30 stycznia 2011

Czy patrzysz uważnie?


Oglądałam ostatnio dwa filmy Christophera Nolana- Prestiż i Incepcję. Oba są według mnie świetne, genialne wręcz, oba trwają ponad dwie godziny i oba są inne.

Zacznę od wcześniejszego filmu, który podobał mi się ciut bardziej.
Prestiż
Tajemnicza opowieść o dwóch magikach i ich intensywnej, prowadzącej do nieustannej bitwy o przewagę rywalizacji pełnej obsesji, oszustw i zazdrości wraz z jej niebezpiecznymi oraz śmiertelnymi konsekwencjami. Robert Angier (Hugh Jackman) i Alfred Borden (Christian Bale) współzawodniczyli ze sobą od czasu, kiedy się po raz pierwszy spotkali jako młodzi, wschodzący magicy. Jednak ich przyjazna rywalizacja przeistacza się z czasem w zaciętą, gorzką walkę, czyniąc z nich zajadłych i dożywotnich wrogów. W rezultacie czego narażają życie nie tylko swoje, ale również wszystkich wokół siebie.


(opis z filmwebu)




Jest to niezwykły film, który wprowadza nas w świat magików, świat pełen pasji, tajemnic, mroczny i niezwykły.
Angier i Borden wydają się być przyjaciółmi, jednak pewne wydarzenie w ich życiu poróżnia dwóch mężczyzn. Zaczynają ze sobą ostro rywalizować, ich pasja do magii przemienia się w obsesję, przyjaźń w nienawiść. Jest to film o zatraceniu się w zemście, bólu, które zmieniają tych młodych mężczyzn mających coś pięknego na tym padole łez- pasję- w zgorzkniałych, wyrafinowanych dżentelmenów, którzy nie myślą o niczym innym niż o zniszczeniu się nawzajem.

Film powstał na podstawie książki Christophera Priesta Prestiż.

Oglądnięcie Prestiżu raz nie wystarczy, ja po pierwszym obejrzeniu w niedługim czasie musiałam to zrobić powtórnie :) Ale niezmiennie jedna z ostatnich scen wyciska łzy (spoiler kiedy Borden wraca do córeczki) Film jest zagmatwany, a ja takie uwielbiam. Akcja toczy się w teraźniejszości i przeszłości (a jest to koniec XIX wieku). Należy przede wszystkim uważnie oglądać. Polecam.

(tytuł tematu i ostatnie zdanie to cytaty z filmu)

Incepcja
Wizjonerska superprodukcja Christophera Nolana z niezwykłą akcją i gwiazdorską obsadą zabiera widza w podróż dookoła kuli ziemskiej oraz w głąb świata snów. Dom Cobb (Leonardo DiCaprio) nie ma sobie równych w wykradaniu cennych sekretów ukrytych w ludzkiej podświadomości podczas fazy snu, w której umysł jest najbardziej podatny na ingerencję z zewnątrz. Wyjątkowe umiejętności Cobba czynią z niego pożądanego gracza w świecie szpiegostwa przemysłowego, ale również i zbiega, któremu przyjdzie zapłacić za nie wysoką cenę. Teraz Cobb dostanie drugą szansę, jeśli tylko zdoła dokonać rzeczy niemożliwej: incepcji - zamiast skraść myśl, musi zaszczepić ją w czyimś umyśle. Jeśli im się powiedzie, Cobb i jego zespół dokonają zbrodni doskonałej. Ale nawet najbardziej precyzyjne planowanie czy wyjątkowe umiejętności nie są w stanie przygotować ich na spotkanie z niebezpiecznym wrogiem, który wydaje się znać ich każdy krok. Wrogiem, którego nadejście może przewidzieć tylko Cobb.



Film naprawdę godny polecenia. Nolan wprowadza nas w niezwykły świat snów, w którym wszystko jest możliwe. To co można zrobić w świecie snów zależy tylko od wyobraźni śniącego. Kiedy oglądamy po raz pierwszy możemy się pogubić w tym filmie, co sprawia, że chcemy go oglądnąć jeszcze raz.

W Incepcji jest przede wszystkim dużo akcji, ciągle coś się dzieje. Są strzelaniny, bójki, ale mnie to nie przeszkadza, bo w sumie lubię takie filmy (jeśli są dobre, nieprzesadzone).
Jeśli miałabym oceniać grę aktorską to wypada w sumie dobrze, nie grają wybitnie, ale całkiem nieźle.
Jest to film sensacyjny, dobre sc-fi, ale opowiada przede wszystkim historię Cobba, jego pogoń za szczęściem, zagubienie w (nie)rzeczywistości.

Wokół tego filmu narosło wiele pytań, wątpliwości, zakończenie jest sporne- za to dla Nolana brawa, ale i trzeba go zganić, bo jak można coś takiego robić widzom ;) W każdym bądź razie Incepcja wbija w fotel, a kiedy zaczynają się napisy końcowe widz dostaje tzw. wytrzeszczu oczu i opadu szczeny...

Jak wyżej gorąco polecam, oba filmy są inne, ale oceniam je na 6, bo są według mnie genialne.


Tak naprawdę wcale nie chcecie wiedzieć. Chcecie dać się nabrać...

