Moje pierwsze spotkanie z Paulem, Johnem i resztą odbyłam podczas oglądania filmu, później podczas czytania książki. Było to już jakiś czas temu, a że na urodzinki dostałam Zieloną Milę moja ochota na przeczytanie tej książki wzrastała od października. Jej pojawienie się w stosiku grudniowym vel świątecznym przesądziło o terminie jej przeczytania.
Podejrzewam, że żadna z Was nie miała takiego farta jak ja i, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, zaczęła czytać Zieloną Milę na krótko przed emisją filmu na jedynce. Świetne przeżycie. Przeczytałam książkę (właściwie zostało mi 10 stron…- źle obliczyłam czas) i od razu oglądnęłam film.
Szczerze mówiąc nie potrafię tego opisać. Przeżywanie dwa razy tej historii w odmiennych formach (książka, film) i to w tak krótkim odstępie czasu…
Właściwie nie uważam za błąd najpierw oglądania filmu, a potem czytania książki. Wprawdzie nie mogłam sobie sama wyobrazić postaci, bo pamiętałam te z filmu. Jednak moim zdaniem role w filmie są świetnie dobrane, a lubię Toma Hanksa, oglądałam z nim już kilka filmów i, wierzcie mi lub nie, czytając książkę za lektora (tego w głowie oczywiście ;) ) posłużył mi właśnie on. W książce jest narracja pierwszoosobowa prowadzona przez Paula Edgecomba, a w filmie w jego postać wciela się Hanks. Chociaż zdarzało się to, jednak rzadko, że zdawałam sobie z tego sprawę, najczęściej byłam tak pochłonięta wydarzeniami, że nie zwracałam uwagi na to gdzie jestem i że tylko czytam.
Książka jest utrzymana w tonie gawędy pewnego staruszka. Swego czasu był on głównym klawiszem w więzieniu Cold Mountain, teraz postanowił spisać pewien okres z swego życia, niezwykły rok 1932, który na zawsze zmienił jego życie.
Pomysł powieści w odcinkach niezwykle mi się spodobał. Szkoda, że byłam zbyt młoda, żeby znać twórczość Kinga, docenić ją i tak jak jego fani w tamtym czasie czekać z niecierpliwością na każdą kolejną część Zielonej Mili, przeżywać z nimi tę historię, dopisywać nowe scenariusze, żyć tą powieścią przez ten czas, w którym się ukazywała i na długo potem.
Jednakże ja dostałam tę powieść w jednej książce i nawet gdyby była w tych sześciu częściach, to jestem pewna pochłonęłabym ją całą. Bo z Zieloną Milą tak właśnie jest- czytasz kilka rozdziałów i mówisz sobie: „Na dzisiaj wystarczy!”, potem czytasz całą część i nadal nie masz dosyć, chcesz wiedzieć co będzie dalej i tylko świadomość, że zostały ci 4 godziny snu, a powieki opadają ci nieuchronnie i czujesz się jakby ktoś nasypał ci pod nie piasku, czy masa roboty odrywa cię od opowieści.
Nie sposób nie porównywać tej książki z nowelą Skazani na Shawshank. Niby tematyka ta sama- więzienna, a jakże odmienna. W Skazanych głównym tematem jest nadzieja, przynajmniej dla mnie. A w Zielonej Mili jest tego więcej, innego kalibru i z innymi priorytetami.
Dochodzi do tego specyficzne przedstawienie więźniów. Nie poznajemy ich w chwili popełnienia morderstwa, o nie! Za to towarzyszymy im w więzieniu i w drodze przez Zieloną Milę… I wtedy zaczynamy im współczuć… Bo
Pomysł powieści w odcinkach niezwykle mi się spodobał. Szkoda, że byłam zbyt młoda, żeby znać twórczość Kinga, docenić ją i tak jak jego fani w tamtym czasie czekać z niecierpliwością na każdą kolejną część Zielonej Mili, przeżywać z nimi tę historię, dopisywać nowe scenariusze, żyć tą powieścią przez ten czas, w którym się ukazywała i na długo potem.
Jednakże ja dostałam tę powieść w jednej książce i nawet gdyby była w tych sześciu częściach, to jestem pewna pochłonęłabym ją całą. Bo z Zieloną Milą tak właśnie jest- czytasz kilka rozdziałów i mówisz sobie: „Na dzisiaj wystarczy!”, potem czytasz całą część i nadal nie masz dosyć, chcesz wiedzieć co będzie dalej i tylko świadomość, że zostały ci 4 godziny snu, a powieki opadają ci nieuchronnie i czujesz się jakby ktoś nasypał ci pod nie piasku, czy masa roboty odrywa cię od opowieści.
