21 września 2015

"Ciotka Julia i skryba" Mario Vargas Llosa

tytuł oryginału: La tía Julia y el escribidor
tłumaczenie: Danuta Rycerz
data wydania: kwiecień 2008
data wydania oryginału: 1977
liczba stron: 473













    Mario Vargas Llosa potrafił zaciekawić mnie opowieścią tylko przez pierwsze 2/3 powieści, potem było już tylko brnięcie do końca. Takie pierwsze zdanie zapewne sprawi, że stwierdzicie, że nie musicie czytać reszty opinii i macie rację, nic odkrywczego nie napiszę.

    Moje rozczarowanie wynika przede wszystkim z tego, że nie lubię opowieści tylko i wyłącznie dla opowieści albo po prostu nie zainteresowała mnie historia Maria. Może trochę brutalny jest zwrot, że jest to "opowieść dla opowieści", jednak jakoś brakowało mi w tej książce akcji, bo wszystko toczy się wokół romansu Maria z własną (daleką bo daleką) ciotką, który kończy się tak jak z góry przewidziałam. Poetycko opisane momenty ich miłości są może ze dwa, nie ma wydarzeń, które by czytelnika jakoś poruszyły, wszystko toczy się do pewnego punktu. Może i końcowe perypetie na chwilę przykuwają uwagę, ale jednak gdyby ktoś mnie zapytał w trakcie czytania twardo obstawałabym przy swojej wersji zakończenia.

    Książka urozmaicana jest fragmentami opowieści radiowych autorstwa tytułowego skryby. Niektórych zapewne ten co drugi rozdział bawił, na pewno wielu pokusiło się o odnajdywanie w nich fragmentów życia Pedra, mnie jednak w połowie książki zaczęły one niesamowicie nużyć, ponieważ nie dążyły do niczego, a rozdział był objętościowo taki sam jak rozdział o Mario i Julii. Gdyby je usunąć książka byłaby o połowę cieńsza i moim zdaniem nic by nie straciła. Może nieco z ewentualnej końcowej konsternacji czytelnika co do postaci Pedra Camacho.

    Ciotka Julia i skryba to powieść zawierająca elementy autobiograficzne, więc zapewne zagorzali fani pisarza będą zachwyceni. Myślę, że to ciekawa sprawa napisać książkę o swoim romansie urozmaicając ją Pedrem Camacho i jego opowieściami. Dokładnie tak: ciekawa sprawa! Mnie jednak książka Maria nie przypadła do gustu.




Niestety filmu na podstawie książki nie udało mi się obejrzeć, może kiedyś.

11 września 2015

"Zabić drozda" Harper Lee i "Zabić drozda" Robert Mulligan (1962)

tłumaczenie: Zofia Kierszys
tytuł oryginału: To kill a mockingbird
data wydania: 1973
data wydania oryginału: 1960
liczba stron: 389












      Pierwszy kontakt z książką- pożółkłe strony, książka pachnąca starością, może i zmęczeniem, kartkowana przez dziesiątki czytelników przede mną, okładka z całą masą zmarszczek, zagięć. Tytuł znany, klasyka niemal. Ja nic o nim nie wiem, nie wiem o czym jest, czego się spodziewać. Pierwsze strony idą nieco opornie, odczułam starszy język- w końcu zarówno oryginał, jak tłumaczenie powstały na długo przed moimi narodzinami.
Od razu pomyślałam, że będę musiała jakoś zmęczyć tę książkę, że ten język będzie mi przeszkadzał, ani trochę się nie wciągnę w fabułę.

      Kilkadziesiąt stron później- wpadłam jak śliwka w kompot. Język powieści wcale nie jest archaiczny czy ciężki w odbiorze, narratorem jest mała dziewczynka, ma nieco "mądrzejszy" język niż dzieci w jej wieku, ale jest on prosty i przyjemny. Zabić drozda kusi najpierw niewinnymi tematami dzieci, zagadką, która, jak przewidujemy, wkrótce zostanie rozwiązana.