27 stycznia 2011

"Potem..." Guillaume Musso

Gdybym tylko dorwała w swoje ręce tego bezczelnego osobnika, który ośmielił się napisać opis tej książki to nie wiem co by z niego zostało! Pierwszy raz spotkałam się z sytuacją gdzie w opisie zdradzona jest końcówka książki. I to naprawdę końcówka, coś co dzieje się na ostatnich 10-20 stronach! Zwykła podłość! I to nie tylko w stosunku do czytelnika, ale i autora, który bądź co bądź ma święte prawo do tego, by nieoczekiwany zwrot akcji zostawić sobie na koniec i żeby nikt z wydawnictwa go nie ujawniał! Także dziewczyny jeśli, któraś z was ma ochotę na Potem… to nie czytajcie opisu, no chyba, że chcecie przeczytać streszczenie książki. (Ku przestrodze: taki opis znajduje się w albatrowskiej serii pi i z tego co widzę wszędzie, np. nakanapie i lubimyczytac)


Potem… opowiada historię Nathana Del Amico. Wydawałoby się, że to historia jakich wiele- rekin biznesu, którego bez reszty pochłonęła praca, zaniedbał rodzinę przez co jego żona odeszła od niego. Jednak w historii Nathana kryją się wydarzenia, które miały znaczny wpływ na sytuację w jakiej się teraz znalazł. Nie przypomina on bezdusznych biznesmenów opisywanych w tak wielu książkach, jest wrażliwy, ale mam wrażenie, że jest pracoholikiem. Zauważyłam, że wiele jest tego typu powieści, schemat podobny: zły człowiek, jakieś wydarzenie, cudowne nawrócenie, aniołek. Tu nie tyle chodzi o zmianę postępowania Nathana, musi on sobie uświadomić co w życiu zrobił nie tak, musi pominąć sukcesy i zauważyć porażki. Ponieważ w pewnym momencie dowiaduje się, że ma umrzeć. To zmienia jego życie. Próbuje zbliżyć się do byłej żony, odzyskać ją, przeżyć z nią i ukochaną córeczką tę resztkę życia jaka mu została, w tych ostatnich dniach stara się żyć pełnią życia. Jednak los niestrudzenie szykuje dla niego coraz to nowe niespodzianki…

Jest to naprawdę ciekawa książka o życiu, umieraniu i poszukiwaniu sensu życia. Wprawdzie nie znajdziecie tam filozoficznych sentencji czy trudnego języka. Wręcz przeciwnie- Potem… czyta się błyskawicznie, język jest prosty. Właściwie nie umiałabym jednoznacznie zaklasyfikować tej książki, to jakby pomieszanie sensacji, romansu i rozważań. Na okładce pisze, że została zainspirowana wypadkiem samochodowym, z którego autor cudem uszedł z życiem. I wydaje mi się, że można to nawet „wyczuć” w książce, to nieuchronne poczucie śmierci, końca i jednocześnie lęku przed tym.

Ciekawa jest forma powieści. Narracja trzecioosobowa z perspektywy różnych pierwszo- lub drugoplanowych postaci, przed każdym rozdziałem jest cytat pasujący do niego. Autor cytuje zarówno starożytnych filozofów jak i współczesne filmy.

Pomimo tego, że właściwie znałam już zakończenie książki czytało mi się całkiem przyjemnie.

Ocena: 5.5/6

Cytaty:
"Jaki sens ma życie, jeśli nie można go z kimś dzielić?"
"Nie ma nic lepszego od samego istnienia"
"Zajmować się innymi, to zajmować się sobą."

24 stycznia 2011

"Hrabia Monte Christo tom I" Aleksander Dumas

Przypomina mi się scena z filmowych Skazanych na Shawshank kiedy więźniowie katalogują książki, jeden z nich trzyma Hrabiego Monte Christo w ręce, Andy do nich:
-Wiecie o czym to?
-Nie.
-Spodoba wam się, to o ucieczce z więzienia.
-Podpada pod Edukacyjne, co?
Opis:
"Jedna z najwybitniejszych powieści Aleksandra Dumasa, w której wątki polityczne i obyczajowe splatają się z barwną historią XIX-wiecznej Francji po upadku Napoleona. Młody oficer marynarki Edmund Dantes został właśnie mianowany kapitanem trójmasztowca i zamierza poślubić ukochaną Mércedes. W dniu ślubu jest aresztowany w wyniku donosu zazdrosnych przyjaciół, pomawiających go o udział w spisku mającym przywrócić rządy Bonapartego."

Uwielbiam takie stare książki- ukazują one jaki świat był kiedyś, ludzi, do czego dążyli, jak wyglądało ich życie, jakie mieli priorytety.

Przyznam, że z początku miałam problem z napisaniem recenzji tej książki, bo nie mogłam ocenić jakie uczucia do niej żywię. Z jednej strony mi się podobała, ale ostatnie ok. 100 strasznie mi się dłużyło, naturalnie wiem dlaczego autor tak poświęcił się wątkowi Franza i Alberta, ale odsunął naszego bohatera od głównej akcji. Owszem pojawiał się potem jeszcze wielokrotnie, ale wydaje mi się, że Dumas nie poświęcał mu tyle uwagi ile należy. A może nawet nie oto chodzi, bo w tych krótkich momentach ukazywały się drobnostki, które pozwalały na zaobserwowanie zmiany jaka dokonała się w głównym bohaterze, lecz wydaje mi się, że tempo akcji zmalało. Oczywiście zawsze jest coś za coś- na rzecz powolnej akcji autor podarował nam opisy ówczesnego Rzymu, Włoch i karnawału.

Ale, ale rozpędziłam się piszę o końcu, a winno się zaczynać od początku. Tak więc na początku poznajemy Edmunda Dantesa- młodzieńca, któremu do szczęścia niczego nie potrzeba- został awansowany i ma zamiar wziąć ślub z ukochaną dziewczyną, nie żyje w jakimś szczególnym bogactwie, ale nie przeszkadza mu to, bowiem nie uważa, że jest mu to potrzebne do szczęścia. Jest ufny wobec świata i ludzi, dotąd nie spotkały go jakieś większe nieszczęścia. Jednak ludzie bywają zazdrośni, nie potrafią cieszyć się szczęściem przyjaciół. Nad Dantesem pojawiają się czarne chmury i to w najmniej spodziewanym momencie- najpiękniejszy dzień jego życia przeraża się w najgorszy. Edmund trafia do więzienia. Jego życie zmienia gwałtownie kierunek o 180 stopni...