Nie sposób nie porównywać tej książki z nowelą Skazani na Shawshank. Niby tematyka ta sama- więzienna, a jakże odmienna. W Skazanych głównym tematem jest nadzieja, przynajmniej dla mnie. A w Zielonej Mili jest tego więcej, innego kalibru i z innymi priorytetami.
Dochodzi do tego specyficzne przedstawienie więźniów. Nie poznajemy ich w chwili popełnienia morderstwa, o nie! Za to towarzyszymy im w więzieniu i w drodze przez Zieloną Milę… I wtedy zaczynamy im współczuć… Bo
"Czasami, Boże mój, Zielona Mila jest taka długa."
I uczucie empatii towarzyszy nam mimo, że znamy ich czyny, mimo, że czasami na to zasługują. Owszem są złe charaktery, również w przypadku strażników, ale kiedy oni zasiadają na krześle, na Starej Iskrówie (nie wiem czemu w filmie przetłumaczono to na Grzałkę) to jakoś nie pamiętamy o tym jak straszne były ich czyny. Wyczytałam na filmwebie, że
„Pewnego dnia na planie pojawił się Stephen King i poprosił by usiąść na krześle elektrycznym, ponieważ chciał zobaczyć jakie to uczucie. Bardzo mu się to nie spodobało i kazał się uwolnić.”
i w pełni Kinga rozumiem.
Jeśli chodzi o film to lepszego być nie może. Trwa 190 minut- najdłuższy film jaki kiedykolwiek widziałam i, teraz mam pewność, jest według mnie najlepszym filmem i najlepszą ekranizacją. Niektóre zdania, dialogi, wręcz sceny są jakby wyjęte z książki (właściwie nie jakby, bo tak jest).
Jedno co mnie zdziwiło to, że w polskiej wersji nie przetłumaczono imienia Pana Dzwoneczka- mówiono Pan Jingles, no i tak Stara Grzałka… Ale poza tym właściwie nie widzę tam błędów. Oczywiście filmwebowcy wszędzie widzą błędy, np. „Kiedy Brutal, Paul i Henry zamykają Percy'ego w izolatce wkładają mu w usta chustkę (by go zakneblować) i przyklejają taśmę. Później chustka jest już inaczej założona niż była wcześniej.” Ten jest dla mnie śmieszny. Czy oni oczekują, że facet będzie siedział z kneblem przez kilka dni (bo nie wierzę, żeby robili tę scenę tylko kilka godzin)!?
Ostatnia część, ostatnie sceny filmu, momenty były jak najbardziej do przewidzenia, ale mimo to porażają, wzruszają, przerażają i sprawiają, że nawet dwudziestoletni facet płacze.
Podczas jednej z tych ostatnich scen SPOILER kiedy Coffey zasiada na krześle wszyscy strażnicy mieli łzy w oczach, ja też…
Zielona Mila jako książka i film niszczy, miażdży. Niektórzy płaczą przez większość filmu, inni trzymają się jakoś do wyżej wspomnianego fragmentu… Niszczy w sposób z jednej strony pozytywny, ale z drugiej znając tę historię… nie jest się w stanie powiedzieć, że jest pozytywna.
Przeżyłam tę historię na nowo, myślę, że bardzo emocjonalnie, wiele pozapominałam, jednak jest pewien fragment, o którym świetnie pamiętałam.
„[Wódz] Opowiedział mi o swojej pierwszej żonie i o tym, jak zbudował razem z nią chatę w Montanie. To były najszczęśliwsze dni jego życia, stwierdził. Woda była tam tak czysta i zimna, że przy każdym łyku miało się wrażenie, iż przecina usta.
-Niech pan mi coś powie, panie Edgecombe. Czy myśli pan, że jeśli człowiek szczerze żałuje tego, co zrobił, może wrócić do czasu, który był dla niego najszczęśliwszy, i żyć w nim przez całą wieczność? Czy tak wygląda niebo?”
Wódz, czyli Arlen Bitterbuck, ochrzczony tak przez strażników, ponieważ był Indianinem, nie wodzem, ale przedstawicielem starszyzny rezerwatu Washita i członkiem Rady Plemienia Cherokee. Trafił do więzienia za zabójstwo rzecz jasna, ale tak naprawdę poszło o błahostkę. Nie będę pisać o co, nie będę pisać co odpowiedział Paul. Sami się przekonajcie.
Początkowo myślałam, że nie napiszę zbyt wiele… Objętościowo to jakieś dwie kartki w Wordzie, jednak jeśli chodzi o Zieloną Milę, historię w niej zawartą to o wiele za mało.
