestem ciekawa Twojej opinii :)
Magda to ciekawe :P Może spróbuj sięgnąć po inne książki Ahern?