Towarzyszymy Dantesowi, zżywamy się z nim i kibicujemy mu. Podczas gdy on się zmienia. Zmiany te nie są gwałtowne, ale następują powoli. Myślę, że zmianom nazwiska towarzyszy jakaś przemiana. A później autor odcina nas od głównego bohatera i do końca książki pojawia się on albo sporadycznie, albo już potem częściej. W tym momencie zaczęło mi to trochę przeszkadzać. Książka kończy się w najmniej odpowiednim momencie, ale to odsunięcie głównego bohatera sprawiło, że nie mam wielkiej ochoty pobiec do biblioteki po tom II, jedynie malutką...
Z jednej strony zabieg ten jest dobry- wiemy jak hrabiego Monte Christo postrzegają inni, nie możemy jednak śledzić tych, niewątpliwie dużych do tego czasu, przemian jakie dokonały się w głównym bohaterze.

Bohaterowie w książce Dumasa są różni. Niektórzy są źli, inni dobrzy. Są tacy, których ciężko zaliczyć do jednych czy drugich. I wreszcie sam hrabia- jaki się stał, jaki się stanie?
Opisy nie dłużą się zbytnio, są takie w sam raz. Polityka istnieje, ale jest tam ukazana delikatnie nie zniechęcając czytelnika i nie zanudzając.

Mimo wszystko jestem jednak ciekawa jak potoczą się dalej losy hrabiego Monte Christo, zwłaszcza biorąc pod uwagę obszerność pierwszego i kolejnych tomów.

Ocena: 4.5/5


A tymczasem sięgnę chyba po coś lekkiego jak Musso Potem... (aczkolwiek nie należy tych słów brać zbytnio pod uwagę, ponieważ ostatnio czytam coś i odkładam, równie dobrze mogę spróbować skończyć Kinga albo Keseya)

21 stycznia 2011

"Gildia magów" Trudi Canavan

Według mnie są dwa rodzaje fantastyki (pomijając oczywiście inne podziały) ta pisana typowo na przygodówkę i ta, w której oprócz wyśnionych krain i przygód bohaterów jest coś więcej. Ta książka należy niestety do pierwszego typu.
Opis:
"Co roku magowie z Imardin gromadzą się, by oczyścić ulice z włóczęgów, uliczników i żebraków. Mistrzowie magicznych dyscyplin są przekonani, że nikt nie zdoła im się przeciwstawić, ich tarcza ochronna nie jest jednak tak nieprzenikniona jak im się wydaje. Kiedy bowiem tłum bezdomnych opuszcza miasto, młoda dziewczyna, wściekła na traktowanie jej rodziny i przyjaciół, ciska w tarczę kamieniem - wkładając w cios całą swoją złość. Ku zaskoczeniu wszystkich świadków kamień przenika przez barierę i ogłusza jednego z magów. Coś takiego jest nie do pomyślenia. Oto spełnił się najgorszy sen Gildii: w mieście przebywa nieszkolona magiczka. Trzeba ją znaleźć - i to szybko, zanim jej moc wyrwie się spod kontroli, niszcząc zarówno ją, jak i miasto."

Jak wyżej- typowa książka przygodowa z gatunku fantasy, z tym, że moim zdaniem, niezbyt solidnie napisana.
Pierwsze 200-300 stron można by zmieścić w 100-150, bo jest ona poświęcona ucieczkom Sonei, głównej bohaterki. A przecież i tak wiadomo jak się to skończy czyż nie? Nawet nie trzeba patrzeć na tytuł drugiej części...
Rozwiązania niektórych z wątków też były oczywiste, ale jednego się nie spodziewałam- że autorka postąpi tak głupio i pod koniec pierwszej części odkryje przed nami prawdę o pewnym magu (Wielkim Mistrzu- Akkarinie). Przepraszam, ale to chyba jedyny wątek jaki mógłby mnie zaskoczyć, zaciekawić i zachęcić do czytania drugiej części, a tu Canavan postępuje bardzo głupio i zdradza o co tak naprawdę z nim chodzi.
To teraz łatwo się domyślić o czym będzie 2 i 3 tom, prawda? Lubię kiedy autor trzyma w niepewności, kiedy oczekujemy oczywistego,a jednocześnie mamy wątpliwości co do tego czy to jednak takie oczywiste.
Nie wiem czy sięgnę po drugi tom, może po to by sprawdzić czy kolejne tomy są coraz lepsze czy gorsze.
Niektórzy piszą, że Canavan nie stworzyła niczego nowego, to prawda, ale tu muszę ją wziąć w obronę- trudno stworzyć coś nowego w tym gatunku. Mimo to niektórzy piszą to co już jest napisane, jednak jakoś lepiej.

W sumie to nie zniechęcam do czytania tej książki- może komuś się spodoba, ale zdecydowanie odradzam kupowania jej bez uprzedniego przeczytania. Wiem, że niektórym mogą się spodobać takie książki- to jakby kobiece czytadła tyle, że z gatunku fantasy ;) I w sumie też takie czasem lubię, jednak tej książce mówię nie.


Ocena: 2/5

18 stycznia 2011

Strefa taniej książki...