Wszystkim, którzy jeszcze nie czytali ani nie oglądali Zielonej Mili radzę załatwić sobie film, a po przeczytaniu ostatniej strony od razu oglądnąć film. Myślę, że głównie dlatego tak bardzo przeżyłam tę historię, mocniej niż za pierwszym razem, bo byłam jej świadkiem dwa razy pod rząd.
Dla mnie to książka z rodzaju tych, w których za każdym kolejnym razem odkrywamy coś nowego, przeżywamy na nowo.
Wszystkim, którzy jeszcze nie czytali ani nie oglądali Zielonej Mili radzę załatwić sobie film, a po przeczytaniu ostatniej strony od razu oglądnąć film. Myślę, że głównie dlatego tak bardzo przeżyłam tę historię, mocniej niż za pierwszym razem, bo byłam jej świadkiem dwa razy pod rząd.
Dla mnie to książka z rodzaju tych, w których za każdym kolejnym razem odkrywamy coś nowego, przeżywamy na nowo.
Zielona Mila to moja ulubiona książka, absolutny numer jeden.
P.S:
Zabrałam się za Wywiad z Wampirem, ponieważ stwierdziłam, że Lot z grubsza też jest o tematyce więziennej, a Buick 8 jest Kinga, więc... ;)
Książkę mam zamiar, a film to dla mnie absolutne arcydzieło:)
OdpowiedzUsuńKsiążki jeszcze nie przeczytałam, chociaż mam na nią ochotę od dawna. W bibliotece nie ma, w księgarni też nie było kilka razy pod rząd, ale ja ją zdobędę ^^.
OdpowiedzUsuńChociaż za filmami nie przepadam, to pewnie też obejrzę, skoro tak dobrze go oceniłaś ;).
U mnie książeczka leży na półce i czeka na swoją kolej. Mam nadzieję, że też mi się spodoba :D.
OdpowiedzUsuńFilm jest genialny... książki niestety nie czytałam jeszcze :)
OdpowiedzUsuńJa też wczoraj, kolejny raz, oglądałam ten film. Polecam :)
OdpowiedzUsuńW sumie jestem zdziwiona, że aż tyle osób jeszcze jej nie przeczytało ;)
OdpowiedzUsuńMoi znajomi mi się dziwią jak się uchowałam, że ani książki nie przeczytałam, ani filmu nie obejrzałam :).
OdpowiedzUsuńMuszę nadrobić.
Tak mnie kusiło, żeby obejrzeć Zieloną Milę, kiedy leciała w telewizji przedwczoraj, ale nie uległam tej pokusie.
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się twoja recenzja :)
Maya koniecznie ;)
OdpowiedzUsuńMadeleine dzięki ;) Jednak dla mnie jest ona chaotyczna, ale w zasadzie się nie dziwię :P A nie uległaś pokusie, bo nie czytałaś jeszcze książki?
W takim razie sięgnę, może z czasem, ale na pewno ;D
OdpowiedzUsuńFilm jest piękny i bardzo poruszający. O dziwo nie mam ochoty czytać książki, bo dla mnie historia ukazana w "Zielonej mili" jest na wskroś filmowa.
OdpowiedzUsuńfilm jest jednym z moich ulubionych
OdpowiedzUsuńa książka? wstyd się przyznać, jeszcze nie czytałam.
Na książkę od dawna mam ochotę, może w tym roku się uda :)
Film oglądałam .... po tym jak się skończył, nie mogłam ruszyć się z fotela. Książka stoi na półce i czeka na odpowiedni nastrój, trochę jakby się boję.
OdpowiedzUsuńOglądałam film, a ze względu, że zamierzam zabrać się za czytanie książek Kinga, na pewno przeczytam. (vanilla-review.blogspot.com)
OdpowiedzUsuńZawsze jak myślę o "zielonej mili" zastanawiam się co mi się bardziej podobało: książka czy film:)
OdpowiedzUsuńNiestety, ja tylko obejrzałam film, ale od jakiegoś czasu powtarzam sobie, że muszę także przeczytać książkę.
OdpowiedzUsuńFilm oglądałam przynajmniej kilka razy, za każdym razem płacząc. Również mam słabość do Hanksa, a kiedy leciała "Zielona mila", na innym kanale leciała także "Filadelfia", więc jak skończyłam płakać na jednym filmie to zaczynałam płakać na drugim, a rano wyglądałam jak kret :D
OdpowiedzUsuńAle, wracając do tematu - "Zielona mila" Kinga pojawiła się na mojej liście absolutnych koniecznych konieczności do kupienia, muszę przeczytać, a Twoja recenzja jeszcze bardziej mnie zachęciła :)