      Gdzieś w połowie- pojawia się temat poważniejszy, bardziej emocjonujący, zapowiadający świetną lekturę. Jego przebieg śledziłam razem z dziećmi, nie mniej przejęta. Mimo, że wcześniej przebrzmiewał gdzieś w dialogach, drobnych sytuacjach, mimo, że podobne problemy były poruszane, nic nie zwiastowało takiego obrotu spraw.

      Między wierszami- Zabić drozda to bardzo specyficzna powieść. Dość wiernie opowiada oczami dziecka o dorosłych. O zaślepieniu, dyskryminacji, niesprawiedliwym traktowaniu innych, hipokryzji. O tym, że dobrzy ludzie są piętnowani, a złym wszyscy, wiedząc, że czynią źle, przyklasną.
To wszystko tak bardzo uderza, ponieważ dziecko nie rozumie dlaczego dorośli tak postępują. Ono ma jasne poglądy na pewne sprawy, a hipokryzja dorosłych jest dla niego nielogiczna.
W książce Harper Lee przyglądamy się także dorastającemu nastolatkowi i jego dojrzewającemu buntowi. Ale buntowi nie w znaczeniu negatywnym, bo niejeden dorosły ma ochotę na zbuntowanie się przeciw temu jak ten świat jest urządzony i jak człowiek człowiekowi potrafi zgotować piekło nie patrząc na konsekwencje.
Zabić drozda traktuje także o dyskryminacji osób czarnoskórych, to jeden z jej najważniejszych tematów. Zresztą długo mogłabym pisać o czym jest. Myślę, że wiele z niej można zaczerpnąć, wiele przemyśleń się rodzi podczas lektury.

      Końcówka- nieco straciłam rozpęd. Czytałam już z nieco mniejszą przyjemnością, sama nie wiem czemu. Może byłam rozdrażniona tym, że to już koniec? W tym roku jakoś mało świetnych książek przeczytałam, może nie chciałam już kończyć. To jednak nie tłumaczy tego, że lekko kręcę nosem na pewien urwany wątek, który zainteresował mnie od początku książki. Cóż, autorka musiała kiedyś skończyć, jednak mogła rozwiązanie tej historii napisać nieco jaśniej. Może je zrozumiem dopiero przy kolejnej lekturze.

Drodzy, wysuńcie z tej opinii własne wnioski. Ja powiem tylko jedno słowo- warto!



Często zamieszczam cytaty z książek na końcu postu, tym razem zapraszam po nie na mój świeżutki profil na Instagramie :)




 Nie stronię od starych czarno-białych filmów, niejeden ma w sobie magię. Są też takie, które w dzisiejszych czasach ciężko odebrać tak jak ludzie odebrali je ówcześnie. Po części ekranizacja Zabić drozda to taki właśnie film. Na pewno bardziej szokujący był w latach sześćdziesiątych. O ile dobrze się orientuję wtedy dopiero osoby czarnoskóre zaczynały walczyć o swoje prawa. Dziś już niestety tak nie szokuje.

Druga kwestia jest taka, że w filmie zabrakło mi tego napięcia jakie było zbudowane w książce. W większości przypadków mogłabym powiedzieć, że było odwrotnie, ale ten film w ogóle na mnie nie podziałał. Można powiedzieć, że dlatego, że oglądałam go krótko po obejrzeniu książki. Cóż, zapewne miało to swój wpływ, ale raczej nie aż taki.

Jeśli chodzi o grę aktorską to Mary Badham zagrała uroczo, także Gregory Peck zagrał "nie najgorzej" ;)
Muzyka jak na tamte czasy została zgrabnie wkomponowana w film. Podobała mi się także początkowa sekwencja, rzadko kiedy w starych filmach jest ciekawa, chociaż to raczej mrugnięcie okiem w stronę czytelnika.

Zabić drozda poleciłabym jedynie tym, którzy uwielbiają stare filmy lub nie mają zamiaru przeczytać książki, a są ciekawi tej historii.