Już myślałam, że dzisiejszy napad na Tesco się nie uda. Mimo wszystko pojechałam, ale nie było jakichś szczególnych okazji. Za to w Auchan była wyprzedaż... :>
Ian McEwan Niewinni
Nancy Lane Gra ze śmiercią w tle
Josie Lloyd, Emlyn Rees Zasada trzech dni
Guillaume Musso Potem...
Pauline Rowson Ogień i woda
Martin Caparros Tajemnica markiza de Valfierno
Jane Johnson Podarunek z przeszłości
Aleksander Dumas Trzej muszkieterowie

Cóż... Zakupy były udane :)

17 stycznia 2011

"Syberia. Wyprawa na biegun zimna" Jacek Pałkiewicz

Ostatnie dni były dla mnie chłodne ;)
Opis:
"Wytrawny eksplorator, członek Królewskiego Towarzystwa Geograficznego w Londynie przedstawia reportaż z fascynującej wyprawy na biegun zimna. Łowca przygód w skrajnie wrogich człowiekowi warunkach, przemierza reniferowym zaprzęgiem ponad tysiąc kilometrów bezkresnych przestrzeni i lodowatej pustyni na rubieżach Syberii. Miesięczna wyprawa, odbyta tuż przed rozpadem sowieckiego imperium, stanowiła swego rodzaju laboratorium naukowe.Specjaliści z dziedziny biologii człowieka zgłębiali temat granic przystosowania europejskiego organizmu do ekstremalnych obciążeń w warunkach skrajnego, długotrwałego zimna. Był to surowy test charakteru i ludzkich możliwości na łonie bezlitosnej natury, wymagający determinacji i nieugiętej woli - mówi Autor - dotknęliśmy ostatniej granicy, poznaliśmy nieuchwytny majestat i piękno nieskalanej przyrody, a także srogi niegościnny klimat, gdzie cywilizacja jest odległym wspomnieniem. "

Wprawdzie nie tak chłodne jak mrozy Syberii, ale chwilami miałam wrażenie, że niemal uczestniczę w tej wyprawie.
Nadal nie mogę wyjść z podziwu dla tych ludzi żyjących na Syberii za to, że potrafią żyć na tak niegościnnej ziemi i w tak niedogodnych warunkach, a jednocześnie jestem zdumiona, że gdzieś na świecie temperatura może wynosić -40 stopni i że to "normalne". Należy pogratulować uczestnikom wyprawy, że zdołali się zaaklimatyzować i funkcjonować normalnie w warunkach tak odmiennych od ich naturalnych.

Pałkiewicz zabiera nas w podróż po Syberii w drodze na biegun zimna, towarzyszymy mu podczas trudów podróży, ale też kiedy widzi te piękne widoki, kiedy poznaje ludzi mieszkających na tej surowej ziemi. Jeśli chodzi o tekst to zacytuję Cejrowskiego:
"Język jego książek jest suchy, surowy, trochę wojskowy, ale ani trochę mniej interesujący- przecież nie trzeba pisać kwieciście, by być wyrazistym."
I tu się zgadzam z Cejrowskim w 100 %, bo Pałkiewicz potrafi zainteresować czytelnika.

Książka ta zawiera wiele interesujących, pięknych fotografii. Średnio są one na co drugiej stronie. Zrobienie ich wcale nie było takie łatwe- w takim mrozie odkrywając palce można było nabawić się odmrożenia, metalowe części (te znajdujące się przy twarzy podczas robienia zdjęć) trzeba było oblepiać taśmą, już nie mówiąc o samym chronieniu aparatu przed mrozem.


Pałkiewicz nie koncentruje się tylko na samej wyprawie, ale i przybliża nam historię tych rejonów lub wydarzeń, które miały tam miejsce. Poznajemy Sybiraków, ich zwyczaje i wpływ cywilizacji na ich życie. Autor próbuje nam także przybliżyć dlaczego organizuje niebezpieczne wyprawy, co one mu dają i co czuje. Daje nam rady dotyczące podróży, a także ubolewa, że dzisiejsze podróżowanie nie jest podobne do tych odkryć sprzed wieków, kiedy to na mapie widniały białe plamy i wyruszało się w nieznane.

Całość jest trochę chaotyczna, niektórym może przeszkadzać, ale mi taki chaos nie jest obcy, dzięki czemu odnajduję się w tej książce ;)
Szkoda, że książka jest taka krótka, można by rozwinąć trochę niektóre wątki. Nie wiem dlaczego, ale niektóre historie nie mają zakończenia, jak np. ta z odmrożeniem- sytuacja jest bardzo zła, jeden z mężczyzn jest w końcowej fazie hipotermii, a autor tak naprawdę nie pisze co się w końcu stało, zaś w następnym rozdziale ten sam mężczyzna biega jak gdyby nigdy nic... Autor czasem opisuje coś ogólnikowo, a czasem dokładniej nam coś przybliża- w tym względzie mógłby być bardziej równomierny, wnikliwy.

Ogólnie polecam. Książka podróżnicza, która skupia się nie tylko na samej podróży czy celu, ale także na tym co jest najważniejsze- kraju, obszarze, który się przemierza i napotykanych ludziach.

Ocena: 5.5


Ostatnio jakoś nie mogę sobie znaleźć czegoś co by mnie zainteresowało- przeczytałam kilkadziesiąt stron Lotu nad kukułczym gniazdem, ale stwierdziłam, że nie bardzo pociąga mnie książka z perspektywy wariata, zaczęłam Buick 8 i stwierdziłam, że nie mam do niej nastroju,  a podczas lektury Gildii magów nie dotrwałam nawet do końca pierwszego rozdziału...
Do tego uciekła mi sprzed nosa okazja do kupienia trzech książek za pół ceny na merlinie :F Może Wy moliki książkowe zrozumiecie mój ból...

