data wydania: 2011
liczba stron: 208
opis:
" W szarej wieży na pustkowiu mieszka Beddeos, człowiek, który nie wie, jak się tam znalazł, i nie pamięta, co robił i kim był, zanim trafił do tego miejsca. Wraz z Tyfonem, mechanicznym pomocnikiem, próbuje przeżyć w tych niegościnnych stronach i szuka odpowiedzi na nurtujące go pytania. Jednakże splot dziwnych wydarzeń i spotkań z niezwykłymi istotami sprawi, że tajemnice powoli same zaczną się wyjaśniać. Ale czy Beddeos rzeczywiście jest gotów zmierzyć się ze swoją przeszłością i z tym, co kryje się głębiej, w bezdennej otchłani umysłu – prawdą o jego człowieczeństwie i świecie, w którym żyje?
Paweł Matuszek czerpie pełnymi garściami z imaginarium fantastyki, ale pozostaje twórcą całkowicie odrębnym. Bawi się akcesoriami gatunku – zaginionymi rasami, postapokalitycznymi światami, tajemniczymi artefaktami, maszynami ożywianymi mocą umysłu – mnożąc zastawione na czytelnika pułapki. Bo “Kamienna Ćma” nie jest zwykłą baśnią inicjacyjną, mimo że mamy tu zagadkowego bohatera, który wyrusza na poszukiwanie swojej tożsamości. Im bardziej bohater zanurza się w świat, oryginalny, bogaty i wielowarstwowy, tym wyraźniej odsłaniają się kolejne warstwy złudzeń. Złudzeń bohatera, który będzie musiał zakwestionować własne wyobrażenia, i złudzeń czytelnika, który przywykł do epickich konfliktów, walk i wędrówek. Tymczasem Matuszek zaciera w “Kamiennej Ćmie” granicę pomiędzy światem i bohaterem. Nie dekoduje rzeczywistości, nie wyjawia czytelnikowi rządzących nią praw, ale wciąga go w fascynującą, symboliczną opowieść o zmianie, o poznaniu i samoświadomości."
Opisanie wrażeń po lekturze książki Pawła Matuszka było niemal równie ciężkie co jej lektura... Kamienna Ćma to debiut byłego redaktora znanych pism fantastycznych (Nowa Fantastyka oraz Fantasy&Science Fiction (edycja polska)). Słyszałam o niej wiele dobrego, słyszałam, że dość trudna, więc trochę ociągałam się z sięgnięciem po nią, ale w końcu posiadam ją w swoich zbiorach i kiedyś musiał nadejść ten czas. Niestety dla mnie okazała się sporym rozczarowaniem.
Początek historii był intrygujący. Autor wykreował całkiem nowy, ciekawy świat, poznajemy strażnika zamieszkującego wieżę, który nie wie kim jest i skąd się tam wziął. Towarzyszy mu tylko robot, Tyfon, i od czasu do czasu odwiedzają wędrowcy, aby uzupełnić zapas wody i otrzymać glejt. Strażnik, Beddeos, pilnuje terenu wymarłego cesarstwa, istoty które spotyka nie są ludźmi.
Początek książki to niepokój, który odczuwamy wraz z strażnikiem i zaciekawienie. Do momentu trafienia do Kolektywu Raziri czytałam z ciekawością. Niestety od tego momentu jest źle, bardzo źle, czytałam byle to już skończyć, ostatnie 60 stron już baaardzo nieuważnie. Nie pomagał mi także główny bohater, który jest kreowany na wybrańca, niby bystry, ale w dialogach okazuje się, że niespecjalnie tą bystrością grzeszy.
Rozpatrzmy dwie kwestie, na których można się skupić oceniając jakąkolwiek książkę. Pierwsza to akcja powieści, co było z nią nie tak? Od wspomnianego wcześniej momentu schemat jest ten sam- Beddeos gdzieś się przenosi i wszystko ROBI SIĘ SAMO. On tylko musi "dać myślom płynąć" i PYK, dzieje się to co trzeba. Nie można powiedzieć by pojawienie się jakichś przeciwności było zwrotem akcji, bo i tak stanie się to co trzeba.