15 stycznia 2011

"Wywiad z wampirem" Anne Rice

Szczerze powiem, że książka ta nie jest dla mnie rewelacją. Skutek uprzedniego oglądnięcia filmu?
Opis:
"Louis de Pointe du Lac, arystokrata z Luizjany, opowiada dziennikarzowi o swojej podróży przez życie i nieśmiertelność. Zmieniony w wampira przez ponurego Lestata, wiedzie egzystencję, której nie rozumie i do końca nie akceptuje. Jedyną jego towarzyszką jest Claudia - ukochana kobieta zaklęta w ciele dziecka. Łączy ich chęć poznania podobnych sobie istot i zajadła nienawiść do własnego stwórcy - Lestata. Nasyciwszy się zemstą, Louis i Claudia wyruszają na wyprawę do Europy, by znaleźć swoje miejsce i odpowiedzi na nurtujące ich pytania. Spotkany w Paryżu Armand wprowadza ich w społeczność wampirów."

Czemu rewelacji nie było? Może dlatego, że z filmu pamiętałam co nieco i nie było dla mnie zaskoczenia w tej książce.

Wywiad z wampirem to moje pierwsze spotkanie z literackimi wampirami (nie liczę tutaj Zmierzchu...). Dopisałam sobie tę książkę na listę do przeczytania, kiedy zdałam sobie sprawę, że panuje szał na książki o wampirach, a ja właściwie nie czytałam niczego o nich.

Rice nie postawiła na akcję, bo owa w Wywiadzie jest monotonna. W książce wręcz przebrzmiewa melancholia, co jednak w świetle tej historii jest całkiem dobrym zabiegiem. Anne skupia się na wampirach, ich przeżyciach, tworzy ich świat od podstaw wprowadzając nas w niego w charakterze reportera.
Wywiad z wampirem ma pewną atmosferę tajemniczości, grozy, którą odczuwa się już po spojrzeniu na okładkę.

Niewątpliwym plusem tej książki jest to, że nie jest to pierwsze lepsze romansidło o grzeczniutkich wampirkach jakich teraz pełno, nie, tu jest coś więcej. To opowieść o nieśmiertelności, zmaganiu z własną naturą, miłości, nienawiści, cierpieniu, próby odnalezienia się w nowym świecie... Podobało mi się, że Rice skupiła się na postaciach, uczyniła je trójwymiarowymi, zmieniającymi się. Wielu autorów skupia się na akcji zapominając o postaciach. Na końcu nasi bohaterowie są wręcz nie do poznania. Jednakże ta lekko kulawa akcja sprawiała, że były momenty, iż prawie się nudziłam.

Zakończenie jakoś mnie nie zaskoczyło, ale książka sprawia wrażenie jakby była niedokończona. Cóż, może w kolejnych częściach Kronik wampirów znajdę rozwiązania niektórych wątków i odpowiedzi na pewne pytania.

Książka ta nie jest zła jak na pierwsze spotkanie z wampirami, ale od kolejnych oczekuję troszkę więcej.

Ocena: 3,5/5


"A jeśli rzeczywiście zaryzykowałabyś i żyła, żyła lata całe, jaki byłby tego efekt? Zgarbiona postać i bezzębne oblicze starości?"

13 stycznia 2011

Pierwsze zakupy książkowe w 2011 :)

Z dumą prezentuję pierwsze książki zakupione w 2011 roku (czyż kolorowe Albatrosy w tle nie prezentują się pozytywnie? ^^):
Anne Rice Godzina czarownic tom I
Jacek Pałkiewicz Syberia. Wyprawa na biegun zimna
Pierwsza jest dla mnie właściwie niewiadomą, na drugą polowałam już od jakiegoś czasu (nie żeby ta była mi znana :P)

Ale miałam dylemat! Weszłam do sklepu, zaczęłam czytać tytuły i... I nie wiedziałam za co się zabrać... Większość tytułów kojarzyłam i nie mogłam się zdecydować co wziąć. Już miałam wyjść z niczym, zawiedziona (wiem, wiem to dziwne) kiedy ujrzałam Syberię i tak mi się ciepło zrobiło ^^ A Rice jakoś tak mi wpadła w ręce :P

Wprawdzie stosik skromny, ale swój :)

A w najbliższy wtorek planuję napad na Tesco, ponoć są tam tanie książki... :D

12 stycznia 2011

Most samobójcow (The Bridge) 2006

Na początek polecam obejrzeć trailer.
Opis:
"Most Golden Gate w San Francisco to miejsce, w którym popełnia się najwięcej samobójstw na świecie. W latach 2004 i 2005 życie odebrało tam sobie kilkadziesiąt osób. Liczby są suche. Kryje się za nimi ludzkie cierpienie, dramat tych, którzy odeszli i tych, którzy zostali. Tytułowy most staje się symbolicznym pomostem pomiędzy życiem i śmiercią, umarłymi i żywymi. Realizatorzy filmu cały 2004 rok spędzili na obserwacji mostu. Zarejestrowały większość z dwudziestu czterech popełnionych w tymczasie samobójstw, jak również większość podjętych prób ich popełnienia. Dodatkowo powstał materiał, na który składają się szczere, wstrząsające rozmowy z rodzinami i przyjaciółmi samobójców, ze świadkami i z tymi, którzy próbowali odebrać sobie życie."

Most "Złote wrota" był świadkiem (tu zdania są podzielone) 1500 lub wg. szacunków innych 2000 samobójstw.

(film można obejrzeć na youtube pod polskim tytułem, z napisami)

Film ten daje do myślenia, jest dość mocny. Myślę o tych osobach do dziś i w głowie nadal kłębią mi się pytania i przemyślenia.

Porażające jest to, że przez ten most przejeżdżają/przechodzą tysiące ludzi,a niewielu samobójców znajduje tam pomoc. Nikt nie widzi desperacji na ich twarzach, bólu, niemego krzyku, nikt nie zauważa czy też nie chce widzieć łez.

Natomiast przerażająca jest postawa bliskich osób tych ludzi. Niektórzy godzą się z ich decyzjami, inni nie robią nic żeby im pomóc, uciekają od problemów przyjaciół zachowując się egoistycznie. To co mówią, że to ich wybór, że tak już postanowili i nie zmienią zdania, że to dla nich lepsze... Gdybym się spotkała z taką osobą i znała jej zamiary, myślę, że za wszelką cenę próbowałabym zapobiec temu ostatecznemu krokowi. Bo przecież życie jest piękne, nieważne ile jest w nim cierpień i bólu... Po każdej burzy wychodzi przecież słońce.


Film prezentuje różne osoby, z różnymi problemami i powodami do samobójstwa. I tak mamy osoby z zaburzeniami psychicznymi, nie umiejące się odnaleźć w tym świecie, osoby, które problemy za bardzo przytłaczają, z nałogami...
Nie powiem żebym wszystkich zrozumiała. Nie rozumiem na przykład dlaczego tak pogrążają się w rozpaczy, depresji. Powodem jest zapewne moje usposobienie- staram się zawsze od życia brać to co najlepsze, nie przejmować się problemami. Carpe diem.
Nie wyobrażam sobie co czują te osoby godzinami stojąc na tym moście, już na krawędzi. Chodząc w tę i w tę stronę, bądź po prostu stojąc przy barierce, ukrywając twarz w dłoniach i płacząc.
Wiem jedno- niektórzy po podjęciu decyzji zdecydowanie przeszli przez barierkę na oczach innych ślepych ludzi i skoczyli.

Jedno co mi się nie podobało- te najmocniejsze historie dali gdzieś w środku, a powinni je dać na koniec, jak np. tego chłopaka, który przeżył i dziewczynę, którą uratował fotograf.
A co mi się najbardziej "podobało"? Kiedy patrzyłam jak niektóre z tych osób zabierają inni ludzie czy policjanci. To daje nadzieję...

Gary Jules- Mad world

11 stycznia 2011

O moście, który mnie prześladował

Był sobie pewien most, który ujrzałam całkiem przypadkowo trzy razy na całkowicie innych rzeczach i od tamtej pory mnie prześladował. Jakiś czas szukałam go (a dokładniej jego nazwy), nawet zapytałam o to na blogu, ale nie przyniosło to żadnych efektów.

Dzisiaj niespodziewanie na niego trafiłam :) (oczywiście nie było podanej nazwy, ale wystarczała nazwa miasta, w którym się znajduje)
Z Wikipedii:
Brooklyn Bridge (ang. New York and Brooklyn Bridge) - jeden z najstarszych mostów wiszących na świecie o długości: 1834 m (przęsło główne znajdujące się nad wodą ma 486 m) szerokości: 26 i wysokości: 84 m. Łączy nowojorskie dzielnice Brooklyn i Manhattan, które oddziela od siebie East River. W chwili gdy go ukończono był jednym z największych stalowych mostów wiszących.


(Fotki oczywiście nie moje- po kliknięciu pojawia się odnośnik strony na jakiej się znajduje.)

Chodził mi ten most po głowie i chodził... :P

A teraz mi chodzi inny... Od jego zbudowania znacząca ilość samobójców z niego "skorzystała"... Słyszał ktoś o tym moście? Jak się nazywa? ;)

07 stycznia 2011

"Zielona Mila" Stephena Kinga i "Zielona Mila" Franka Darabonta

Moje pierwsze spotkanie z Paulem, Johnem i resztą odbyłam podczas oglądania filmu, później podczas czytania książki. Było to już jakiś czas temu, a że na urodzinki dostałam Zieloną Milę moja ochota na przeczytanie tej książki wzrastała od października. Jej pojawienie się w stosiku grudniowym vel świątecznym przesądziło o terminie jej przeczytania.


Podejrzewam, że żadna z Was nie miała takiego farta jak ja i, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, zaczęła czytać Zieloną Milę na krótko przed emisją filmu na jedynce. Świetne przeżycie. Przeczytałam książkę (właściwie zostało mi 10 stron…- źle obliczyłam czas) i od razu oglądnęłam film.
Szczerze mówiąc nie potrafię tego opisać. Przeżywanie dwa razy tej historii w odmiennych formach (książka, film) i to w tak krótkim odstępie czasu…
Właściwie nie uważam za błąd najpierw  oglądania filmu, a potem czytania książki. Wprawdzie nie mogłam sobie sama wyobrazić postaci, bo pamiętałam te z filmu. Jednak moim zdaniem role w filmie są świetnie dobrane, a lubię Toma Hanksa, oglądałam z nim już kilka filmów i, wierzcie mi lub nie, czytając książkę za lektora (tego w głowie oczywiście ;) ) posłużył mi właśnie on. W książce jest narracja pierwszoosobowa prowadzona przez Paula Edgecomba, a w filmie w jego postać wciela się Hanks. Chociaż zdarzało się to, jednak rzadko, że zdawałam sobie z tego sprawę, najczęściej byłam tak pochłonięta wydarzeniami, że nie zwracałam uwagi na to gdzie jestem i że tylko czytam.
Książka jest utrzymana w tonie gawędy pewnego staruszka. Swego czasu był on głównym klawiszem w więzieniu Cold Mountain, teraz postanowił spisać pewien okres z swego życia, niezwykły rok 1932, który na zawsze zmienił jego życie.

Pomysł powieści w odcinkach niezwykle mi się spodobał. Szkoda, że byłam zbyt młoda, żeby znać twórczość Kinga, docenić ją i tak jak jego fani w tamtym czasie czekać z niecierpliwością na każdą kolejną część Zielonej Mili, przeżywać z nimi tę historię, dopisywać nowe scenariusze, żyć tą powieścią przez ten czas, w którym się ukazywała i na długo potem.
Jednakże ja dostałam tę powieść w jednej książce i nawet gdyby była w tych sześciu częściach, to jestem pewna pochłonęłabym ją całą. Bo z Zieloną Milą tak właśnie jest- czytasz kilka rozdziałów i mówisz sobie: „Na dzisiaj wystarczy!”, potem czytasz całą część i nadal nie masz dosyć, chcesz wiedzieć co będzie dalej i tylko świadomość, że zostały ci 4 godziny snu, a powieki opadają ci nieuchronnie i czujesz się jakby ktoś nasypał ci pod nie piasku, czy masa roboty odrywa cię od opowieści.