Beddeos nie musiał już dociekać zasadności swoich działań. Był zbiorem tańczących mocy, pozostających w spontanicznej równowadze. Gdy próbował je zawłaszczyć, narzucić im kontrolęNie mamy także za bardzo wglądu w rozważania głównego bohatera, choć to z jego punktu widzenia prowadzona jest akcja (narrator jest w formie trzecioosobowej, jednak zna myśli i uczucia tylko Beddeosa). Czytelnikowi nie dane jest za długo rozważać nad daną sytuacją, bo i bohater nie musi długo się nad czymkolwiek zastanawiać. SAMO SIĘ ROBI. (chciałabym, żeby moja forma się tak sama robiła ;) )
i koncepcyjny porządek, natychmiast się buntowały, wchodziły sobie w drogę, stawały się źródłem pomieszania. Jednakże, gdy całkowicie zaniechał wysiłków, zapomniał o celu i pozwolił im tańczyć...
Usiadł ze skrzyżowanymi nogami. Czuł błogi przepływ. Był błogim przepływem.
Ale błysk rozumienia w ułamku sekundy połączył wiedzę i działanie. Beddeos przestał się bronić przed huraganem poplątanych myśli. Rozluźnił się. Niech płyną!Wszystko jasne!
Od razu wiedział co robić.
Rozumiem, że pewne "braki" w fabule nawiązują do drugiej kwestii, którą poruszę, jednak chciałam zaznaczyć jak ja to widzę. Być może prostota fabuły była takim drogowskazem, aby nie skupiać się na niej, jednak dość mnie irytowała taka konstrukcja i musiałam o tym napisać.
Druga kwestia to przemyślenia. O ile poszukiwanie siebie to jest dobry motyw, o tyle mało tego widzę w Kamiennej ćmie. Trochę boję się to pisać, bo to książka polskiego autora, ale... Dla mnie to bełkot. Lęk przed napisaniem tego budzi także to, że jestem jedną z nielicznych osób z blogosfery, którym ta książka się nie spodobała. Ale cóż, jestem zwykłym czytelnikiem i z takiej perspektywy przedstawiam swoje wrażenia z lektury i nie mam zamiaru kłamać.
Mało miałam do tej pory do czynienia z science-fiction, ba, czytałam w sumie tylko Lema. Ale Lem to zupełnie inna bajka. Czasem miałam wrażenie jakby autor chciał coś przekazać, ale stwierdzał jednak, że to wiedza tajemna, tak po prostu się nie da i w ogóle to DOMYŚLCIE SIĘ. Momentami mógłby pisać po chińsku, efekt byłby ten sam. Z mojego punktu widzenia odbiór utrudnia cała masa niedomówień i dziwna atmosfera wykreowana przez autora.
Podrzucam jednak recenzję tej książki napisaną przez krytyka literackiego: http://www.fandsf.pl/krytyka-walewski-2/
Szczerze powiem, że lepiej mi się czytało recenzję niż omawiany tekst...Generalnie lepiej mi się czytało O tej książce.
Jestem osobą, która bardzo ceni sobie książki, które niosą ze sobą materiał do przemyśleń i przemycają
w swojej treści jakąś filozofię, dużo problemów do rozważenia. Uwielbiam kiedy po skończonej lekturze rozmyślam o przedstawionych problemach i nie mogę zabrać się za kolejną powieść, uwielbiam kiedy książka pobudza do myślenia, poszukiwania i dyskusji. Może jednak nie potrafię czytać takiego science-fiction? Nie wiem jakie potrafię, ale to jest dla mnie nie do przełknięcia. Kamienna Ćma zupełnie mnie do siebie nie przekonała, pozostawia tylko lekki zamęt w głowie i ulgę, że już ją skończyłam.
Może lekturę tej książki odłożę na późniejm gdy będzie więcej czasu na refleksje :)
OdpowiedzUsuń