Nie sposób nie porównywać tej książki z nowelą Skazani na Shawshank. Niby tematyka ta sama- więzienna, a jakże odmienna. W Skazanych głównym tematem jest nadzieja, przynajmniej dla mnie. A w Zielonej Mili jest tego więcej, innego kalibru i z innymi priorytetami.
Dochodzi do tego specyficzne przedstawienie więźniów. Nie poznajemy ich w chwili popełnienia morderstwa, o nie! Za to towarzyszymy im w więzieniu i  w drodze przez Zieloną Milę… I wtedy zaczynamy im współczuć… Bo
"Czasami, Boże mój, Zielona Mila jest taka długa."
I uczucie empatii towarzyszy nam mimo, że znamy ich czyny, mimo, że czasami na to zasługują. Owszem są złe charaktery, również w przypadku strażników, ale kiedy oni zasiadają na krześle, na Starej Iskrówie (nie wiem czemu w filmie przetłumaczono to na Grzałkę) to jakoś nie pamiętamy o tym jak straszne były ich czyny. Wyczytałam na filmwebie, że
„Pewnego dnia na planie pojawił się Stephen King i poprosił by usiąść na krześle elektrycznym, ponieważ chciał zobaczyć jakie to uczucie. Bardzo mu się to nie spodobało i kazał się uwolnić.”

i w pełni Kinga rozumiem.

Jeśli chodzi o film to lepszego być nie może. Trwa 190 minut-  najdłuższy film jaki kiedykolwiek widziałam i, teraz mam pewność, jest według mnie najlepszym filmem i najlepszą ekranizacją. Niektóre zdania, dialogi, wręcz sceny są jakby wyjęte z książki (właściwie nie jakby, bo tak jest).

Jedno co mnie zdziwiło to, że w polskiej wersji nie przetłumaczono imienia Pana Dzwoneczka- mówiono Pan Jingles, no i tak Stara Grzałka… Ale poza tym właściwie nie widzę tam błędów. Oczywiście filmwebowcy wszędzie widzą błędy, np. „Kiedy Brutal, Paul i Henry zamykają Percy'ego w izolatce wkładają mu w usta chustkę (by go zakneblować) i przyklejają taśmę. Później chustka jest już inaczej założona niż była wcześniej.” Ten jest dla mnie śmieszny. Czy oni oczekują, że facet będzie siedział z kneblem przez kilka dni (bo nie wierzę, żeby robili tę scenę tylko kilka godzin)!?

Ostatnia część, ostatnie sceny filmu, momenty były jak najbardziej do przewidzenia, ale mimo to porażają, wzruszają, przerażają i sprawiają, że nawet dwudziestoletni facet płacze.
Podczas jednej z tych ostatnich scen SPOILER kiedy Coffey zasiada na krześle wszyscy strażnicy mieli łzy w oczach, ja też…

Zielona Mila jako książka i film niszczy, miażdży. Niektórzy płaczą przez większość filmu, inni trzymają się jakoś do wyżej wspomnianego fragmentu… Niszczy w sposób z jednej strony pozytywny, ale z drugiej znając tę historię… nie jest się w stanie powiedzieć, że jest pozytywna.

Przeżyłam tę historię na nowo, myślę, że bardzo emocjonalnie, wiele pozapominałam, jednak jest pewien fragment, o którym świetnie pamiętałam.
„[Wódz] Opowiedział mi o swojej pierwszej żonie i o tym, jak zbudował razem z nią chatę w Montanie. To były najszczęśliwsze dni jego życia, stwierdził. Woda była tam tak czysta i zimna, że przy każdym łyku miało się wrażenie, iż przecina usta.
-Niech pan mi coś powie, panie Edgecombe. Czy myśli pan, że jeśli człowiek szczerze żałuje tego, co zrobił, może wrócić do czasu, który był dla niego najszczęśliwszy, i żyć w nim przez całą wieczność? Czy tak wygląda niebo?”

Wódz, czyli Arlen  Bitterbuck, ochrzczony tak przez strażników, ponieważ był Indianinem, nie wodzem, ale przedstawicielem starszyzny rezerwatu Washita i członkiem Rady Plemienia Cherokee. Trafił do więzienia za zabójstwo rzecz jasna, ale tak naprawdę poszło o błahostkę. Nie będę pisać o co, nie będę pisać co odpowiedział Paul. Sami się przekonajcie.

Początkowo myślałam, że nie napiszę zbyt wiele… Objętościowo to jakieś dwie kartki w Wordzie, jednak jeśli chodzi o Zieloną Milę, historię w niej zawartą to o wiele za mało.

Wszystkim, którzy jeszcze nie czytali ani nie oglądali Zielonej Mili radzę załatwić sobie film, a po przeczytaniu ostatniej strony od razu oglądnąć film. Myślę, że głównie dlatego tak bardzo przeżyłam tę historię, mocniej niż za pierwszym razem, bo byłam jej świadkiem dwa razy pod rząd.

Dla mnie to książka z rodzaju tych, w których za każdym kolejnym razem odkrywamy coś nowego, przeżywamy na nowo.

Zielona Mila to moja ulubiona książka, absolutny numer jeden.


P.S:
Zabrałam się za Wywiad z Wampirem, ponieważ stwierdziłam, że Lot z grubsza też jest o tematyce więziennej, a Buick 8 jest Kinga, więc... ;)


05 stycznia 2011

SIGNS

Kiedy zobaczyłam recenzję Lotty-
http://lotta-kronika-pachnacych-kartek.blogspot.com/2011/01/ukryte-godziny-delphine-de-vigan.html
od razu pomyślałam o tym filmie:



Ten krótki filmik mnie ujął, praktycznie bez dialogów, właściwie dla każdego kto zna chociaż słabo angielski, a ukazujący samotność w tłumie...

(http://www.youtube.com/watch?v=uy0HNWto0UY)

04 stycznia 2011

Pierwszy stosik w 2011 roku :)

To była chyba najlepsza wizyta w bibliotece, a w domu... :)

A w domu czekała na mnie paczka :D Nawet nie musiałam patrzeć na adresata, bo od razu się domyśliłam- wygrana u Leny! Patrzę na nią, ona na mnie. Nie otwierać i delektować się niewiedzą, czy otworzyć i wiedzieć od razu? Hmmm... Bez namysłu chwytam paczkę, otwieram i patrzę na wygraną...A jest nią Magiczny słoń Kate DiCamillo :)  Szczerze przyznam, że nie słyszałam o tej autorce, ale lekturka zapowiada się przyjemnie i ciekawie :) Dzięki Lena! :)
Swoją drogą dziwię się, że paczka doszła tak szybko, ostatnio musiałam czekać półtora miesiąca...

Wprawdzie biblioteka nie była odpicowana, ani nawet nie zauważyłam zmiany (pod tym względem jestem jak facet :P). Może dlatego, że byłam oczarowana książkami? ;)

Właściwie nie musiałam się specjalnie rozglądać za tymi pięcioma książkami- od razu wpadły mi w ręce! Wręcz się pchały, więc czym prędzej wyszłam, zanim wzięłabym więcej niż mogę unieść ;)

Oczywiście do biblioteki poszłam z listą, a wróciłam z książkami, które z nią nie miały nic wspólnego :P Mimo to jestem ogromnie zadowolona. Przynajmniej jeden stosik bez spontanów- mogę wreszcie odhaczać książki z listy "Do przeczytania" :)

Lot nad kukułczym gniazdem Ken Kesey (mały druczek... :/)
Buick 8 Stephen King (kolejny mały druczek...)
Wywiad z wampirem Anne Rice
Gildia magów Trudi Canavan
Hrabia Monte Christo tom I Alexander Dumas (a byłam pewna, że sprawdzałam i nie było karty tej książki, a dzisiaj patrzę, zupełnie przypadkiem na regał a tam dumnie 3 tomy sobie stoją... I jeszcze Trzej muszkieterowie! :))
A obok Magiczny słoń Kate DiCamillo :)

Razem 2280 stron, aż miło patrzeć... ^^,

Tylko teraz mi powiedzcie za co mam się zabrać!?
Każda z książek mówi do mnie słodko: "Mnie przeczytaj, mnie! Mam dla ciebie kuszące przygody! Zabiorę Cię w niezwykłą podróż!"
I tak mam ochotę jednocześnie zacząć wszystkie :P
Cóż jak na razie jestem w trakcie Zielonej mili, może później mi się plany/zachcianki wyklarują,a tymczasem mam stosik na caaałe ferie :P

01 stycznia 2011

Filmy i muzyka w roku 2010

Wczoraj nie za bardzo miałam czas do podsumowania książkowego dołączać filmowe i muzyczne, zatem dzisiaj napiszę krótką notkę.


Filmy
Stety niestety w minionym roku bardziej poświęcałam swój czas literaturze rozstając się z telewizorem ;)
Z filmów wartych uwagi, a odkrytych w 2010 uważam: Angielski pacjent, Twarda sztuka, Ojciec Chrzestny, Prestiż.
Nieporozumienia to moim zdaniem: Zaćmienie (po obejrzeniu Zmierzchu powinnam trzymać się od niego z daleka...), W mroku zła, Młodzi, piękni i szaleni.



Seriale
Nie można zapomnieć również o serialach.
Odkryciem roku był Pacyfik i Trawka. (być może skrobnę coś o nich w najbliższym czasie)
Zaczęłam oglądać Rodzinę Soprano, ale jakoś po kilku odcinkach zrezygnowałam. Może w tym roku spróbuje po raz drugi?
Na wpół powrotem na wpół odkryciem był dla mnie serial Roswell- oglądałam pierwszy sezon kiedy byłam dzieckiem (z siostrą).
W 2010 powróciłam do Ostrego dyżuru- świetny serial.
Kilka dni temu wróciłam także do Weroniki Mars.


Muzyka
Zdecydowanie najbardziej cieszy mnie powrót do mojego ulubionego zespołu, na którym właściwie się wychowałam: Linkin Park. Przez jakieś 2-3 miesiące słuchałam w zasadzie tylko ich nadrabiając stracone lata :) We wrześniu wydali nową płytę. Cóż ta jako jedyna nie podobała mi się w całości, słucham jedynie kilku piosenek.

Odkryciami w 2010 roku są: Holly Brook, The Last Goodnight, Benny Bennasi, O.S.T.R., The Baseballs, Breaking Benjamin, David Gray, Lifehouse, One Republic, Pittbull, francuski rap (słuchałam zaledwie kilka piosenek).

Powróciłam do: LP, Green Day, Avril Lavigne.

Pojedyncze piosenki, które stały się moimi ulubionymi: Eldo- Dom, Vasco- She's in my heart, Elektryczne Gitary - Dzieci.

Nowe piosenki z soundtracków: Suqarbomb- Hello, David Mead- Girl on the roof (Wieczny student), The Dandy Warhols- We used to be friends (Weronika Mars), Anyone else but you (Juno), Alabama- Woke up this morning oraz kilka piosenek z Wytańczyć marzenia.

No i nie można zapomnieć o tym, że zaczęłam słuchać stacji Rmf '50 :)